piątek, 29 marca 2013

# 224. Harry.

Imagine jest bardzo, bardzo inny. Zresztą zobaczycie same.
__________________________________________________
Jak się poznaliście?
Usiadłem na moście z butelką wina, opierając głowę o barierkę. Znów zobaczyłem ten widok. Moje myśli ciągle krążyły nad jednym. Boże co ja bym dał, żeby żyć w tej błogiej niepewności, w tej słodkiej nieświadomości. Moje oczy zamykały się z każdym łykiem napoju, a krew aż buzowała wewnątrz mnie. Nic nie mogłem poradzić, byłem bezsilny, albo po prostu nie chciałem zrobić nic, co pomogłoby mi walczyć. Walczyć z czym? Walczyć z tą świadomością, że ona mnie zdradziła, że muszę się podnieść, odbić od dna życia i zacząć od początku. Bez niej.
- Wszystko dobrze? – z otępienia wyrwał mnie kobiecy głos.
- Tak, tylko świat mi się wali – odpowiedziałem ironicznie i zaczerpnąłem kolejny łyk procentów.
- Kłopoty sercowe? – na siłę próbowała utrzymać ze mną temat.
- Tak – odpowiedziałem zdawkowo i znów zatopiłem się we własnych myślach. Ciągle nie wiedziałem z kim mam do czynienia.
- Jestem [T.I.] a ty? – wyciągnęła do mnie rękę, którą po chwili zastanowienia uścisnąłem.
- Naprawdę nie wiesz kim jestem? – zdziwiłem się.
- Jasne, że wiem, ale czy nie uważasz że lepiej byłoby gdybyśmy przedstawili się sobie normalnie? Przecież to, że jesteś sławny nie upoważnia cię do tego, że każdy musi cię znać. Nadal jesteś człowiekiem.
- Yhm. Jestem Harry. Harry Styles.
Podniosłem głowę, która jak dotąd była oparta o moje kolana i dojrzałem piękną brunetkę. W świetle księżyca jej niebieskie oczy lśniły. Miała długie, rozpuszczone, brązowe włosy, które kaskadami spadały jej na ramiona i tułów aż do odcinka lędźwiowego.  Była ubrana jasno i kolorowo. Granatowe jeansy, jasny sweterek i bluzka w kwiatki.  Całości dopełniał beżowy kapelusz. Była bardzo wysoka, chuda wręcz widać jej było kości. Uśmiechnąłem się, choć przychodziło mi to z trudem.
- Directioner? – zagadnąłem.
- Tak, zauważyłeś bransoletkę? – spytała wymachując wcześniej wymienioną rzeczą.
- Jak podawałaś mi rękę.
Usiadła obok mnie i odwróciła głowę  w stronę gwiazd.
- Co tutaj robisz tak późno? Nie boisz się, że ktoś cię napadnie?
- O to samo mogłabym spytać ciebie – rzekła wymijająco.
- Jestem pełnoletni – odburknąłem.
- Ja też – uśmiechnęła się kpiąco i wstała. Wyciągnęła kartkę z torebki przewieszonej przez ramię i zamaszystym ruchem wykreśliła coś na niej. Po chwili dała mi ją i rzuciła krótkie:
- Jakbyś chciał pogadać to zadzwoń! – w oddali widziałem kontury jej  sylwetki.
Spotkaliście się drugi raz?
Każdego dnia przychodziłem na tamten most,  wspominałem dobre czasy, ale w końcu uświadomiłem sobie, że moja była dziewczyna to wielka pomyłka. Gdyby mnie kochała to nigdy by mnie nie zdradziła. A jeżeli ona nawet nie przejęła się naszym zerwaniem, to czemu ja tutaj nadal siedziałem? Musiałem się wziąć w garść. Zacząłem nowe życie. Każdego dnia chodziłem na siłownię, biegałem, razem z chłopakami graliśmy koncerty, udzielaliśmy wywiadów, rozdawaliśmy autografy. Jednym słowem miałem tak napięty grafik, że nie miałem czasu na imprezowanie czy użalanie się nad swoim życiem na moście i z butelką wódki w ręce. I mało by brakowało a zapomniałbym o [T.I.]. Kiedy wrzucałem spodnie do prania, przeszukiwałem kieszenie czy aby na pewno nic w nich nie zostało. Z tylnej wyciągnąłem skrawek papieru z numerem telefonu. Bez wahania sięgnąłem po telefon i umówiłem się na spotkanie.
Jak wypadło?
Nadzwyczaj dobrze. Umówiliśmy się na małej wysepce przy stawie. Założyłem białą koszulkę, czarne rurki i marynarkę w tym samym kolorze. Około południa ruszyłem w wyznaczone miejsce. Ona już tam stała. Miała na sobie przewiewną sukienkę wykonaną z materiału w kwiatki, wysokie, za kostkę, brązowe botki, koszulę z jeansu, zakrywającą ramiona, z ¾ rękawami, słomiankowy kapelusz i niezliczoną ilość bransoletek na lewym nadgarstku. Przyglądałem jej się z ciekawością malutkiego dziecka. Każdy szczegół  wyglądu dziewczyny  budził we mnie odmienne emocje. Z pewnego rodzaju otępienia wyrwał mnie jej głos:
- Cześć.
- Hej – podszedłem i przytuliłem ją na powitanie. Razem usiedliśmy na kępce trawy i rozmawialiśmy.
- To jak to właściwie jest z tą sławą? – zadała nagle pytanie, które zbiło mnie z tropu.
- Różnie. Raz fajnie, miło, innym razem niezbyt kolorowo.
- To znaczy? – drążyła temat, opierając się ręką o jasno szarawy kamień.
- Są takie dni kiedy nie ma się ochoty żyć, ale trzeba wstać  iść do fanów, rozdawać autografy, robić sobie zdjęcia, udzielać wywiadów. Jednak robimy to, co kochamy. Naszą pracą jest muzyka, czyli nasza pasja, więc tak naprawdę to przyjemność.
- Ale za jaką cenę – dodała po chwili i  nasunęła ciemne okulary na nos.
- Właśnie.
Czym cię urzekła?
Prostotą. Prostotą ducha. Tym, że nigdy nie powiedziała mi, że mam przestać tworzyć muzykę. Wiele razy zastanawiałem się nad odejściem z tego wyimaginowanego życia, ale zawsze na myśl nachodziły mi jej słowa: Rób to co kochasz. Nie widziała we mnie rozpuszczone gwiazdki, tylko człowieka potrzebującego. Przy niej czułem się swobodnie, mogłem powiedzieć wszystko, nie widziałem barier.

Kiedy zostaliście parą?
Najpierw zostaliśmy przyjaciółmi. Okazało się, że mieszka blisko nas, niecałe 3 przecznice dalej. Kiedy pierwszy raz przyprowadziłem ją do domu przywitało ją dosyć śmieszne zdanie Louis’a:
- O! Harry znalazł sobie dziewczynę, która nie wygląda jak jedna kupa zmarszczek!
[T.I.] wybuchnęła śmiechem, ale zaraz później odpowiedziała:
- Nie jesteśmy parą.
Na to wpadła reszta zespołu i rzuciła się na nią. Jednym słowem przywitanie nowej przyjaciółki odbyło się  w miłej atmosferze. Chłopcy bardzo ją polubili, stała się dla nas bardzo ważna. Danielle, Perrie i Eleanor zyskały nową koleżankę do zakupów. [T.I.] była taka ludzka. Potrafiła wygłupiać się, śmiać, robić żarty, a także pocieszać, hasać po sklepach,  robić zakupy dla Niall’a. ( I nigdy jej się to nie znudziło) Zawsze była pomocna, nie umiała przejść obojętnie obok krzywdy bliźniego. Była ostoją radości, optymizmu, darem od Boga.
A parą zostaliśmy kilka miesięcy po naszym pierwszym spotkaniu. Już na początku naszej wspólnej drogi ze strony naszych fanek leciały hejty. O dziwo nie przejmowała się nimi, żyła tak jakby ich nie było. Wiadomo miała załamania, ale zawsze z tego jakoś wychodziła. Zawsze potrafiła wyjść z bagna, jakie gotowały jej nasze fanki.
Czemu była inna?
Nie, ona nie była inna. Ona po prostu była człowiekiem. Takim jak każdy z nas, ale zdawała sobie sprawę z tego kim jest. Nie udawała,  nie oczekiwała czegoś, czego wiedziała, że nie zdoła udźwignąć. Pokazała mi, że nadal jestem człowiekiem, że sława aż tak bardzo mnie nie zmieniła, że nadal jestem ten sam. To ona pilnowała bym nie wariował, to jej nie podobały się moje tatuaże, które jawnie krytykowała i gdy tylko widziała, ż zbliżam się do studia tatuaży od razu zabierała mnie na lody. Czemu na lody? Nie wiem, może dlatego, że bardzo je lubiła. Albo też na spacer. Z nią nigdy się nie nudziłem, ale także potrafiliśmy usiąść przy kominku i cieszyć się ciszą, sobą, własnym towarzystwem, ciepłem, miłością.  Nauczyła mnie żyć, korzystać z tego co się ma.
Jak zachowywała się w stosunku do Twojej rodziny?
Z Gemmą złapała świetny kontakt. Tak naprawdę Gemma była dla niej starszą siostrą. Pomagała [T.I.] a ona jej. Dopełniały się idealnie. Z Anne było tak samo. Trzeba było zobaczyć je razem w kuchni. A jakie zapachy, o smaku nie wspomnę. Za każdym razem gdy przyjeżdżaliśmy w odwiedziny, najpierw jako para, później jako małżeństwo pierwsze co robiła to biegła się przywitać. Wylatywała z samochodu jak torpeda. Była naprawdę przyjazną osobą. W Holmes Chapel znali ją wszyscy. To pomogła pani zabrać zakupy do domu i wnieść na 10. piętro bloku, to zabrała psa na spacer, albo pomogła pielić grządki. Dzięki niej częściej odwiedzałem rodzinne strony. Dzięki niej poczułem, że powinienem cieszyć się ze wszystkiego co mam, ze wszystkiego pomogę kiedyś stracić.
A pierwsze dziecko?
To jakiś sprawdzian z tego czy wszystko pamiętam? Ach, tak wspaniale się wspomina te wspólne chwile. Nasza mała córeczka Darcy urodziła się w maju po przyjeździe z Holmes Chapel. To było piękne uczucie, kiedy [T.I.] podała mi ją do rąk, taką małą kruszynkę, drobną, nieświadomą świata, taki okaz dziecięcego szczęścia. To był jeden z momentów życia kiedy z moich oczu pociekły łzy. Zrozumiałem wtedy jakie mam skarby.
Czemu nie ma jej teraz z Tobą?
Trudne, bolesne wspominać o tym kolejny raz. Odeszła.
Zostawiła cię?
Nawet nie masz pojęcia jakbym chciał mieć tą cholerną świadomość, że odeszła, że jest szczęśliwa z kimś innym, że żyje, oddycha, że w każdej chwili mógłbym z nią porozmawiać. Ale tak nie jest. Jej tutaj nie ma. Czeka na mnie. Tam na górze. Nie odeszła z własnej woli. Odeszła bo musiała. Zabrali ją siłą. Pamiętasz kiedy wspominałem, że przy naszym pierwszym spotkaniu widać było jej kości? Tak, nie miałem pojęcia, że ma anoreksję. Nigdy tego nie zauważyłem. Przecież zawsze była pogodna, miała dużo siły, śmiała się jak każdy inny. To prawda, że powinna ważyć więcej, ale ja tego nie zauważyłem. Byłem zbyt zajęty sobą.
Obwiniasz się za to? Uważasz, że to Twoja  wina?
Oczywiście, że tak. Wiele razy myślę co by było gdyby…
Gdyby co?
Gdybym zareagował. Nie wiem w jaki sposób. Może po prostu wysłał ją do lekarza. Ale zawsze wydawało mi się, że jest zdrowa, szczęśliwa.
Szczęśliwa z pewnością była. Wiesz, że choroby nie da się pokonać?
Mam tą świadomość, ale nie potrafię przyjąć jej do wiadomości.  
Masz jej zdjęcie?
Miliony. Codziennie, gdy idę spać, wyciągam je spod biurka i przeglądam.
Nie jesteś już tym samym człowiekiem? Niech zgadnę umierasz?
Z tęsknoty? Codziennie. Z każdą minutą, sekundą, wiem, że jestem bliżej niej. Popatrz tutaj. ( wskazuje zdjęcie na którym widać młodą dziewczynę z wielkim uśmiechem na twarzy, a obok niej tego samego chłopaka z burzą loków na głowie) A teraz tutaj (wskazuje palcem na fotografię smutnej 50- latki a obok niej 53-letniego chłopaka). Widzisz zmiany?
Co powiedziała ci przed śmiercią?
„Harry nawet kiedy mnie już nie będzie, pamiętaj, że jestem blisko. Wiem, że nie wytrzymasz długo, wiem, czuję to, znam cię, boisz się, ale nie martw się. Ja tu jestem. Kocham cię.”
I codziennie przypominasz sobie te słowa?
Tak, ale od dzisiaj będziemy powtarzać je razem.
Bujany fotel zaskrzypiał, a staruszek  mocniej się w niego wbił. Zamknął bolące od płaczu powieki, a w oddali zobaczył rękę.  Zbliżał się do niej, złapał i wpadł w ramiona [T.I.]. Znów byli młodzi, szczęśliwi i razem.
Razem już na wieki.


~by Agata.

czwartek, 28 marca 2013

# 223. Louis.


Usiadłam przy stole w jadalni, obejmując zziębniętymi palcami kubek z parującą kawą. Zapatrzyłam się w okno, za którym toczyła się bitwa na śnieżki pomiędzy dziećmi sąsiadów, po czym zaśmiałam się, kiedy jeden z dzieciaków wylądował w zaspie śnieżnej.
Drzwi mieszkania otwarły się z rozmachem, po czym głośno zatrzasnęły. Do kuchni wtargnął zimny podmuch wiatru, więc szczelniej owinęłam się szlafrokiem. Zmarszczyłam lekko brwi, pytając się w myślach, kogo, u licha, mogło przywiać.
Do pomieszczenia wpadł Louis, zrzucając z siebie w biegu kurtkę i siłując się z długim, szarym szalikiem. Cmoknął mnie przelotnie w policzek, po czym zaparzył sobie herbatę. Miał zarumienione policzka i czerwony nos, a w jego włosach błyszczały kryształki roztapiającego się śniegu.
- Może tak dzień dobry,  miło cię widzieć, jak minął ci dzień? – spytałam z ironią, okręcając się w jego stronę w momencie, kiedy pochłaniał kawałek ciasta, które dziś rano upiekłam.
- Witaj kochanie, jak zawsze wyglądasz prześlicznie, co dziś robiłaś? – wybełkotał z pełną buzią, i nim zdążyłam odpowiedzieć z irytacją, która we mnie narosła, dodał: - Gdzie dostałaś tak dobre ciasto? Jutro wracając z próby obrabuję tą piekarnię.
- Sama je upiekłam – obruszyłam się, odwracając się od niego.
- Nie wierzę – rzekł po chwili, chcąc się ze mną podroczyć.
- Jakbyś zobaczył, w jakim stanie była kuchnia niespełna godzinę temu, zmieniłbyś zdanie. – Dopiłam kawę, po czym umyłam kubek i wyszłam z kuchni, kierując się ku salonowi. Opadłam na sofę, poprawiłam spodnie od piżamy i zawiązałam szlafrok, by w spokoju obejrzeć denny serial, który akurat emitowano. Nim usłyszałam pierwszą kwestię, upojną chwilę przerwał Lou, wkraczając do pokoju i wpatrując się we mnie z dezaprobatą.
- Ty jeszcze nieubrana? Dochodzi trzynasta – pokręcił głową.
- Skarbie, jest dwudziesty luty, mam ferie – uświadomiłam mu, przesuwając się na kanapie, by widzieć bohaterów na szklanym ekranie.
Chłopak przyglądał mi się chwilę, a potem powiedział równo ze mną:
- Wstawaj.
- Nie kombinuj.
- Porywam cię.
- Nie chce mi się.
- Musisz się ruszać.
- Kiedy mnie się nie chce.
- Jak wrócę, masz być ubrana.
Parsknęłam śmiechem.
- Nie licz na cud.
Louis posłał mi pobłażliwe spojrzenie, po czym wyszedł do łazienki. Ułożyłam się wygodnie na kanapie, po czym przełączyłam na inny kanał, gdzie transmitowano reality show.
- O nie.
Nim zdążyłam zrobić cokolwiek, Louis, który wkroczył do salonu, podniósł mnie, przerzucił mnie sobie przez ramię, a wolną ręką wyłączył telewizor. Nie zważając na moją szamotaninę, zaniósł mnie do mojego pokoju, rzucił na łóżko i podszedł do szafy, wyrzucając z niej połowę jej zawartości. Wybrał byle jakie rzeczy, po czym, nim zdążyłam czmychnąć, ściągnął ze mnie szlafrok i grzecznie poprosił:
- Albo pójdziesz teraz do łazienki i ekspresowo się przebierzesz, albo to ja wkroczę do akcji i nie będzie już tak zabawnie.
- Nienawidzę cię – wysyczałam, chwytając ciuchy pod pachę i wychodząc z pokoju.
- Kocham cię! – dosłyszałam wesoły krzyk chłopaka, a za chwilę trzask i głuchy gruchot. – Yyy… [T.I.], nie byłaś za bardzo przywiązana do tej brązowej szkatułki, prawda?
~ * ~
- Wiesz, że jesteś kompletnym idiotą, prawda?
Lou nie odpowiedział, tylko wyszczerzył się i pociągnął mnie w stronę studia. W środku panowała grobowa cisza, wszystkie światła zostały pogaszone, co mnie zdziwiło, głównie przez wzgląd na wczesną porę.
- Wydaje mi się, czy nie powinno nas tu być? – szepnęłam, kiedy weszliśmy do jednego z pomieszczeń, a Louis włączył światła.
Znajdowaliśmy się w sali nagrań. Na stole pośrodku leżał plik kartek, obok kilka długopisów, a tuż koło nich stała butelka wody. Przekrzywiłam głowę.
- O co…?
- Zaraz zobaczysz – powiedział z tajemniczym błyskiem w oku, po czym pociągnął mnie za sobą na kanapę.
- Lou…
- Hmm?
- Może pójdziemy poskakać na bungee?
Roześmiał się.
- Tchórz. Nikt nam nic nie zrobi za to, że tu jesteśmy. Ale to w tobie lubię, tę spontaniczność – powiedział, po czym lekko mnie pocałował.
- Dobra, wyjaśnij mi, po co mnie tu przyprowadziłeś, a nie mnie uwodzisz – zganiłam go z uśmiechem.
- Mały test. – Jęknęłam. – Nie, żadnych pytań, nic z tych rzeczy. Czysta kartka, długopis, godzina, wszystkie dostępne instrumenty muzyczne. Każdy z nas zamknie się w oddzielnych salach i jego zadaniem będzie napisać piosenkę o sobie nawzajem.
Spojrzałam na niego jak na szaleńca.
- Spałeś ty dzisiaj? Wiesz, że się do tego nie nadaję.
- Skarbie, to zabawa – pokręcił głową z naganą, jakby kpiąc z mojej obawy. – Czas…
- Chwila! – krzyknęłam. – Powiedzmy, że spróbuję. Ale nie określiłeś, czy piosenka ma być wolna, szybka, rymowana, romantyczna, zabawna…
- Ty decydujesz – wyszczerzył się. - … Tymczasem… Start, tchórzu! – ryknął, po czym zgarnął ze stołu pliczek kartek i zatrzasnął za sobą drzwi do pomieszczenia.
Pokręciłam głową i biorąc swój przydział, zniknęłam za drzwiami następnego pokoju.
~ * ~
Godzinę później wyszłam z pokoju z miną zbitego psa. Louis natomiast wyglądał na zadowolonego. Coś kombinował.
- Dawaj, ty pierwsza – rzucił z uśmiechem, rozsiadając się na kanapie.
Westchnęłam. Jako, że moja kartka ziała pustkami, postawiłam na klasykę. Włączyłam laptopa stojącego w kącie pokoju, przeniosłam go na stół. Odszukałam odpowiednią piosenkę, po czym ją włączyłam.
<wysłuchaj i obejrzyj do końca>
- No. To by było na tyle – mruknęłam, kiedy piosenka się skończyła.
- Możesz mi powiedzieć, dlaczego akurat ta? – spytał.
Wzruszyłam ramionami.
- Też jesteśmy dwójką idiotów, która nie potrafi bez siebie żyć. Czasem jesteśmy jak dzieci, wkurzamy siebie nawzajem, droczymy się ze sobą, potrafimy zdemolować pół mieszkania, by sobie udowodnić nasze chore wyobrażenia, ale na tym polega miłość. Chyba. W każdym razie, mimo że nie zawsze było różowo, część mnie należy do ciebie i moje życie naprawdę byłoby do bani, gdybyś się w nim nie pojawił. – Uśmiechnęłam się.
Usta Louisa drżały, kiedy słuchał mojego wywodu.
- Teraz ty, mięczaku – roześmiałam się.
Louis spojrzał na swoją kartkę, na której nabazgrał kilka linijek, po czym skreślił wszystko i dopisał na dole: „Wydało się. Nie umiem pisać piosenek.”
Roześmiałam się. Wtem chłopak porwał laptop, wystukał kilka słów na klawiaturze i postawił go na stole, włączając wideo.
<wysłuchaj i obejrzyj do końca>
- Może i nie muszę walczyć o ciebie tak jak tutaj, ale wiedz, że zrobiłbym dla ciebie wszystko. Tak długo, jak będziesz mnie kochać mam po co żyć.
But don't stress,
And don't cry,
Oh we don't need no wings to fly
Just take my hand
As long as you love me
We could be starving,
we could be homeless,
we could be broke
As long as you love me
I'll be your platinum,
I'll be your silver,
I'll be your gold*
 

* Justin Bieber – As Long As You Love Me
Piosenki użyte w imaginie:
1. Kelly Clarkson – My Life Would Suck Without You;
2. Justin Bieber – As Long As You Love Me. 
 
Ot, kolejny beznadziejny, pozbawiony motta imagin. Pomysł wpadł mi do głowy słuchając piosenki umieszczonej na początku imagina, a przez to, ze Was zaniedbuję, postanowiłam mimo wszystko go dodać. 
~by Klara.

poniedziałek, 18 marca 2013

# 221. Louis.

Lucy jest wymyśloną bohaterką, na potrzeby imagina. To nie jest żaden z promptsów.
_______________________________________

Przeciskałam się pomiędzy ludźmi, którzy co chwilę mnie potrącali. Weszłam do sklepu przez obrotowe drzwi i udałam się do działu z łakociami. Z półki wzięłam kilkanaście paczek żelek, lizaków i różnych ciastek. Tak, jestem wielkim głodomorem.  Ruszyłam do stoiska z sokami i stamtąd również wyniosłam połowę zawartości. I pewnie się zdziwicie, ale nie ważę 150 kilogramów.  Pomimo, że tak dużo jem i tak mam niedowagę. Nie wiem jak to możliwe, ale najwidoczniej zostałam obdarzona niezwykłym darem nie tycia. I bardzo dobrze! Ale wróćmy do tematu.  W kasie zapłaciłam za zakupy i skierowałam się do wyjścia. Ludzie nadal się przepychali, tak, że o mało co nie upadłam. Wtedy zobaczyłam malutką dziewczynkę skuloną w kącie. Z jej oczu leciały potoki łez. Podeszłam do małej istotki i uklęknęłam koło niej, tak, żeby się nie przestraszyła.  Podniosła spuszczoną główkę i  spojrzała na mnie wystraszonymi, niebieskimi oczkami.
- Spokojnie mała – zaczęłam do niej mówić – Jak masz na imię?
- Lucy.
 - A gdzie Twoi rodzice?
- Nie wiem – Lucy odpowiadał krótko i nie mogłam wyciągnąć więcej informacji od małej dziewczynki.
- A gdzie mieszkasz? – próbowałam jej pomóc.
-  U wujka.
- A wiesz gdzie on mieszka? – znowu zagadałam.
- Nie – po raz kolejny dała krótką odpowiedź, która w żadnym wypadku mnie nie satysfakcjonowała.
- Pomóc ci?
- Boję się.
- Lucy może zrobimy tak: pojedziesz ze mną do domu i postaramy się poszukać twojego wuja – zaproponowałam.
- Dobrze. A ty jak masz na imię? – tym razem to ta malutka, urocza istotka zadała pytanie.
- [T.I.] – odpowiedziałam – Idziemy? Tam mam samochód – powiedziałam i wskazałam w kierunku parkingu.
- Tak – podała mi drobną rączkę i po chwili siedziałyśmy już w samochodzie i kierowałyśmy się do mojego mieszkania.
- Ile masz lat? – zagaiłam, gdy wysiadłyśmy z pojazdu.
- 6 lat.
- Dlaczego siedziałaś sama pod sklepem? - znów zasypywałam ją pytaniami.
- Zgubiłam się. Byłam z wujkiem w sklepie, ale zaatakowały go jakieś dziewczyny i kazał mi iść do auta. Ale się zgubiłam.
- Dobrze. To znaczy nie, nie dobrze, że się zgubiłaś. Wejdź – poprowadziłam ją do pokoju.
- A jak nazywa się Twój wujek?- byłam gorsza niż CIA z tymi pytaniami.
- Louis Tomlinson.

- Yhm. Tutaj masz kilka zabawek – podałam jej pudełko z puzzlami i kilka lalek Barbie. Miałam 2 kuzynki, w podobnym wieku co Lucy, dlatego zawsze byłam przygotowana na ich odwiedziny i miałam w zapasie zabawki. Uwielbiałam dzieci. Dawały mi tyle samo radości co muzyka. Ale nie pora rozprawiać o moich zainteresowaniach.
Poszłam do kuchni,  by rozpakować zakupy i przygotować coś dla Lucy. Do salonu wróciłam z trzema tackami. Na jednej było kilka rodzajów soków i dwie szklanki, na drugiej kolorowe żelki w miseczkach i różnorakie dropsy, a na ostatniej ciastka.
- Częstuj się – podsunęłam pod jej nos tacki i zaczęłyśmy rozmowę. Okazało się, że jej wuja, Louis jest piosenkarzem, a dziewczyny, które go zaatakowały były fankami. Dobrze rozmawiało mi się z Lucy. Była wesoła, wygadana i przede wszystkim słodka jak cukierek. W końcu postanowiłam poszukać jej opiekuna. Kliknęłam w wyszukiwarce adres domu Louis’a Tomlinson’a , a moim oczom ukazał się rząd kilkunastu tysięcy haseł. Moja głowa opadła na klawiaturę z dużym hukiem, a włosy razem z nią, zasłaniając mi widoczność. Podniosłam ją i wybrałam na chybił trafił pierwszy lepszy link. Kucha. Okazało się, że Pan Tomlinson mieszka na Florydzie, co jest co najmniej niemożliwe albo nawet i chore. Mruknęłam z niezadowoleniem i jeszcze  bardziej skupiłam się na poszukiwaniach. Po jakiejś dobrej godzinie znalazłam prawdopodobny adres chłopaka  i radośnie oznajmiłam małej:
 - Chyba znalazłam. Jedziemy? – spytałam Lucy.
- Tak! – wykrzyknęła radośnie i zaczęła ubierać swoje trampki. Ja również nałożyłam swoje i udałyśmy się wspólnie do wyjścia.
Przez kilka dobrych minut jeździłam po zatłoczonym Londynie, nie mogąc znaleźć odpowiedniej drogi, gdy natrafiłam na odpowiedni drogowskaz. W końcu dojechałam pod duży dom, który dosłownie był oblężony prze krzyczące dziewczyny. Pomogłam wysiąść Lucy z auta i zaczęłyśmy się przepychać przez tłum.
- Przepraszam, przepraszam… - co chwilę musiałam powtarzać jedno słowo.
- Co się pchasz? Gdzie leziesz? Patrz jak chodzisz idiotko! – wysłuchiwałam niezbyt pochlebne słowa ze strony fanek. Nie wiedziałam, za co mnie tak nie lubiły. Nawet mnie nie znały. Gdy dopchałam się do furtki zadzwoniłam dzwonkiem, a w domofonie usłyszałam zdenerwowany głos:
- Słucham?
- Yyy Pan Louis Tomlinson? – moje struny głosowe zadrżały, a ja trzęsłam się jak osika.
- Tak. W czym mogę pomóc?
- Jest ze mną Lucy…
- Proszę zaczekać już wychodzę! – krzyknął i usłyszałam szmer, a po chwili zza drzwi wyłoniła się głowa w kapturze. Szybko podbiegł do furtki, zamaszystym ruchem ją otworzył, wpuścił nas na posesję i szybko zamknął.
- Zapraszam do środka.
- Dziękuje – odpowiedziałam uśmiechem i puściłam przodem Lucy.
- A więc…- rozpoczęłam niepewnie, kiedy już siedziałam w wielkim salonie, a naprzeciw mnie, na kolanach bruneta Lucy.
- Nie, ja wszystko wytłumaczę. Bardzo dziękuje, że pani odnalazła Lucy…
- Jestem [T.I.]  - przerwałam mu i wyciągnęłam rękę w jego stronę.  Z natury jestem śmiała i wolę mówić do ludzi po imieniu. A że chłopak na oko był w tym samym wieku co ja, nie widziałam przeszkód, byśmy mówili sobie na ty.
- Dobrze. Louis- odpowiedział i uścisnął moją małą dłoń.
- A więc dziękuje [T.I.], że odnalazłaś Lucy. Tak się o nią martwiłem.  Jest moją siostrzenicą, a teraz jej rodzice są w  ważnej delegacji i dali mi ją pod opiekę.
- Rozumiem. Ale mam nadzieję, że nic się nie stało, ponieważ spędziła u mnie trochę czasu.
- Mam nadzieję, że nie sprawiła żadnych kłopotów.
- Nie, skądże.
- Napijesz się czegoś? – spytał chłopak.
- Nie dziękuje.
- A ty Lucy? – spojrzał na małą.
- Dzięki, ale nie. U [T.I.] wypiłam chyba z 4  kartoniki soku – zaśmiała się, a ja jej zawtórowałam.
- Nie zdziwię się, jak wystawisz mi rachunek za tą młodą, bo pewnie wyjadła ci połowę lodówki – zwrócił się do mnie z miną typu ile razy ja już to przerabiałem.
- Nie ma takiej potrzeby – uśmiechnęłam się, żeby jeszcze bardziej upewnić chłopaka w przekonaniu, że Lucy jest aniołkiem.
- Co ja mam z tą dziewczyną – przewrócił oczami.
- Ale i tak mnie kochasz, prawda? – spytała uroczo mała i wskoczyła na jego plecy.
- Tak, a teraz złaź – zabrał ją i postawił na dół.
-[T.I.]  chodź pokażę ci moje zabawki – pociągnęła mnie za rękaw i zaprowadziła w kąt, gdzie zauważyłam stertę zabawek.
- To wszystko twoje? – zapytałam z niedowierzaniem.
- Nie, to nie wszystko. Reszta jest jeszcze w kuchni i pokoju Louis’a.
- Norma –westchnął chłopak, który właśnie stanął obok nas. Potem znów usiedliśmy przy stole i ponownie rozmawialiśmy. O wszystkim i o niczym.
**
- Na mnie  już chyba czas – pożegnałam się i wyszłam na chłodne powietrze. Wróciłam do domu i rozmyślałam nad dzisiejszym dniem.
**
Gdyby ktoś mi powiedział, kilka lat temu, że przez przypadek poznam miłość mojego życia, wyśmiałabym go. A jednak. Niezwykła znajomość z Louis’em z przyjaźni przerodziła się w coś więcej, a największy w tym udział miała Lucy, dzięki której się poznaliśmy. Nadal wspominam te momenty z sentymentem w sercu i uśmiechem na ustach. Dzięki temu, że pomogłam nieznanej mi osobie, zyskałam tak dużo.
Pomoc innym, to nie tylko udowadnianie sobie, że umiemy zatrzymać się w czasie i spojrzeć na życie z innej perspektywy, ale również dobra przestroga. Pomagając bliźnim pomagasz sobie, stajesz się pełnowartościowym człowiekiem. Dostajesz w zamian szczęście, którego nigdzie indziej nie znajdziesz. Pomoc jest kluczem do szczęścia. Otwarte serce do miłości.

 ~By Agata.

wtorek, 12 marca 2013

# 220. Liam.


Inna narracja i odrobinę inna fabuła oraz styl całego imagina. : ) Nieco ‘przesadziłam’ z charakterem świata przedstawionego, lecz opowiadanie ma coś uświadomić, więc zdecydowałam się na drastyczne środki. Mam nadzieję, ze przypadnie Wam do gustu…


Brunet podniósł wzrok. Czekoladowe tęczówki napotkały oczy o pokrewnej barwie, niemalże czarnej, głębokiej niczym otchłań oceanu w najdalszych zakamarkach. Chwila niepewności, leki wdech u małej dziewczynki, gdy ta uprzytomniła sobie, że może polegać na nastolatku i że ten jest skory wysłuchać jej, doświadczyć w mentalności wszystkich krzywd, które doznała podczas swojego siedmioletniego życia.
Nie mogła tego pamiętać, lecz historię przybliżyła jej ukochana babcia, która niespełna miesiąc temu odeszła na tamtą stronę.
Dziewiętnastoletnia dziewczyna o czarnych jak smoła włosach i ciemnej karnacji obejmowała dziecko, by uchronić je przed pyłem i upalnym słońcem. Niemowlę cicho łkało, głodne i spragnione, podczas gdy babcia brzdąca próbowała zdobyć wodę od niegodziwego handlarza dla swojej córki i małego berbecia. Człowiek jednak przegonił ją groźbą wezwania policji i niepocieszona kobieta musiała odejść. Podniosła córkę wraz z wnuczką i odeszły w cień, by choć trochę uciec przed katorgą upalnego ciepła. Obie kobiety obawiały się o los maleństwa, nie zwracając uwagi na to, że zostało poczęte z gwałtu. Było dzieckiem, niczemu winną istotką, która jak każdy domagała się jedzenia i wody, jednak nie mogła jej dostać.
Trójka mężczyzn przeszła obok kobiet, a gdy starsza z nich zapytała z błagalną nutką w głosie, czy aby nie mają choć kropli wody, jeden z nich zaśmiał się przeraźliwie i odepchnął ją na piaszczyste podłoże.
Wreszcie zlitował się nad nimi nędznie wyglądający człowiek, który sam nie miał zbyt wiele. Odstąpił część posiłku i napoju dla kobiet, a gdy te nie odczuwały już tak dotkliwie potrzeb, podziękowały i zapewniły, że kiedyś się odwdzięczą. Starzec uśmiechnął się tylko i zapewnił, że tego nie oczekuje. Pogładził dziecię po głowie, po czym szepnął do jego matki: „Doświadczy lepszych czasów, możesz być spokojna.” Dziewiętnastolatka uśmiechnęła się i odpowiedziała tylko: „Oby.”
Tułaczka bohaterek trwała rok. Wreszcie odnalazły miejsce, gdzie nie musiały żebrać, by dokarmić rosnącą pociechę oraz gdzie same nie cierpiały głodu czy pragnienia. Niedługo po odnalezieniu, w ich mniemaniu, ziemi obiecanej, matka dostrzegła, że z córką dzieje się coś niedobrego. Traciła apetyt, mogła tylko pić. Co noc matkę budził głośny kaszel córki.  Z wieczora, gdy kilkunastomiesięczna Eve już zasnęła matka podeszła do zmęczonej córki i dotknęła jej czoła. W świetle twarz Donne była usłana kropelkami potu, a czekoladowe oczy błyszczały nienaturalnie. Dziewiętnastolatka zakasłała ponownie.
- Jesus Christe, Donne, jesteś cała rozpalona! – wykrztusiła matka, szybko namaczając leżący przy boku córki ręcznik, który służyć miał jej do ocierania czoła, w dzbanku z wodą, po czym lekko go otrząsnęła i rozłożyła na twarzy dziewczyny, która, pomimo dusznego i gorącego jak co wieczór powietrza, niezauważalnie trzęsła się z zimna.
- Zimno mi – stwierdziła chora, a matka nie widząc co czynić ponownie przyłożyła dłoń do policzka swej pierworodnej.
Długo nie trwało, kiedy kobiety dotarły do lecznicy. Lekarki nie miały lekarstw na zwykłą, w naszym świecie, chorobę, którą było zapalenie płuc. Po dwóch tygodniach męczarni, zbijania gorączki, oklepywań obolałej klatki piersiowej, niespełna dwudziestoletnia dziewczyna opuściła ten świat, zostawiając na nim kilkunastomiesięczną córeczkę wraz z babcią, która rozpaczała po stracie córki długie miesiące. Coś, co dziś wydaje się zwyczajnością, dla ludzi z odległych krajów może być zbawieniem, ucieczką od choroby, krzywdy, straty, płaczu, smutku, niepotrzebnych osieroceń…
Odtąd Hayla, matka Donne, wraz z Eve tułały się po kraju, pragnąc tylko lepszego życia, pożywienia i wody. Lekarstwa w ów miejscu nadal były niemal czymś nienamacalnym, wyimaginowanym, czymś, co istnieje tylko w najpiękniejszych snach. Mijały na drogach biedaków, ciała żebraków, którzy poumierali z głodu i pragnienia, nie mogąc im pomóc. Same walczyły o przetrwanie, babcia odmawiała sobie pożywienia, byle by tylko nakarmić rosnącą wnuczkę, oddawała jej połowę swej wody, łóżko wynajęte w nędznej szopce…
Po czterech latach wzajemnych wyrzeczeń, nieprzespanych nocy poświęconych na rozmyślaniu nad losem biednej dziewczynki Hayla zmarła. Kobieta będąca dla Eve drugą matką, jedyną jaką pamiętała odeszła na zawsze. Nie został już jej nikt, nikt, kto mógłby pomóc, stworzyć choćby namiastkę bezpieczeństwa, miłości, domu… Dziewczynkę umieszczono w sierocińcu, gdzie poznała dzieci, które doznały podobnej krzywdy. Dziesiątki dzieci bez rodziców, matek i ojców, które nie znały nawet ich imion siedziało co dzień na brudnej, kamiennej posadzce i bawiło się zepsutymi zabawkami, które nie pamiętały już stanu świetności. Eve patrzyła na kilkuletnie brzdące, była w tym samym wieku, lecz rozumiała dużo więcej. Czy jest gdzieś lepszy świat? Miejsce bez gonitwy, głodu, ubóstwa, niedostatku, zakątek na Ziemi, gdzie na błahe choroby jest cudotwórcze lekarstwo? Czy dzieci tam mają swoich rodziców? Są szczęśliwe? Siedmiolatka nie wierzyła w cud. Codziennie wyglądała przez okno, wpatrywała się w rozgwieżdżone niebo i w myślach powtarzała modlitwę, która nie miała nawet swojego adresata: „Jeśli jest gdzieś dobro, jeśli jest gdzieś szczęście, niech przybędzie tu i się pokaże. Pragnę zobaczyć cud, by na własne oczy przekonać się, że dla tego świata jest jeszcze nadzieja.” Ów słowa, zasłyszane od babci, która co wieczór tworzyła takie litanie, zapadły głęboko w pamięć małej, choć ta sama jeszcze nie rozumiała dokładnie ich znaczenia.
Nastał pamiętny dzień, kiedy to do drzwi sierocińca, ku uciesze dzieciaków, zawitały nowe twarze. Nie, nie kolejne sieroty. Tym razem byli to wolontariusze z miejsca, o którym jeszcze nigdy siedmiolatka nie słyszała. Anglia? Kolejna nękające rodziny choroba? A może miejsce, które wybawi biednych ludzi? Zafascynowana głosami, dziewczynka wychyliła się za drzwi i przyjrzała się ósemce białych ludzi.
Całą grupę stanowili mężczyźni. Piątka wyglądała na nastolatków, pozostali stanowili dojrzalszą grupę społeczeństwa. Rozmawiali z jedną z pań, które opiekowały się sierotami, a ta z dość niepewną miną uświadamiała im, że dzieci mogą przerazić się ich odmiennością pod względem wyglądu, języka czy zachowania. Dwójka z trójki dorosłych oświadczyła jednak, że przed przyjazdem każdy z nich odbył pewne lekcje, i języka, i kultury, która tam panowała. Kobieta, pełna obaw, wprowadziła po chwili całą grupę do pokoju i przedstawiła dzieciom, które jak na zawołanie rozpierzchły się w popłochu w najczarniejsze kąty pokoju. Na środku pozostała jedynie Eve, która z ciekawością przyglądała się nowoprzybyłym. Chwyciła swoją szmacianą lalkę, która doznała już uszczerbku w postaci ręki i podeszła do pierwszego z brzegu chłopaka, który uśmiechnął się do niej delikatnie i pomału, by nie wystraszyć istotki, ukucnął. Eve podarowała mu swoją zabawkę ze słowami: „Czy u ciebie są zabawki? Myślę, że nie. Proszę, pobaw się.” Nastolatkowi momentalnie zaszkliły się oczy. Chwycił delikatnie laleczkę i usiadł na ziemi, zachęcając przy tym małą, by do niego dołączyła.
Ten dzień uświadomił Liamowi, jak wiele krzywdy jest na świecie. Niesprawiedliwość, na którą codziennie narzekamy, nie ma prawa równać się z doświadczeniami, które przeżywają ludzie zamieszkujące tamte tereny. To oni są dotknięci przez los, to oni otrzymali od Boga potężne brzemię. A nie uskarżają się. Są w stanie, tak jak mała Eve, podzielić się swoim dobytkiem w nadziei, że dzięki temu przyczynią się do ulepszania świata.
Pomyśl, drogi Czytelniku, co w życiu jest najważniejsze. Nie uskarżaj się na coś, co jest błahe, wręcz godne wyśmiania. Wczuj się w miejsce Eve czy innego dziecka, które straciło bliskich przez całkiem uleczalne choroby. Uświadom sobie, co jest w życiu ważne. Dąż do tego. Dawaj światu siebie. Dawaj mu dobro.

~by Klara.