piątek, 31 sierpnia 2012

# 133. Zayn . część 2.




Kiedy ostatnio patrzyłem na kogoś tak słodkiego pogrążonego we śnie? Kiedyś, kiedy jeszcze byłem z Perrie przyglądałem się jej przez okno. Tak, zakradłem się do niej. Dzieliła nas wtedy tylko tafla szyby oszroniona moim oddechem, ale mimo to widziałem, że jest piękna. Pod makijażem skrywa się naprawdę urocza dziewczyna, jednak nie potrafi uwierzyć w swoje piękno. „Kobiety” pomyślałem.
A teraz… [T.I.] przewyższała wszystkie dziewczyny, jakie znałem. Włosy rozrzucone na poduszce wokół jej szczupłej, lekko zarumienionej twarzy tworzyły aureolę, spokojny wyraz twarzy raz po raz rozjaśniał uśmiech (podejrzewam, że śniło jej się coś, co powodowało owe grymasy), a malinowe wargi były lekko rozchylone. Leżałem koło niej podparty na łokciu i sprawdzałem, jak długo wytrzymam, zanim jej dotknę.
Nie wytrzymałem nawet minuty. Prawdę mówiąc nie zdziwiła mnie moja słabość. W opuszkach palców poczułem nieznośny ból, który ukoić mogłem tylko dotykiem [T.I.]. Gładziłem jej ramiona, muskałem policzki. Kiedy przesunąłem palcem po jej dolnej wardze, westchnęła cichutko i delikatnie się przeciągnęła, po czym otwarła błękitne oczy.
- Wybacz – zamruczałem jej do ucha. – Nie chciałem cię obudzić.
- Nic nie szkodzi – zapewniła. – Możesz mnie budzić choćby codziennie.
Pochyliłem się i delikatnie pocałowałem ją w usta, a buziak, jak zwykle, przerodził się w dużo namiętniejszy. Pieszczotę przerwało nam pukanie. Cmoknąłem [T.I.] jeszcze raz i, wciągając po drodze spodnie, poszedłem otworzyć. W progu stała pokojówka.
- Sprzątanie – oznajmiła nieco skrępowana.
- Dziesięć minut? – spytałem z nadzieją.
Wzruszyła ramionami i odeszła do pokoju naprzeciwko oznaczonego plakietką z numerem 387.
- Kto to był?
[T.I.] stała za mną obwiązując się puszystym szlafrokiem w morskim kolorze i patrzyła na mnie łagodnym, sarnim spojrzeniem.
- Pokojówka – rzekłem i mimo wszystko się uśmiechnąłem. Co poradzę? Tak na mnie działała ta mała istotka, psotny chochlik. – Masz 10 minut.
- 10 minut? Na co?
- Ubierasz się, wychodzimy. Właściwie… Porywam cię.
Otworzyła szerzej oczy.
- Można wiedzieć gdzie? – spytała, podparłszy się pod boki.
Uśmiechnąłem się łobuzersko.
- Nie.
~*~
Mój wzrok go rozbawił.
- No dalej, [T.I.], nie bądź tchórzem!
- Oszalałeś?
- Na twoim punkcie – owszem. – Wyszczerzył się.
- Dlaczego to nie może być park, zoo albo choćby kino? Dlaczego schronisko?
- Bo wiem, że kochasz zwierzaki. I chcę ci jakiegoś sprawić.
- Nie. – Pokręciłam głową. – Nie, Zayn, nie wejdę tam.
- Dlaczego? – wyglądał na rozczarowanego.
- Widok tych wszystkich smutnych szczeniaczków, kociaków… Nie, proszę, nie zmuszaj mnie.
Zayn zastanawiał się chwilę.
- Zostań tutaj. Zaraz wracam. – Chłopak zniknął za oszklonymi drzwiami.
- Ale Zayn!
Moje krzyki nie sprowadziły go z powrotem. Dlaczego nie chciałam wejść do środka? Było mi szkoda porzuconych szczeniaczków, kociąt i innych zwierzaków, ot co. Smutne, wygłodniałe, zmizerniałe słodziaki czekające na nowego pana… Najchętniej przygarnęłabym je wszystkie.
Zayn wrócił chwilę potem. Lewą rękę miał wygiętą pod dziwnym kątem i ukrył ją za plecami.
- Zayn… - zaczęłam, ale mnie zlekceważył.
- Siadaj. – Wskazał na niski murek tuż za mną. Z lekka niepewna przysiadłam na nim i wykonałam kolejną jego prośbę, czyli zamknięcie oczu.
- Tylko nie podglądaj – zastrzegł i położył mi na podołku jakieś ciepłe stworzenie.
Zwierzak polizał delikatnie moją dłoń ciepłym, malutkim języczkiem, na co się zaśmiałam.
- Łaskocze – wyjaśniłam rozbawiona i pogłaskałam mięciutką sierść.
- Opiekunka powiedziała, że praktycznie cały czas je. Dużo śpi, lubi się bawić, zawsze jest wesoły. Nie wiem, jak tobie, ale mnie on strasznie przypomina Nialla. Otwórz oczy.
Mój wzrok padł na małego, niewiele większego od rozłożonej dłoni pieska o malutkim pyszczku. Jego sierść, wijące się blond pukielki, nadawały pieskowi wygląd miniaturowego miśka.
- Och… O mój Boże… Jaki słodki…
- Fluffy. Tak go nazwano – powiedział Zayn głaszcząc słodziaka, a ten w geście uciechy polizał mu palce.
Uśmiechnęłam się z rozczuleniem.
- Dziękuję – szepnęłam i pocałowałam Malika.
Chodziliśmy po parku trzymając się za ręce i śmiejąc się z żywego pluszaka, który biegał pomiędzy kwiatami i niekiedy znikał nam z oczu.
- Zayn? – spytałam z lekką obawą, a kiedy skinął głową dając mi znak, żebym kontynuowała, dodałam: - Czy.. Czy kontaktowali się z tobą rodzice?
Spiął się, lecz odpowiedział tym samym tonem:
- Taaak… Dzwonili raz czy dwa…
- Ile razy konkretnie?
- Dwadzieścia jeden..
Przystanęłam i zadarłam twarz w górę, by móc spojrzeć Malikowi prosto w oczy. Nie zwróciłam uwagi na Fuluffy’ego, który wynurzył się z grządki z kwiatami i zaczął hasać wokół nas, raz po raz kichając, podejrzewam że od pyłku.
- Tak nie może być.  Te sześć dni…Dzięki tobie uświadomiłam sobie, jak chciałabym, żeby wyglądało moje życie. Z tobą. Ale… Nie chcę krzywdzić ani twoich ani moich rodziców. Na pewno zamartwiają się o nas. Zachowaliśmy się egoistycznie nie zostawiając żadnej kartki czy informacji, że nic nam nie jest i nie będzie.
- Chcesz… Chcesz wrócić. – Bardziej stwierdził, niż zapytał.
- Zayn, wiesz, że kocham cię nad życie, wiesz, że chcę spędzić z tobą resztę mojego życia, ale… Nie sądzisz, że to za wcześnie?
- Nie – odparł hardo.
Uśmiechnęłam się i pogłaskałam jego policzek.
- Mam 17 lat – przypomniałam mu łagodnie.
- Mówisz jak mój ojciec. – Wzniósł oczy ku niebu.
- A nie przyszło ci do głowy, że może ma rację?
Chłopak otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale przerwał mu burkliwy, nieco oschły ton głosu:
- [T.I] [T.N.]? Zayn Malik?
Odwróciłam się i dostrzegłam przed sobą dwójkę policjantów. Przytaknęłam cicho, niepewna.
- Zabieramy państwa na komendę.
Otworzyłam szeroko oczy.
- Co przepraszam?! Można wiedzieć dlaczego? – zapytał Zayn.
- Pańscy rodzice zgłosili zaginięcie. – Mówiąc to, stróż prawa spojrzał na mnie obojętnym wzrokiem.
- Toż to niedorzeczne! Nikt nie zaginął! – obruszyłam się.
- To już wyjaśnimy na miejscu – oznajmił drugi i chwycił mnie za nadgarstki.
- Chwila! – Wyrwałam się i złapałam przestraszonego Fluffy’ego, który okazał się dzielniejszy niż myślałam i zaczął warczeć, kiedy policjanci próbowali dotknąć mnie lub mojego chłopaka. Mężczyźni jednak nie przejęli się sierściuchem, czego skutkiem było to, że po dziesięciu minutach znajdowaliśmy się już na komendzie.
Niestety, spotkała nas tam niemiła niespodzianka: nasi rodzice wyczekiwali najwyraźniej naszego pojawienia, wcześniej powiadomieni o naszym znalezieniu przez służby. Rzuciłam mojej mamie pełne żałości i wyrzutu spojrzenie i, razem z Zaynem i Fluffy’m na rękach, zostaliśmy wprowadzeni do gabinetu komendanta.
~*~
- Więc? Jeszcze raz, kto zawinił?
- Mówiłem już, że to ja – powiedziałem śmiało, prostując się na krześle.- Namówiłem [T.I.], żebyśmy uciekli…
- Przestań kłamać. – Wspomniana pokręciła głową. – To moja wina. Moi rodzice… Chciałam mieć psa. Od zawsze. Adoptowałam więc z Zaynem tego oto Fluffy’ego…
- Nie, to  nie było tak – wtrąciłem. Nie pozwolę, żeby [T.I.] wzięła na siebie całą winę. – Zmusiłem [T.I.] do ucieczki. Moi rodzice nie tolerują naszego…
- Przestań! Przestań! – krzyknęła dziewczyna.
Wpatrywałem się w nią przez dłuższy moment. Ta rozmowa nie wniesie nic nowego, tym bardziej, że trwała już od dobrych trzydziestu minut i polegała na wzajemnych wtrąceniach swoich sugestii i zmianie zdarzeń. W tym samym czasie, kiedy ja i [T.I] mierzyliśmy się gniewnymi spojrzeniami, młodsza aspirant podeszła do mężczyzny, który nas przesłuchiwał i wyszeptała mu coś z uśmiechem na ucho. Usłyszałem szept dość wyraźnie:
- Czy to nie oczywiste? Niech pan spojrzy: młodzi są, próbują wziąć na siebie winę, żeby tylko nie ucierpiała druga osoba. Na pewno są zakochani.
Drgnęła mi dolna warga, jednak nie dałem po sobie poznać, że usłyszałem potajemną informację.
- Jeśli zadam wam pytanie, odpowiecie szczerze? – Policjantka zwróciła się w naszą stronę z miłym uśmiechem na ustach.
Niepewni, pokiwaliśmy głową.
- Jesteście parą, tak?
[T.I] zaczerpnęła głośno powietrza, ja natomiast zachowałem zimną krew.
- Tak.
- Dlatego uciekliście?
- Nasi rodzice nie tolerują naszego związku – wyjaśniłem odważnie żałując, ze nie może mnie teraz usłyszeć mój ojciec. – Uciekliśmy, bo chcemy być razem, ale oni tego nie rozumieją.
Policjant zmrużył oczy.
- Zjeżdżajcie – westchnął tylko i wyszeptał coś na ucho pomocnicy, która wyszła za nami i wygłosiła kazanie naszym rodzicom, którzy słuchali jej z niemym otępieniem malującym się na ich twarzach. Nie zwracaliśmy jednak na nich zbytecznej uwagi, gdyż bardziej zajęci byliśmy zlikwidowaniem przestrzeni pomiędzy nami, kiedy złączyliśmy się w długim uścisku. Fluffy, który cały czas był na rękach u [T.I] nie był z tego zadowolony, jednak w ostateczności zaszczekał wesoło i polizał swoją panią po nosie. Uśmiechnąłem się. Moje dwa skarby.
~*~
- Postanowiliśmy – tata nie wydawał się zadowolony zastosowaniem formy mnogiej w wypowiedzi mamy – że zaprosimy rodziców Zayna oraz jego samego na kolację. Skoro nie masz zamiaru… się podporządkować…
- Nie mam zamiaru – wtrąciłam potakująco.
- …to musimy jakoś załagodzić spór, a im wcześniej się wszyscy poznamy, tym lepiej – dokończyła mama lekko się uśmiechając, co nie spodobało się wiecznie naburmuszonemu ojcu.
- Tato, czy ty nie możesz… - zaczęłam.
- Poznam jego rodziców, jego samego, zastanowię się. Na razie, o czym dobrze wiesz, mam do ciebie żal.
Przyjrzałam mu się uważniej. W jego oczach dostrzegłam śladowe ilości urażonej ojcowskiej dumy.
- Tatooo… - Wspięłam się na palce i mocno go przytuliłam oraz dałam mu soczystego buziaka w policzek. – Nie będę zawsze twoją córeczką. Kiedyś nadejdzie czas, kiedy będę musiała ‘wyfrunąć z gniazda’, zacząć pracować, założyć rodzinę, dbać o dom, żyć na własne konto. Wiesz, że ten dzień zbliża się nieubłaganie. Nie jestem już pięcioletnią księżniczką, która biegała po domu w różowej sukience, tłukąc przy okazji wszystkie wazony mamy i kierując na nie swoją różdżkę, by znów się scaliły. – Uśmiechnęłam się, kiedy zauważyłam łzy w oczach mamy. – Nie będę wiecznie was błagała o duże lizaki, których później nie byłam w stanie zjeść, ogromne kręcone lody o smaku gumy balonowej, o różowe waty cukrowe, o koniki, lalki, domki dla Barbie… Ja dorastam i musicie się z tym pogodzić. Może niedługo przyjdzie wam się użerać z młodszą wersją mnie, która będzie was nazywała babcią i dziadkiem? Nie chcecie tego? Nie chcecie małego berbecia, który będzie raczkował po pokoju, tłukł wasze wazony, denerwował was, przyjeżdżał do was na wakacje, ale mimo tego będziecie go kochać do szaleństwa?
Nikt nie odpowiedział. Milczenie najlepiej oddawało odpowiedź. Odsunęłam się od taty i, po drodze dając mamie całusa w policzek, pobiegłam na górę, by zadzwonić do Zayna z telefonu, który, dzięki Bogu, oddali mi rodzice.
- To wspaniale! – wykrzyknął uradowany, kiedy z podekscytowaniem zrelacjonowałam mu przebieg mojej rozmowy z rodzicami. – Dziś o 19 stój pod drzwiami, skarbie!
Zaśmiałam się i pogłaskałam Flurry’ego za uszami, po czym się  rozłączyłam.
- Słyszałeś? Przyjdzie twój pan!
~*~
- Chodź…
Chwyciłem [T.I] za rękę i po cichu wymknęliśmy się na tyły domu, gdzie znajdował się taras. Zamknąłem za nami cicho drzwi, lecz zostawiłem małą szparkę, przez którą, może niekulturalnie, mogliśmy podsłuchiwać rozmowę rodziców.
Usiadłem pod ścianą i oparłem się o nią plecami, ciągnąc [T.I] za sobą, tak że usiadła mi na kolanach i objęła mnie za szyję. Całowaliśmy się chwilę, dwie, zatracając się w delikatnej pieszczocie, chłonąc kojącą ciszę wokół nas, która tylko wzmacniała ekspresję i pasję pojawiającą się pomiędzy nami, nie zwracając uwagi na odległe pohukiwania sów, lekki jesienny wietrzyk czy też dobiegająco z salonu przytłumione śmiechy czy żarty. Tak, wbrew pozorom nasi rodzice polubili się. Nie wiem, ile w tym względzie zdziałała [T.I], a ile wykwintne dania i przystawki jej mamy, ale udało się.
Dziewczyna wplotła palce w moje włosy i przylgnęła do mnie mocniej, na co nie pozostałem dłużny. Nie widzieliśmy się sześć dni, tak więc oboje tęskniliśmy za swoją bliskością. [T.I] przesunęła językiem po moje dolnej wardze, na co się uśmiechnąłem.
- Może starczy? – rzuciłem kpiarsko, opierając się czołem o jej czoło i wpatrując się w jej magnetyzujące tęczówki.
- Nie. – Ponownie wpiła się w moje wargi, a ja, ja!, Bad Boy, ten, który nie daje sobą rządzić, uległem jej.
- Muszę przyznać, że z [T.I] bardzo urokliwa dziewczyna. Wygląda uroczo w tej sukience. Piękno odziedziczyła oczywiście po mamie – dobiegł nas z salonu wesoły głos mojego ojca. Znieruchomiałem.
- Co? – zamruczała [T.I], oplatając moją szyję swoimi długimi, ucałowanymi słońcem ramionami.
- Słyszałaś? Słyszałaś? – wytrzeszczyłem oczy. – Mój tata powiedział o tobie dobre słowo. Powiedz mi, że to nagrałaś.
- Niestety nie – zaśmiała się.
- Miałbym... – zacząłem, jednak mi przerwano.
- Zayn też jest uroczym chłopcem. Nie mówiąc już o jego powalającej urodzie – odezwała się mama [T.I], po czym zaśmiała się, a jej chichotowi zawtórowano wokół stołu.
Teraz to oczy [T.I] wyglądały jak dwa ogromne spodki w kolorze lapis-lazuri.
- Ja śnię. Nie budź mnie – wyszeptała i wtuliła się w mój sweter.
- Ależ śpij sobie skarbie, śpij. Zaśpiewam ci…
I could live without money,
I could live without the fame and
if every day was sunny I could live
without the rain and if I ever went
up to heaven I would fall right back
down that life wouldn't be living,
cause your the one I couldn't live without…
~*~
- Chyba rzeczywiście się myliliśmy…
Zaczerpnęłam cicho powietrza i wtuliłam twarz w cieplutki, nieco szorstki sweter Zayna. Szept tuż nad naszymi głowami nie cichł.
- Ależ oni są słodcy… - Głos mamy Zayna spowodował, że raptownie się spięłam, jednak nadal próbowałam miarowo oddychać i nie sprowokować się do otwarcia oczu. – Nigdy nie widziałam Zayna tak… rozczulonego. Kiedy byliśmy sami potrafił rozmawiać tylko o [T.I]. Byliśmy tacy głupi, nie pozwalają im się spotykać…
- My też ponosimy za to winę, moja droga. – Mama przykryła mnie i Zayna kocem. – Romeo i Julia. Nareszcie razem.
- Nie było Parysa – zauważył mój tato. Zaczęłam się zastanawiać, ileż ludzi musi się nam teraz przyglądać i o mało nie spłonęłam rumieńcem.
- Nie w każdej bajce jest zła postać, kochanie. Ważniejsza jest prawdziwa miłość.
Z delikatnym uśmiechem na ustach zasnęłam ponownie myśląc, że oto otwarły mi się wrota do życia wśród baśni i czaru, do siły miłości. Do egzystencji tuż obok wspaniałego chłopaka. Obok Zayna.
Gdy się kogoś kocha, można znaleźć się
W dowolnym miejscu na Ziemi i wciąż
Będzie się niewiarygodnie szczęśliwym.
Jeśli się kogoś nie darzy tym uczuciem,
Nie zmieni tego nawet najwspanialsze łoże
W najbardziej luksusowym hotel.
Ktoś kiedyś spytał, co to jest miłość.
To najcudowniejsze uczucie na świecie.
I, wbrew pozorom, nie można go opisać.
Tego się nie pisze. To się czuje.
Całym sobą, duszą i ciałem, umysłem i sercem.

--------------------------------------------------------------------

Nooo! :D Oto jest część druga, kochani! Mam nadzieję, że nie zawiodłam Waszych oczekiwań, starałam się. Początkowo planowałam, by był to imagin smutny, ale nie potrafiłam rozdzielić Zayna ze `mną`. XD chyba tak lepiej, prawda? : ) liczę na Wasze równie dluuugie opinie. ; *
Mam też do was pewną sprawę… znowu. Wiem, że pewnie tylko 1/972 osób to czyta, ale chciałabym Was o czymś poinformować. Pamiętacie zapewne, że pod imaginem Natalii pojawił się komentarz, że to nie jej praca. To samo było z imaginem Julii. Teraz to na mnie spadł ten `zaszczyt`, ale w nieco innym kontekście, otóż to ja dostałam informację od osoby, która wolałaby zostać anonimowa, że na pewnym blogu pojawiła się historii uderzająco podobna do mojej. Rzeczywiście. Nie mam zamiaru wszczynać z tego afery czy kłótni, po prostu nie pochwalam czegoś takiego jak plagiat. Nie była to praca słowo w słowo, lecz fabuła i wypowiedzi, może i odrobinę skrócone, były kopią. Autorka usunęła ową pracę i, jeśli takie coś się pojawi, zmierzę się z krytyką, bo, co wynikało z informacji na jej blogu, winą obarczyła mnie.
Więc apeluję: JEŚLI KOPIUJECIE IMAGINY Z TEJ STRONY NAPISZCIE, SKĄD ZOSTAŁY ZACZERPNIĘTE I KTO JEST PRAWDZIWYM AUTOREM HISTORII! DOTYCZY TO TEŻ POMYSŁÓW.
Naprawdę, dotknęło mnie to nie mniej jak komentarze wymienione wcześniej. Staramy się dla Was. Chcemy umilić Wam czas, pisząc imaginy z waszymi idolami. A jaką otrzymujemy zapłatę? Odpowiedzcie sobie same.
Teraz będę wypowiadać się jedynie w swoim imieniu, nie chcę pisać za Julię i Natalię i nie chcę, żeby zabrzmiało to tak, jakbym błagała o litość czy żałość, bo tego nie mam na celu. Piszę z mojego punktu widzenia. . Zakładając tego bloga liczyłam się z hejtami i złymi opiniami, ale plagiat? Naprawdę, poświęciłam tutaj dużo wolnego czasu, piszę  bo to lubię, nie przestanę tego robić, chciałam z wami podzielić się swoją twórczością, ale jeśli ma się to odbywać z takimi nieprzyjemnościami, które muszę wyjaśniać… Będę z Wami szczera: rozważałam odejście, `złożenie wymówienia` z współautorstwa bloga. Jednak liczba wejść, komentarzy i to, jak nas wspieracie, życzycie sukcesów mi to uniemożliwiło. Nie usunę tego bloga, mimo że byłam bliska podjęcia takiej decyzji. Wiem, że wypadam teraz żałośnie, bo się skarżę, ale piszę to od serca, mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe i przeze mnie nie zniechęcicie się do tego bloga, bo za nic w świecie tego bym nie chciała. ! Zrozumcie mnie troszeczkę. Tylko o to proszę. O zrozumienie tego, co czuję, kiedy przychodzi mi czytać takie komentarze.
Mam nadzieję, że już więcej tego typu nieprzyjemności nie doświadczymy. ; )
O ranyyy, wyszedł dramat! 0,0 :D ale proszę, nie znienawidźcie mnie za to.
 Przepraszam za wszystkie wylane żale, ale chciałam postawić sprawę jasno. ; )
Zostawcie po sobie opinię! ; *



~by Klara

czwartek, 30 sierpnia 2012

# 132 . Niall . Część 1 .


Chciałabym się wypowiedzieć na temat nieprzyjemnego incydentu, w którym to historia Klary została skopiowana. Nie popieram plagiatu. Fabuła może zdarzyć się podobna w niektórych przypadkach, ale o "przypadkowości" takich samych prawie dialogów nie wierzę. Nie zaczynam kłótni. Chcę tylko, żeby ludzie wiedzieli, że to też może ranić. Przyznam się, że miałam takie chwile, kiedy chciałam odejść. I to też tyczyło się spraw bloga. Czułam się niepotrzebna, jak piąte koło u wozu. Ale nie zamierzam się żalić, bo Klara i tak wie, że będę stała za nią murem. W końcu siedzimy w tym razem.
Jednakże bez zbędnych słów chcę Was zaprosić do świata magii.
Piosenka: <klik>
-----------------------
Przeszłam przez kolejną ulicę, którą oświetlała tylko latarnia, gdy ta nagle zgasła. Podskoczyłam, wydając z siebie pisk, który natychmiast przytłumiłam dłonią. Nie chciałam, by ktoś mnie usłyszał. Na razie była cisza i spokój i wolałam, aby tak pozostało jeszcze przez piętnaście minut, dopóki nie wrócę do domu. Nie było jeszcze nocy, zaledwie zapadł zmierzch, ale i tak byłam nieźle przestraszona. Skręciłam w alejkę, która prowadziła do zbocza, z którego rozpościerał się widok na las i rzekę płynącą obok. Nagle usłyszałam za sobą ciche warknięcie. Strwożona odwróciłam się i ujrzałam przed sobą ogromne, żółte ślepia. Pies (a może wilk?) wydał jeszcze jedno warknięcie i zaczął niebezpiecznie się do mnie zbliżać. Cofałam się, nadal nie spuszczając wzroku z jego ślepi. Po kilkudziesięciu sekundach, poczułam pod stopami… No, właśnie. Co poczułam? Powietrze, pustkę, nicość? Spojrzałam do tyłu, obracając tylko głowę. Zapędził mnie w kozi róg. Zapędził mnie na zbocze, pod którym płynęła rzeka. A pies nadal parł w moją stronę. Rozejrzałam się nerwowo na boki, poszukując wzrokiem jakiejś broni. Krzyk nie zdziałałby niczego. Bardzo wątpliwe, by ktoś mnie usłyszał, a poza tym wrzask mógłby jeszcze bardziej pobudzić wilczura do ataku. Wilczur to chyba dobre określenie. Delikatnie, nie chcąc by to zauważył, spróbowałam zbadać teren pode mną.  Nie mogłam się już bardziej cofać. Jeden krok i spadnę z wysokości dwudziestu metrów. Spróbowałam wyciągnąć komórkę z kieszeni szortów, lecz wilczur zawarczał ostrzegawczo, zbliżając się o krok. Gorączkowo myślałam nad innymi opcjami ucieczki, lecz na nic to, gdyż pies dokonał za mnie wybór. Zawył i skoczył na mnie, a ja nieostrożna i przestraszona cofnęłam się. Ziemia się osunęła, a ja zaczęłam spadać, przeraźliwie krzycząc.
Wpadłam na samo dno rzeki, która nagle zaczęła mi się wydawać przeraźliwie głęboka. Zawsze myślałam, że nie ma tu nawet dwóch metrów, teraz poczułam, jakby się zgłębiła i miała przynajmniej trzy metry głębokości. Kiedy moje stopy dotknęły dna, mocno się odepchnęłam. Wyciągnęłam ręce do przodu, mocno nimi machając, by wydostać się na powierzchnię. Udało się. Wynurzyłam głowę, czerpiąc ogromny haust powietrza. Odgarnęłam mokre włosy z czoła, podpływając do brzegu. Wyszłam na suchy grunt, głośno kaszląc. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale gdy udało mi się wstać i wykręcić wodę z ubrań, która utrudniała mi chodzenie, spojrzałam na las. Widoczność się poprawiła, księżyc oświetlił mi drogę. Weszłam w głąb lasu, czując jakby coś mnie tam popychało. Wciąż do przodu i przodu. Pomagałam sobie rękami, które opierałam o drzewa.
Przede mną pojawił się świetlik, zatoczył koło wokół mojej głowy i ruszył w prawo. Stałam w bezruchu, ale po chwili podążyłam za nim. Całkowicie zbaczałam z drogi. Gdybym poszła prosto udałoby mi się wyjść na ulice, ale miałam to gdzieś. Szłam za świetlikiem dziesięć minut. Doprowadził mnie do kolejnego drzewa i odleciał.
- Nie zostawiaj mnie – poprosiłam błagalnie. Myślałam, że może pomoże mi przeprawić się przez ten las, ale on zostawił mnie tylko przy jakimś zwykłym drzewie. No, tak. Czego mogłam się spodziewać po owadzie? Oparłam czoło o chłodną, suchą korę dębu, przy którym stałam.
- Dotarłaś – usłyszałam męski głos. Podskoczyłam ze strachu. Moje serce przyspieszyło swoje bicie stukrotnie. W świetle księżyca zobaczyłam młodego blondyna o niesamowitych, niebieskich oczach, w których odbijał się blask srebrnej poświaty. Był na bosaka. Miał ubrane granatowe spodnie i białą koszulę, całkowicie rozpiętą i lekko łopoczącą. – Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć. Cieszę się, że już tu jesteś. Jestem Niall.
Podszedł do mnie, wyciągając dłoń. Popatrzyłam na nią szeroko otwartymi ze zdziwienia i strachu oczami. Ale bardziej ze zdziwienia. Po chwili lekko ją uścisnęłam.
- [T.I] – wydusiłam. Odwrócił się i zagwizdał palcami.
- No, dobra. Ruszajmy już, żebyśmy zdążyli przed rankiem.
- Gdzie mamy ruszać? Ja nigdzie nie idę. Chcę tylko bezpiecznie wrócić do domu i znaleźć się w swoim cieplutkim łóżeczku.
- Nie możesz. Masz misję. – mrugnął do mnie, wypatrując czegoś między drzewami.
- Że co?
- Naprawdę nie rozumiesz? – spojrzał na mnie zszokowany. Jednak chyba zdał sobie sprawę, że jestem śmiertelnie poważna, gdyż podrapał się w tył głowy zakłopotany.
- Jesteś Wybrańcem. Lud cię wybrał, byś wybawiła nas od wiecznej męki. – zdając sobie sprawę, iż ja nic z tego nie pojmuję, kontynuował. – Dawno temu zła wiedźma :  Merida rzuciła na nasz lud czar, który sprawił, iż żyjemy tylko do dwudziestego ósmego roku życia. Potem umieramy. Aby pokonać zły urok, należy przejść ogromny labirynt, który zbudowała Merida. W samym środku kryje się ogromny, kryształowy puchar. Ten kto go zniszczy, wyzwoli nas od czaru. Wielu próbowało, ale aby przejść przez labirynt, należy się liczyć ze wszystkim.  Na dodatek, to nie jest takie proste. Pięćdziesiąt lat temu był Wybraniec, który przeszedł przez labirynt, ale zbłądził. Doszedł do pucharu, lecz wieczne bogactwo tak go zwiodło, że zamiast zniszczyć go, chciał z nim uciec. Wtedy to żywopłot, z którego zbudowano labirynt, pochłonął go, zostawiając tylko puchar. Wzdrygnęłam się.
- Dlaczego ta Merida rzuciła na was czar?
- Ówczesny król porzucił ją dla innej. W swoje dwudzieste ósme urodziny ożenił się z inną, dlatego ta zemściła się, zabijając go. Dlatego każdy umiera w swoje dwudzieste ósme urodziny.
Usłyszeliśmy tętent kopyt. Wyłoniły się dwa wierzchowce. Jeden biały, drugi brązowy. Niall natychmiast wskoczył na tego o ciemnej maści. Spojrzał na mnie wyczekująco. Zawahałam się.
- To okropne i bardzo wam współczuję, ale obawiam się, że nie jestem tym waszym „Wybrańcem” – zrobiłam w powietrzu cudzysłów. Zaczęłam się cofać. W jego oczach dostrzegłam szok i żal.
- Jeśli nie ty, to nikt. Nie wiesz, jak to jest. Każdy zakłada rodziny w jak najmłodszym wieku. Tutaj kobiety rodzą, mając po siedemnaście lat. To norma. Chcą jak najdłużej pobyć ze swymi dziećmi. Ale to nieuniknione. Dzieci są osieracane w wieku dziesięciu lat.
Nie wiem, co to sprawiło, ale zrobiło mi się go żal. Jego, tych wszystkich ludzi. To musiało być okropne. I pomyśleć, że gdybym żyła w ich miasteczku, to teraz prawdopodobnie byłabym już matką i żoną. Kiwnęłam głową. Twarz Nialla momentalnie się rozpromieniła.
- Przebierz się i jedźmy.
- Słucham? – wytrzeszczyłam na niego oczy. Zaśmiał się cwaniacko i wskazał na ubranie leżące na pobliskim pniu. Mogłabym przysiąc, że wcześniej tego tu nie było. Jednak się zgodziłam, więc podeszłam i weszłam głębiej, ukrywając się za drzewami, by nie mógł mnie podglądać. Okazało się, iż była to najprostsza, lniana, beżowa sukienka. Sięgała do ziemi, a ramiączka zamiast na obojczykach, znajdowały się w połowie moich ramion. Wyszłam ponownie do blondyna, któremu chyba aż zaparło dech w piersi na mój widok. Uśmiechnięta, wskoczyłam na białego rumaka. Zacmokał i galopem pomknęliśmy przed siebie, a raczej w tylko jemu dobrze znanym kierunku.
- A przy okazji, przepraszam za Łapę. Miał cię tylko tu sprowadzić, tak naprawdę to bardzo miły wilczek.
- Łapa? Serio? O mało mnie nie zabił.
- Jak chce, umie dobrze udawać – zaśmiał się.
Zapadło milczenie. Lecz nie było ono uciążliwe, bynajmniej. Czułam się wspaniale, wolna jak ptak.
- Ile masz lat? – spytałam, bardzo ciekawa.
- Dziewiętnaście.
- Więc na pewno masz już żonę i dziecko – lekko się zasmuciłam. Było w nim coś, co wywoływało we mnie dziwne uczucia, których nigdy wcześniej nie zaznałam.
- Nie mam – pokręcił głową, przy okazji schylając głowę, by nie uderzyć czołem o wystający ponad naszymi głowami konar. Mi udało się go uniknąć w ostatniej chwili.
- A powiesz mi, jak się nazywa w ogóle ta wasza kraina?
- Wieczna Kraina. A mieszkańcy nazywani są Wiecznymi.
- To chyba nie jest za bardzo adekwatna nazwa ? – zauważyłam cynicznie.
- Wiesz, zanim Merida nas zaklęła, byliśmy najdłużej żyjącym ludem spośród wszystkich. Żyliśmy nawet do stu dwudziestu lat. Doczekiwaliśmy się naszych praprawnuków. Niektórzy nawet byli przy narodzinach prapraprawnuków. Ale nie rozmawiajmy o tym. To nie jest przyjemny temat. Po prostu… Po prostu trwajmy.
Milczenie wyraziło moją zgodę.
Rozglądałam się oniemiała z zachwytu dookoła. Tajemnicze zwierzątka przebiegały koło kopyt naszych koni, by po chwili skręcić w inny kierunek. Króliki, wilki, sarny, które zdawały się w ogóle nie być nami przestraszone lub onieśmielone. Ogromne, kolorowe motyle przelatywały tuż przed moim nosem, zostawiając za sobą złoty pył, który osiadał na moich włosach. W końcu wyjechaliśmy z lasu na łąki. Lecz zamiast zmroku, panował tam bardzo wczesny ranek. Taki, który można zaobserwować o czwartej, czy trzeciej nad ranem w lecie. Trawa tłumiła tętent kopyt, powodując tylko echo. Moja suknia powiewała. Spojrzałam na Nialla. Był tak samo zachwycony jak ja. Jego koszula łopotała  przez pęd powietrza, który odczuwaliśmy pędząc galopem. Spojrzał na mnie i wymieniliśmy uszczęśliwione spojrzenia, uśmiechając się przy tym. Ponownie odwróciliśmy głowy spoglądając przed siebie. Po kilkunastu minutach spędzonych w ciszy, Niall się odezwał:
- Witaj w Wiecznym mieście. Mieście, które nigdy nie śpi. – zaśmiał się. Zawtórowałam.
- Czy to nie Las Vegas? – wkroczyliśmy do miasta. Ludzie spoglądali na nas, szczególnie na mnie, z zaciekawieniem. Niektórzy wymieniali nerwowe szepty, lecz najczęściej były to uśmiechy posyłane w moją stronę. Widziałam tą ulgę, tak jakby wierzyli, że naprawdę mogę ich uratować. Miałam tylko nadzieję, że spełnię te oczekiwania.
Nagle moim oczom ukazał się ogromny zamek. Otynkowany na biało z mnóstwem strzelistych wieżyczek. Okna umieszczone wysoko, wąskie i wysokie. Zbudowany w stylu gotyckim, ale wydawał się radosny, jak z tych dobrych bajek, gdzie na końcu księżniczka jedzie do pałacu księcia, by później zostać jego żoną, a zarazem królową. Wjechaliśmy do wnętrza, aż zatrzymaliśmy się w ogromnej sali tronowej, gdzie na podeście, jak można się domyślić, był usytuowany ogromny tron z czerwonego aksamitu. Zsiedliśmy z rumaków. Zrobiłam krok naprzód. Wnętrza bogato zdobione, na ścianach portrety wcześniejszych panujących tu króli. Okropne było to, że wszyscy byli tam tak młodzi. Podeszłam do jednego z obrazów i przeczytałam napis pod spodem:
„1988. Jamie Scott. Został królem w wieku piętnastu lat.”
Przysunęłam się dalej, czytając kolejne takie dopiski. Dotarłam do przedostatniego króla, który skończył panować zaledwie rok wcześniej. Ciekawa, spojrzałam na portret obecnego władcy. Zamarłam. Zobaczyłam blondyna, który był łudząco podobny do tego samego chłopaka, z którym tu przybyłam.
„2011. Niall Horan. Został królem w wieku osiemnastu lat.”
~by Julia

# 131. Harry .

Piosenka: <klik>
------------------------

Across the ocean, across the sea
Starting to forget the way you look at me now
-Ale tato, proszę!- złapałam ojca za rękaw koszuli, błagając niczym małe dziecko.
-[T.I.], nie i koniec. – mężczyzna był nieugięty.
Pobiegłam do drzwi, torując mu drogę. Nie mając lepszego pomysłu, desperacko upadłam przed nim na kolana i złożyłam dłonie jak do modlitwy.
-Zachowuj się! Byle jak, ale się zachowuj- upomniał mnie, przeczesując palcami swoje kruczoczarne włosy.- Nie zmienię zdania i bez gadania! A teraz idź po torbę z książkami i marsz do domu Styles’ów!
Prychnęłam i tupnęłam noga, chcą pokreślić moje zdenerwowanie. Wlekąc się, poczłapałam po schodach na górę, chwyciłam pasek tobołka, po czym wyszłam z mieszkania, ostentacyjnie trzaskając drzwiami. Wcisnęłam zmarznięte dłonie w kieszenie bluzy, mrucząc pod nosem swoje zdanie na temat tych całych korepetycji. Nie chciałam widzieć się z Haroldem poza szkołą, był dla mnie po prostu nikim, obojętnym ludkiem na ziemi, powietrzem. No może jednak nie do końca…
Over the mountains, across the sky
Need to see your face, I need to look in your eyes
„Zadufany, egoistyczny bubek”- pomyślałam. Zatrzymałam się, czubkami butów wystając na jezdnię. Prawie weszłabym na ulicę, na czerwonym świetle. Pokręciłam z politowaniem głową, wyrzucając sobie lekkomyślność i zamyślenie się na jezdni. „Zabiłabym się. A przez kogo przez Harry’ego!” Puknęłam się z otwartej dłoni w czoło. Szybkim krokiem doszłam pod dobrze znany mi adres. Zapukałam, a po chwili w drzwiach stanęła mama chłopaka.
-Och, witaj kochana! Tak się cieszę, że zaproponowałaś pomóc w nauce Harry’emu- uściskała mnie.
-Ja nie…- zaczęłam, chcąc wyjaśnić zaistniałą sytuację, ale zrezygnowałam, widząc szczęście malujące się na twarzy kobiety.
Through the storm and through the clouds
Bumps in the road and upside down now
Posłusznie weszłam do środka, od razu ściągając buty. Mimo, że dawno tam się nie pojawiałam, nadal czułam się jak u siebie. Rozejrzałam się po korytarzu. Nic się nie zmienił; te same obrazki wiszące na ścianach, przekrzywiony zegar, ledwo trzymający się na małym gwoździu, kwiatki w najdziwniejszych doniczkach, jakie kiedykolwiek zobaczyły moje oczy. Uśmiechnęłam się mimowolnie, lecz zaraz posmutniałam. Nie miałam po co tu przychodzić. Hazza nie był już moim chłopakiem. Nawet nie pytając o zgodę, udałam się do pokoju loczka. Bez pukania wtargnęłam do jego „królestwa”, całkiem zapominając o tym, że Haroldzik czuł się swobodnie w swoim ciele i dość często nie potrzebował żadnego wierzchniego odzienia. Zakryłam oczy dłonią, odwracając się do niego plecami.
-Oj przestań. Widziałaś mnie tak nie raz- zaśmiał się.
I know it's hard to be asleep at night
Don't you worry, cause everything's gonna be alright
Be alright
Dopiero, gdy usłyszałam charakterystyczny dźwięk zapinanego suwaka i skrzypnięcie sprężyn w łóżku, pozwoliłam sobie usiąść na krześle, wyciągając od razu podręczniki na biurko.
-Co tam u ciebie nowego?- zagadał Styles, opierając się o dużą poduszkę.
-Słuchaj- podniosłam na niego wzrok, posyłając mu złowróżbne spojrzenie- Nie jestem tu z własnej woli, jasne? I wcale nie uśmiecha mi się marnować wolnego czasu na uczenie cię, tego co sam powinieneś wynieść z lekcji. Więc radziłabym ci słuchać tego co do ciebie mówię i zapamiętywać, bo nigdy niczego nie powtarzam dwa razy. I żebyśmy się dobrze zrozumieli. Bo nie będę potem świecić za ciebie oczami, gdy ty będziesz się obijał- zakończyłam głosem nieznoszącym sprzeciwu.
Through the sorrow and the fights
Don't you worry, cause everything's gonna be alright
Be alright
Harry’ego na moment zamurowało, gdyż wydawał się zaskoczony moim wybuchem. Wciąż z szeroko otwartymi oczami, nieznacznie pokiwał głową. Przez bite dwie godziny męczyliśmy podstawy biologii i chemii. Gdy przyszedł czas na historię, chłopak jęknął i poprosił:
-Zróbmy chwilę przerwy.
Zgodziłam się, bo sama szczerze miałam już dość. Ile można komuś tłumaczyć takie banalne rzeczy?  Ziewnęłam i przetarłam oczy. Podczas, gdy lokers leżał rozciągnięty na łóżku, ja przygotowywałam zestaw zadań z matematyki na następny dzień. Po jakimś czasie odłożyłam długopis i uśmiechnęłam się triumfalnie.
All along in my room
Waiting for your phone call to come soon
-Proszę, masz to na jutro zrobić- rzekłam z chytrym uśmieszkiem, podając mu dziesięć kartek, na których było co najmniej dwieście przykładów.
-Oszalałaś?- uniósł pytająco brwi.
-Nie ja.- wzruszyłam ramionami- To nie był mój pomysł, bym cię uczyła. Nikt nie powiedział, że będę miłą i spolegliwą korepetytorką.
-Możemy zacząć teraz?- westchnął, drapiąc się za uchem.
Spojrzałam na zegarek. Wprawdzie nie miałam w domu nic do roboty, z nikim nie umawiałam się na wieczór, ale jakoś nie bardzo miałam ochotę spędzać kolejne minuty z Hazzą. Jednak, kiedy napotkałam błagające spojrzenie loczka, od razu zmiękłam. „Będę potem tego żałować. Znów mi złamie serce i odejdzie.”- pomyślałam, siadając obok niego. Nasze ramiona co chwilę „niechcący” się stykały, powodując miliony dreszczy przebiegających sprintem przez moje ciało.
-Słuchasz mnie w ogóle?- spytałam lekko poirytowana. 
-Tak, cały czas- odrzekł.- Czemu mnie nie odwiedzasz?
-Nie zmieniaj tematu.
-Chciałbym, żeby było tak jak kiedyś- wyszeptał mi na ucho.
For you, oh, I would walk a thousand miles
To be in your arms holding my heart
Odwróciłam głowę w jego stronę. Zdziwiłam się, gdy jego twarz znalazła się tak szybko przy mojej. Zatraciłam się w tych pięknych zielonych oczach. Nie panując nad sobą, położyłam dłoń na jego policzku. Styles odebrał to jako zachętę i chwilę później poczułam jego usta na moich. Niewiele myśląc, odwzajemniłam pocałunek. Gdy wtargnął językiem w moje wargi, oprzytomniałam. Oderwałam się od niego, doskoczyłam do biurka, zrzucając z niego moje książki do torby. Zarzuciłam ją na ramię, zapięłam bluzę i położyłam dłoń na klamce. Posłałam ostatnie spojrzenie w kierunku Harolda, po czym zbiegłam na dół. Szybko założyłam swoje obuwie, krzyknęłam „do widzenia” i już mnie nie było. Biegłam przed siebie, nie patrząc gdzie, ani nie przepraszając ludzi, których popychałam. Zatrzymałam się koło przystanku, ciężko dysząc. Poczułam w buzi krew pomieszaną ze śliną. Usiadłam, by się nie przewrócić. Ukryłam twarz w dłoniach, myśląc o tym co stało się przed kilkoma minutami. „Dlaczego ja zawsze muszę wejść dwa razy do tej samej rzeki?”- zarzuciłam sobie w myślach.
Oh I, oh I, I love you
And everything's gonna be alright
Be alright
-Dlaczego drugi raz popełniam ten sam błąd?- zapytałam na głos.
-Drugi raz to nie błąd. To już własny wybór, dziecinko.- usłyszałam głos starszej kobiety, czekającej na autobus.
Pokiwałam w milczeniu głową, po czym udałam się wolnym krokiem do domu.
~*~
Through the long nights and the bright lights
Don't you worry, cause everything's gonna be alright
Be alright
Przez kilka dni udało mi się opuszczać udzielanie korepetycji, pod pretekstem choroby. Leżąc w łóżku, przykryta po sam czubek nosa kołdrą, ze słuchawkami na uszach, rozmyślałam o tym jak jeszcze długo uda mi się trzymać z dala od Harry’ego. Odpowiedź przyszła szybko. Zdecydowanie za szybko, niżbym sobie tego życzyła.
-Wyskakuj z tego wyrka!- tata ściągnął ze mnie okrycie i rzucił je na podłogę- Idziesz tam i nie udawaj, że coś cię boli. Nie kłam.
„Boli mnie serce”- pomyłam, ani myśląc, by wykonać polecenie ojca.
-Daję ci pięć minut na ogarnięcie się. Jak nie to inaczej porozmawiamy.- wyszedł z pokoju, cicho zamykając drzwi.
„Co go opętało?”- przebiegło mi przez głowę. Chcąc, nie chcąc, nie miałam wyboru. Biorąc potrzebne rzeczy, udałam się do domu Styles’ów. Z duszą na ramieniu, tym razem pukając, stanęłam przed wejściem do pokoju chłopaka.
-Proszę- usłyszałam cichy głos.
-Cześć- powiedziałam chłodno, od razu wyciągając czerwony długopis- Daj mi te zadania do sprawdzenia.
Stwierdziłam, że jak będę udawała, że nic nie było, oszczędzę sobie nieprzyjemności. Wzięłam od niego plik kartek, po czym zabrałam się za poprawianie błędów, których niestety było co niemiara. Po jakiś dwudziestu minutach głośno westchnęłam i nawet nie patrząc na Hazzę, rzekłam:
-Chyba nie słuchałeś uważnie tego co ci mówiłam.
Objaśniłam mu to wszystko od nowa, lecz kiedy zauważyłam kompletny brak zainteresowania ze strony loczka, rzuciłam zadania na krzesło, stanęłam przed nim i skrzyżowałam ręce na piersi.
-Co ty sobie wyobrażasz? Nie po to poświęcam swój cenny czas, by tu przychodzić, żebyś ty nawet nie raczył się ani na chwilę wysilić i posłuchać mądrzejszej od siebie!
-Czemu wtedy uciekłaś?- spytał cicho.
Zaniemówiłam. Chciałam dalej na niego krzyczeć, wyrażając swój gniew i totalne zniechęcenie, ale tym pytaniem wytrącił mnie z równowagi. „Dobre pytanie”- pomyślałam. Zagryzłam wargę, zastanawiając się nad sensowną odpowiedzią.
-Po prostu.
„Tak, bardzo sensowna odpowiedź”- pogratulowałam sobie w duchu.
-Poprosiłem twojego tatę, by zmusił cię, byś udzielała mi lekcji. Choć one wcale nie są mi potrzebne, to wszystko umiem, ale udawałem głupiego, by móc się z tobą spotkać. By móc cie odzyskać.- spuścił głowę, tak, ze loczki opadały mu na oczy.
-Odzyskać?- powtórzyłam głupio.
You know that I care for you, I'll always be there for you
I promise I'll just stay right here
Hazza bez słowa wstał i się we mnie wtulił niczym małe dziecko. Cała złość uleciała ze mnie, jak powietrze z przebitego balonika. Wszystkie wątpliwości poszły w niepamięć. Złe wspomnienia zamieniły się w lepsze. Odwzajemniłam uścisk, głaszcząc go po plecach.
-Teraz też uciekniesz?- zapytał, a jego głos tłumiła moja koszulka.
-Nie. Nigdy już nie odejdę.- zaciągnęłam się zapachem jego szamponu, był taki soczysty, jak świeże owoce.
-Przepraszam za wszystko, [T.I.]… Ja…- położyłam mu palec na ustach.
-Nic nie mów. Po prostu bądź- uśmiechnęłam się.
I know that you want me to, baby we can make it through
Anything, cause everything's gonna be alright
Be Alright
-Będę- obiecał.
~by Natalia