niedziela, 27 maja 2012

# 54. Zayn . część 2 .

Hej ; * Dzisiaj mam dla Was part 2. Zayn'a ; ) Mam nadzieję, że się spodoba ^^ W trzeciej części akcja zaczyna nabierać dreszczyków, więc wyczekujcie z niecierpliwością ;D
Dla E. ; )
Piosenka do imagina: <klik>
_______________________________________________________

 
Zostałam na świecie sama. Jedynie bezbronny brat utrzymywał mnie przy życiu i, nieumyślnie, samą swoją obecnością, powstrzymywał mnie od pożegnania się na zawsze z tym światem. To dla Joana co dzień rano wstawałam z łóżka, ubierałam się, szykowałam zarówno siebie jak i jego do szkoły, przygotowywałam śniadanie, obiad, kolację, zajmowałam się domem... Chciałam być dla niego wzorem, autorytetem, z którego będzie brał przykład w tym trudnym dla nas obojga okresie.
Starałam się. W jego oczach byłam twarda, radziłam sobie z przeciwnościami losu, lecz tak naprawdę niepokój o nasz wspólny los i bezbronność wobec codzienności wewnętrznie mnie paraliżowały.
Minął tydzień. Każdej nocy budziły mnie mrożące krew w żyłach błagania Joana wołającego w niebo głosy, by zwrócono mu tatę.
Nie wysypiałam się praktycznie wcale. Co godzinę musiałam biegać z mojej sypialni do pokoju brata i go uspokajać. W końcu, zmęczona nieustającymi nocnymi bieganinami zdecydowałam położyć się spać w fotelu stojącym w jego pokoju. Rzucał się przez sen, a ja, przez jego niespokojny odpoczynek, nie mogłam zmrużyć oka i rozpamiętywałam każdą chwilę spędzoną z rodzicami, kiedy śmierć nie naznaczyła jeszcze naszego życia.
Za każdym razem, kiedy przymykałam powieki w moim umyśle pojawiały się obrazy ze szpitala: ostatnie minuty życia mojego taty, krzyki brata i w końcu magnetyczne spojrzenie nieznajomego chłopaka, od którego nie mogłam się uwolnić.
Postanowiłam przeprowadzić się z Joanem do centrum Londynu. Byłoby nam łatwiej, nie tylko z kosztami, które musieliśmy ponosić w związku ze szkołą brata i moją, ale i z dojazdem, gdyż miesięczne rachunki były doprawdy powalające.
Dzięki Bogu, mama mojej przyjaciółki prowadziła hotel w stolicy i pozwoliła nam się tam wprowadzić. Sprzedaliśmy stare lokum, dom, w którym oboje czuliśmy się bezpiecznie, ale które przywoływało smutne wspomnienia i chwile, które już nigdy nie wrócą. Sama niestety nie zarabiałam i musiałam zapewnić byt mojemu bratu, więc nie pozostawało nam nic innego, jak pozbyć się mieszkania.
Z dnia na dzień było coraz lepiej. Joan stopniowo pogodził się ze śmiercią taty, jednak kiedy wydawało mu się, że nie widzę, skrycie płakał i zaszywał się na całe godziny w swoim pokoju. Najgorsze było to, że nie potrafiłam nic na to poradzić. Chciałam, żeby i mnie, tak jak ja brata, pocieszył, powiedział, że wszystko będzie dobrze, że wszystko się ułoży, że ten trudny czas przeminie, a jego miejsce zajmie zajmie pomyślność i szczęście.
-          [T.I.]? – zapytał cichutko Joan szóstego dnia po przeprowadzce. Siedział przy biurku i odrabiał, jak zdążyłam zauważyć przechodząc obok i odkładając jego pranie na łóżko, zadanie z angielskiego.
-          Tak, skarbie?
-          Brayan ma jutro urodziny i wyprawia przyjęcie w parku. Zaprosił mnie, a ja chciałem spytać, czy mógłbym pójść. I czy poszłabyś ze mną? – zapytał, odrywając się od ćwiczeń i czytanki.
Ucieszyłam się. To miła alternatywa od ciągłego przesiadywania w czterech ścianach i niekończącego się narzekania na niesprawiedliwy los.
-          Pewnie. Oczywiście, jeśli chcesz, to z chęcią pójdę z tobą. Ale najpierw musimy pójść na zakupy i wybrać prezent dla solenizanta, nie sądzisz? – Podeszłam do niego, a na jego twarzyczce wraz z wypowiadanymi przeze mnie słowami zakwitał uśmiech. Zmierzwiłam mu miodowe włoski.
-          Tak! Tylko co mu kupić...? Wszystko, co związane z Toy Story już ma... – zastanawiał się na głos, a na jego czole pojawiły się dwie pionowe zmarszczki. Rozglądał się po pokoju z widoczną w oczach nadzieją na olśnienie.
-          Chodź, pójdziemy do centrum, może tam coś znajdziemy – podsunęłam, by chodź na moment oderwać się od rutyny i panującego od kilku dni nastroju smutku i żałoby.
-          A pójdziemy... Odwiedzimy mamę i tatę?
Dostrzegłam w jego dużych błękitnych oczach tęsknotę , ból i nadzieję. Przytuliłam Joana do piersi i szepnęłam mu we włosy:
-          Jasne, że tak. Kupimy te niebieskie róże, które kochała mama i je im zostawimy, co ty na to?
-          Tak. Dziękuję – odszepnął i wtulił się we mnie.
Przebraliśmy się i wyszliśmy na ruchliwe miasto. Zdążyłam już przywyknąć do ciągłego gwaru i nie cichnącego hałasu panującego w Londynie; to dziwne, ale owy zgiełk i rytm, w którym wszystko się tu poruszało uspokajał mnie i pozwalał racjonalnie myśleć.
Krążyliśmy po sklepach niecałe trzy godziny. Joan wybrał dla Brayana zestaw dla kolekcjonera, a ja kupiłam sobie książkę o tematyce fantastycznej, by zapełnić głuche i monotonne czerwcowe wieczory. Mimo że miałam już całe stosy takiej literatury ciągle powiększałam moje zbiory o kolejne fascynujące tomy. Po prostu to lubiłam. Lubiłam zagłębiać się w przeżyciach innych osób, mimo że nieprawdziwych, ale w dziełach ukazanych tak rzeczywisto i wręcz prawdziwie, kochałam zapominać o nurtujących mnie pytaniach retorycznych, na które żadna ze znanych mi osób nie potrafiła odpowiedzieć... Po prostu znikać w krainie prozy.
Po udanych zakupach wybraliśmy ogromy bukiet niebieskich róż, które złożyliśmy na marmurowym nagrobku naszych rodziców.
-          Cześć mamo, cześć tato.
Po wyszeptaniu tych słów, Joan przytulił się do mnie i zaczął płakać. Pozwoliłam mu na to, wiedząc, że czasem potrzebuje przemyśleć to, co nas spotkało i z dziecięcego punktu widzenia to rozważyć, doszukać się w tym celu, którego według mnie w owych dewastacjach brakowało. Dlaczego i za co los pokarał tak bezbronnego chłopca, odebrał mu rodziców i skazał na życie tylko ze mną, jego siostrą? Nie potrafiłam na to odpowiedzieć. I dla mnie było to niejasne, zbyt pogmatwane.
Kolejna noc upłynęła już spokojniej. Joan spał głęboko, a ja pierwszy raz od niepamiętnych czasów po przebudzeniu byłam wypoczęta i zrelaksowana.
Wraz z wybiciem 14:00 ruszyliśmy w stronę parku, gdyż na ta godzinę przewidziano początek imprezy urodzinowej kolegi mojego brata. Zrobiło mi się cieplej na sercu, kiedy spostrzegłam jak Joan ekscytuje się nadchodzącym przyjęciem i przysięgłam sobie w duchu, że i jemu wyprawię taką niespodziankę, gdyż jego urodziny wypadały dokładnie za dwa miesiące, 15 sierpnia.
Kiedy znaleźliśmy się w parku od razu było wiadomo, że rodzice Brayana nie należeli bynajmniej do uboższej mniejszości społeczeństwa zamieszkującej Londyn. Wszystkiego było tutaj w nadmiarze: balonów, klaunów, wstążek, serpentyn, słodkości, a nad wejściem do ogrodu powieszono transparent „Happy Birthday, Brayan!”.
Joan pobiegł w stronę drobnego blondyna w przebraniu króla. Chłopiec na jego widok się rozpromienił i zaczęli rozmawiać z podekscytowaniem widocznym na ich rozradowanych buźkach z innymi zgromadzonymi w kolorowej altance dziećmi.
Uśmiechnęłam się do siebie na widok roześmianej twarzy mojego braciszka i udałam się w stronę stoiska z napojami. Nalałam sobie lemoniady i oparłam się o stół, przeczesując spojrzeniem park i obecnych w nim ludzi wraz ze swoimi pociechami oraz biegających dookoła mnie kilkoro brzdąców, raz po raz popijając cytrynowy napój.
Tak dawno nie widziałam roześmianego Joana, że już zdążyłam się odzwyczaić od tego widoku, tego cudu. Biegał wokół altanki na środku polanki z migoczącą w blasku promieni słonecznych czapeczką na głowie, a miodowozłote loczki podskakiwały wesoło wokół jego twarzyczki z każdym wykonanym przez niego ruchem.
Wyrzuciłam plastikowy kubeczek po napoju do kosza przeznaczonym na to tworzywo. Zanim zdążyłam się obrócić, ktoś na mnie wpadł i poczułam, że coś lepkiego ścieka po mojej bluzce, ramionach, dekolcie. Instynktownie dotknęłam mokrego materiału i poznałam po zapachu, że to lemoniada.
-          Przepraszam! Przepraszam! Boże, ale ze mnie oferma... – gorączkowo usprawiedliwiał się sprawca owego zdarzenia.
Podniosłam na niego wzrok i zamarłam. Nie mogłam wydusić z siebie słowa, nie wspominając już o zapanowaniu nad powiększającymi się z każdą sekundą oczyma.
Chłopak miał gęste, kruczoczarne włosy, brwi tego samego odcieniu i mały nos. Karmazynowe wargi harmonizowały z karmelową cerą nastolatka. Jednak największą uwagę poświęciłam oczom obramowanym gęstym wachlarzem długich rzęs. Tęczówki te były w barwie czekolady.
I wtedy mnie olśniło. Czy to możliwe, żeby stał przede mną chłopak, właściciel niesamowicie magnetycznego spojrzenia, którego spotkałam w szpitalu.?
-          To... To ty?



~by Klara

15 komentarzy:

  1. Dawaj następny ! ;)
    Dziękuję :*

    OdpowiedzUsuń
  2. idealny <3 czekam na więcej :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny ! ^^
    Czekam na kolejny . :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetnie czekam na następną część.! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Super. Kiedy następna część.?! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Wspaniały.! ^^

    OdpowiedzUsuń
  7. Genialne..Dziewczyno jaki ty MASZ TALENT ! Boooskie <333 Czekam na part 3 !!! ^ ^

    OdpowiedzUsuń
  8. Woow To jest zajebiiste ! Daj 3 jeszcze dzisiaj ! ; **

    OdpowiedzUsuń
  9. Biste :D
    Natusss24

    OdpowiedzUsuń
  10. Śliczne, ale mam prośbę. Nie piszcie już wogule żadnych smutnych opowieści bo chusteczki mi się skończyły i oczy bolą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przykro mi, ale Cię zmartwię ; ) Lubię pisać takie imaginy, tzn.: bez happy endu ;D
      Będę uprzedzać na wstępie, jeśli będzie smutny ; )

      Usuń
  11. fajny. Nic dodać nic ująć.
    Elisabeth

    OdpowiedzUsuń