- [T.I.]!
Wszystko w porządku?
Zdołałam otworzyć oczy, ale mimo wszystko zaraz je
przymknęłam, gdyż oślepiło mnie słońce. Nie wiedziałam, po jakim czasie to
nastąpiło. Było duszno, wręcz parno; oddychałam z trudem, a zawroty głowy nijak
nie ustępowały.
Poczułam coś zimnego na czole. Podniosłam rękę i dotknęłam
opuszkami palców owego miejsca, domyślając się, że wspomniany chłodnym obiektem
był zmoczony ręcznik.
Warkot silnika sprowadził mnie do rzeczywistości. Zdołałam
ponownie uchylić powieki.
Siedziałam, właściwie półleżałam na odchylonym siedzeniu
pasażera w samochodzie Louisa, podczas gdy chłopak omijał z zabójczą prędkością
auta przed nami.
- Zgłupiałeś?
Zwolnij! – zdołałam wymamrotać, a Tomlinson, słysząc, że się ocknęłam, mało co
nie wjechał w błotnik sędziwego forda przed nami.
- [T.I.]!
Jak się czujesz?!
- Bywało
lepiej – mruknęłam, lewą dłoń kładąc na brzuchu, a prawą przyciskając do
skroni.
Mój żołądek skurczył się boleśnie, kiedy zdałam sobie
sprawę, że przez moją nieuwagę mogło stać się coś dzieciom. Dwa bezbronne
maleństwa rozwijające się tuż pod moim sercem...
- Jedziemy
do szpitala – przerwał moje rozmyślania Louis i jakby na potwierdzenie tych
słów przyśpieszył.
Skinęłam głową na znak przyjęcia tego do wiadomości.
Milczeliśmy chwilę, a ja w tym czasie toczyłam wewnętrzny bój, chcąc zapytać,
czy mój towarzysz cieszy się, że zostanie ojcem, choć jego teraźniejsza mina na
to nie wskazywała, ale jednocześnie bojąc się jego reakcji. Zwyciężyła
ciekawość.
- Wracając
do poprzedniego tematu... – zaczęłam z powątpiewaniem, zwiększając
częstotliwość gładzenia swojego brzucha.
Louis westchnął i mocniej zacisnął dłonie na kierownicy.
- [T.I.]...
To wszystko dzieje się tak szybko... No wiesz, trasy, koncerty, wyjazdy, płyty,
wywiady... Teraz mamy najgorętszy okres, a ty... Dzieci... – jąkał się. -... to
chyba nie najlepsze rozwiązanie. Mnie więcej nie ma w domu, niż jestem, a tobie
będzie potrzeba opieka... to nie to, ze cię nie lubię, bo lubię, bardzo, ale...
Chyba lepiej będzie ci beze mnie, niż ze mną.
Odwróciłam wzrok i wbiłam spojrzenie w szybę. Gorączkowym
mruganiem chciałam odgonić łzy smutku i rozczarowania, które cisnęły mi sie do
oczu, jednak bezskutecznie. Już po chwili toczyły się one po mojej zaczerwienionej
twarzy.
- To
nie to, że nie chcę dzieci, tym bardziej z tobą, ale uwierz mi, dziesięć
miesięcy w roku nie oglądam domu na oczy. Nie wiem, czy sam chciałabym mieć
takiego ojca...
- Lepszy
taki, niż żaden – mruknęłam.
- Nie
wiem, [T.I.], naprawdę, nie mam pojęcia...
- To
ja nie wiem, jak możesz to kwestionować! Wolałbyś nie mieć ojca, bo ten dużo
podróżuje? Wolałbyś być sierotą? Zatrzymaj auto – powiedziałam zdecydowanie,
nie odwracając wzroku od przedniej szyby.
- Zawiozę
cię do lekarza, przecież...
- Powiedziałam:
zatrzymaj samochód – powtórzyłam.
- [T.I.],
było ci słabo, nie mogę...
- Zatrzymaj
się! – krzyknęłam.
Louis zjechał na pobocze. Wysiadłam, trzaskając drzwiami.
Nie zważałam na nawoływania z jego strony, szłam zdecydowanie pomiędzy
dziesiątkami ludzi kierującymi się w różnych kierunkach. Na razie nie chciałam
go widzieć. Musiałam pomyśleć.
~*~
- Jesteś
pewna? Los Angeles to duże miasto, a w twoim stanie... – Elena wyglądała na nie
przekonaną.
- Jestem.
Muszę odpocząć, El, a Los Angeles jest na tyle daleko, żebym mogła uwolnić się
od mamy... – Skrzywiłam się. Kiedy wspomniana dowiedziała się o ciąży, nie
kryła pogardy i wściekłości. Przez najbliższe kilka tygodni miałam ochotę
unikać jej osoby i nie wkraczać na wyselekcjonowane ścieżki życia. – Poza tym,
jest ciocia. Chyba jako jedyna, z twoim wyjątkiem, z całej rodziny jest wobec
mnie w porządku. W razie potrzeby zajmie się mną, już z nią rozmawiałam.
- Powiedziałaś
jej?
- Tak.
Jaki sens miałoby oszukiwanie? I tak już widać.
To już cztery miesiące. Od stu dwudziestu siedmiu dni
narastała we mnie idea macierzyństwa.
Zapięłam walizkę i postawiłam ją koło drzwi. Spojrzałam na
siostrę. Wyczytała w tym spojrzeniu pożegnanie, bo podeszła do mnie i mocno
przytuliła.
- Uważaj
na siebie, dobrze? Pilnuj dzieciaków – powiedziała płaczliwie.
- Będę.
Ty też nie szarżuj, żeby Tomowi przyszło przyjść na świat w miłej atmosferze.
–Uśmiechnęłam się do Eleny, a ta odwzajemniła mimikę pomimo łez.
Już pochylałam się, by podnieść torbę, kiedy siostra
wytrąciła mi ja z ręki.
- Ani
mi się waż – pogroziła palcem z uśmiechem, po czym zawołała: - Tyler!
Wspomniany wyłonił się chwilę później i bez słowa zabrał mój
bagaż. Ruszyłam za nim, lekko spanikowana przed nadchodzącym pożegnaniem.
Wkroczyłam do salonu z rosnącym poddenerwowaniem. Na kanapie
siedziała mama, popijając z porcelanowej filiżanki parujący napój, a obok, na fotelu
trwał tato, zawzięcie czytając artykuł o Red Socksach.
- Wyjeżdżam
– oznajmiłam bez ogródek na wstępie.
Matka nadal wlepiała pusty wzrok w telewizję, beznamiętnie
skacząc po kanałach, natomiast jej małżonek odłożył gazetę i ściągnął okulary,
po czym przeniósł na mnie zdziwiony, acz pełen uwagi wzrok.
- Przemyślałaś
to? – spytał z troską.
- Tak.
Musze... Oswoić się z tą sytuacją.
Mama prychnęłam, lecz tata nie zwrócił na nią uwagi.
Wstał, podszedł do mnie i przytulił.
- Pilnuj
się i dbaj o siebie.
- Będę.
Dziękuję. Za wszystko. Do widzenia, mamo.
Nie odezwała się. Wzruszyłam ramionami i ruszyłam ku drzwiom
frontowym. Tuż za płotem stała czarna taksówka, a jej kierowca wkładał walizkę
do bagażnika.
- Trzymaj
się. – Uściskałam siostrę, która wyszła za mną.
- Ty
też, [T.I.] – wyszeptała, nim wsiadłam do auta i odjechałam na lotnisko.
~*~
- Jak
to ‘spóźniłam się’? Przecież na bilecie napisano, że odlot jest o godzinie
17:00, a dochodzi 16! – denerwowałam się.
Stewardessa spojrzała na mnie chłodnym, obojętnym wzrokiem.
- Poprzedni
samolot miał awarię, więc zastąpił go numer 14, ten, którym miała pani
odlecieć. Poinformowaliśmy o tym na naszej stronie internetowej i zadzwoniliśmy
do pasażerów.
- Taaak?
Do mnie nie dotarł żaden telefon! – oburzyłam się.
- Najwyraźniej
to niedopatrzenie. Proszę zaczekać na kolejny lot za... – blondynka spojrzała
na monitor komputera. - ... 50 minut.
- Dziękuję
– syknęłam z irytacją.
Wzięłam walizkę i podreptałam w stronę ławek, by móc
przysiąść na jednej z nich, gdyż zaczynał mi już dokuczać kręgosłup. Ktoś
powie, że w czwartym miesiącu nie ma jeszcze na co narzekać. Owszem, gdy nosi
się dwójkę małych nicponi krzyż zaczyna boleć i to bardzo. Strach pomyśleć, co
będzie za kilka miesięcy.
Dziesięć minut przed moim rzekomym odlotem stało się coś
przerażającego. Miałam już udać się na odprawę, kiedy ogromny mężczyzna w
czarnym uniformie ze słuchawką Bluetooth i mikrofonem z nią połączonym wyszedł
tuż przed biurko odprawy i powiedział donośnym, turbalnym głosem, który
potoczył się echem po całej sali odlotów.
- Z
największą przykrością informuję, że lot Londyn – Los Angeles nie może się
odbyć. – W tłumie pasażerów dało się słyszeć dźwięki irytacji i niezadowolenia.
– Powodem tego jest... Samolot numer 14 uległ awarii. Uderzył w ziemię tuż przy
Pueblo. Nikt nie przeżył.
Zrobiło mi się zimno. Z przerażenia i smutku skurcze żołądka
zwiększyły częstotliwość do takiego stopnia, że byłam zmuszona wybiec z sali i
pędem udać się do toalety. Wbiegłam do jedynej wolnej kabiny i spędziłam tam
kilkanaście minut, klęcząc przy muszli i płacząc.
Na pokładzie miałam być ja. Ta myśl napawała mnie potworną
grozą. Płakałam, bo świat opuściły dziesiątki osób, niekoniecznie mi znanych,
ale dzięki zrządzeniu losu, tragedii nie doświadczyła i moja rodzina. Wiem, że
byłam egoistką. Dzięki spóźnieniu moje dzieci nadal żyją.
Opuściłam toaletę, słaniając się na nogach. Ogromy zegar tuż
nad biurkiem stewardesy głosił godzinę 17:36. Otaczali mnie przygnębieni
ludzie, a niektórzy z nich zanosili się spazmatycznym szlochem. „Pewnie
zawiadomili rodziny” przemknęło mi przez myśl, kiedy omijałam bliskich ofiar.
Naszła mnie przemożna chęć pocieszenia tych osób. Doznali
straty, jakiej mogli doznać moi rodzice i siostra.
W tłumie odnalazłam swoja walizkę. Na miejscu, które jeszcze
niedawno zajmowałam siedziała teraz starsza kobieta z siwymi włosami spiętymi
bursztynową klamrą, ubrana w bury płaszcz, spod którego wystawała kwiecista
suknia i szary golf.
Przysiadłam koło niej, nie wiedząc co robić. Sięgnęłam po
chusteczki i podałam jej opakowanie, po czym objęłam ją delikatnie ramieniem.
- Tam
był mój wnuczek, mój James... – zawodziła.
- Przykro
mi – wymamrotałam, czując, że oczy zaczynają mnie piec od napływających łez.
Parę minut później w oddali mignęła mi sylwetka
biegnącego mężczyzny, który najprawdopodobniej próbował dostać się do centrum
informacji. „Kolejny żałobnik” pomyślałam ze smutkiem.
- ZADAŁEM
PANI PYTANIE! – krzyknął ktoś od strony biura. – GDZIE ONA JEST?! BYŁA NA
POKŁADZIE?!
Może to paranoja, ale owy głos tak bardzo przypominał mi
dźwięk wydobywający się z ust Louisa, iż w pierwszej chwili pomyślałam, że to
właśnie on wypytuje się o kogoś z rodziny.
- PROSZĘ,
NIECH PANI ODPOWIE! [T.I.] [T.N.], miała lecieć do Los Angeles! Brunetka, mniej
więcej metr siedemdziesiąt i najważniejsze – była w ciąży. Błagam, niech ona
żyje...
Sparaliżowało mnie. Nie, to niemożliwe, niby w jaki sposób
miałby dowiedzieć się o moim locie.... Chyba, że Tyler...
- BYŁA.
NA. POKŁADZIE?!
Wstałam delikatnie, żeby nie obudzić staruszki i spojrzałam
w kierunku zamieszania. Uczyniłam kilka kroków w przód i nareszcie dostrzegłam
pełen obraz sytuacji.
Brunet w ciemnej kurtce opierał się o biurko obsługi i
przypatrywał się wystraszonej, lecz o obojętnym wyrazie twarzy kobiecie z
wściekłością domagając się odpowiedzi, podczas gdy dwóch ochroniarzy próbowało
odciągnąć go od stanowiska, gdyż zebrał się już spory tłum gapiów.
- Pani
nie rozumie! Pokłóciłem się z nią przed wyjazdem, zachowałem się jak kompletny
palant, nie wiem, co we mnie wstąpiło i teraz tego żałuję, żałowałem już wtedy,
kiedy mnie zostawiła... Jeśli ona... była... była tam... to straciłem jedyną
okazję, żeby ją przeprosić i prosić o wybaczenie. Muszę ją przeprosić, rozumie
pani?! Musze... – Po jego twarzy płynęły łzy, kiedy osuwał się po laminowanym
blacie biurka.
- Wysoka
brunetka w ciąży? [T.I.] [T.N.]? - wymamrotała stewardessa, pisząc coś
zawzięcie na klawiaturze. – Spóźniła się na samolot. Miała zaczekać na kolejny
odlot. O ile się nie mylę... Stoi tam.
Louis podniósł raptownie głowę, a pełen nadziei wzrok
skierował na kobietę, po czym podążył za jej spojrzeniem.
Nie mogłam się ruszyć. Tkwiłam na środku hali odlotów i
obejmowałam brzuch, jakby ktoś był w stanie zagrozić moim maleństwom i
wpatrywałam się Louisowi prosto w oczy przez chwilę, która wydawała się
wiecznością.
Chłopak wyrwał się z rąk ochroniarzy i uczynił kilka kroków
wprzód. Zatrzymał się dobre piętnaście metrów przede mną. Stał i wwiercał się
we mnie pełnym nadziei spojrzeniem.
- [T.I.]...
– szepnął.
Nawet nie zdałam sobie sprawy, kiedy zaczęłam płakać. Ot,
moje imię wypowiedziane przez ojca moich dzieci poruszyło mnie tak samo a może
i sukcesywniej jak tragedia, która miała miejsce niecałą godzinę temu.
- [T.I.],
jesteś cała... Dzieci są całe... Boże, tak bardzo cię przepraszam, nie wiem, co
we mnie wstąpiło, dlaczego to powiedziałem.... – mówił, przybliżając się do
mnie stopniowo. – Wtedy, kiedy odeszłaś zdałem sobie sprawę, że jesteś dla mnie
ważna, mimo tych kilku nielicznych spotkań, że podświadomie już chciałem te
dzieci, ale usta same mówiły to, co niekoniecznie było prawdą... Kiedy
usłyszałem, że pojechałaś na lotnisko, a samolot, którym miałaś odlecieć miał
wypadek... Przeraziłem się, że nigdy nie dane mi będzie przeproszenie ciebie,
zobaczenie dzieci...
Po jego twarzy też płynęły łzy. Nie łatwo było mi przyznać
się do tego, ale nie mogłam znieść widoku smutnego oblicza Louisa. Chciałam być
twarda, dać mu odczuć błąd, jaki popełnił i zmusić, by ubiegał się o
przebaczenie, ale... nie potrafiłam.
Nie wiem, jak to się stało, ale w następnej sekundzie już
płakałam w objęciach chłopaka, mocząc mu przy okazji koszulę, która wystawała
spod nie zapiętej kurtki.
Spod półprzymkniętych powiek dojrzałam błysk flesza. „No
tak, Louis Tomlinson obejmujący zapłakaną, ciężarną dziewczynę to rzadki widok”
pomyślałam w tym samym momencie, kiedy chłopak podniósł wzrok i zgromił
wściekłym spojrzeniem fotoreportera.
- Sio
– mruknął, a ja zdziwiłam się, kiedy mężczyzna usłuchał i oddalił się.
- Przepraszam
za wszystko. Naprawdę. Możemy zacząć wszystko od początku?
- Pod
jednym warunkiem – rzekłam tajemniczo.
- Jakim?
– spytał z ciekawskim błyskiem w oku.
- Z
dzieciakami. – Uśmiechnęłam się, a on odwzajemnił mimikę.
- Z
dziećmi. Naszymi maluchami – powtórzył i mocno mnie przytulił, a po chwili
wyszeptał mi do ucha: - Kocham cię. Te dwójkę brzdąców też.
- I ja
ciebie – odmruknęłam, wtulając się w niego.
Wzięliśmy moją walizkę i udaliśmy się z powrotem do domu. Ja,
Louise, Tommy i Louis. Nareszcie razem.
~by Klara
świetnie cudownie brak słów
OdpowiedzUsuńśliczne *_*
OdpowiedzUsuńbędzie kolejna część? ;)
niesamowite , genialne :3
OdpowiedzUsuńBrak mi słów - cudowne <3 Będą jeszcze jakieś części czy to już była ostatnia? xx
OdpowiedzUsuńta była ostatnia : )
UsuńKTÓRY IDIOTA DAŁ OCENĘ ZALEDWIE 5?!
OdpowiedzUsuńDAWAĆ ADRES, IDĘ PO SIEKIERĘ!
Ja pierdziele *_*
Toż to jest takie piękne <3
Świetne <3
Jaki czad, rodzinka Tomlinsonów: Caroline, Louis, Tommy i Louise Tomlinson :3
Cudnee, kocham Cię ;*
Cudowny :) taki magiczny <3
OdpowiedzUsuńZajebiste!Cudowne!Ehh wspaniałe1!:)
OdpowiedzUsuńJaaaaaaaaa kocham te imaginy ...i jeżeli mogłybyście powiedzieć ...kiedy bd kolejna o Harrym ...to byłabym szczęśliwa ;D
OdpowiedzUsuńwow niesamowita część <3
OdpowiedzUsuńjeszcze kilka części ! :) To było wsspaaaniałe :*
OdpowiedzUsuńuwielbiam wasze imagine !
<3
Boskie!!!najlepszy imagin jaki do tej pory przeczytałam.....rewelacja...czekam na kolejne imaginy o reszcze chłopaków...
OdpowiedzUsuńprosze cie napisz o Harry'm
OOOOO. Jakie To Słodkie! Louis Agresor. Mrr. Cudny imagin :*
OdpowiedzUsuńAle masz talent dziewczyno!!!!! To jest aż niemożliwe, gdy to czytałam tak sie wczułm że ,aż ciarki mi po plecach przeszły. Czytam twoje imaginy ,ale tem bezkonkurencyjnie jest najlepszy. Kocham cie pisz jak najwiecej takich imaginów.
OdpowiedzUsuńświetna część, tak jak pozostałe, ale szkoda że to już ostatnia ;*
OdpowiedzUsuńKinga :)
Dajcie kolejną część Harrego ! ;)
OdpowiedzUsuńTakiego talentu ze świecą szukać ;D Niesamowity był ten imagin, a ja przez te kilka dni nie mogłam się doczekać kolejnych części. Zarąbisty *.*
OdpowiedzUsuńświetne...
OdpowiedzUsuńszkoda że nie będzie następnych....:/
//Gosia~Xx
(następnych części) ;)
Usuńsorki
//Gosia~Xx
Nie no nie moge po prostu świetne!!@HoranTheE
OdpowiedzUsuń@HoranTheW xd***
OdpowiedzUsuńpoprostu boski ♥
OdpowiedzUsuńfollow me :) @dominika_122
Super ...!
OdpowiedzUsuńNie da się tego opisać tak po prostu ...
PS. Czekam na kolejne (:
asdfghjkl;lkjhgf jakie to wspaniałe...normalnie rycze,sama czułam do tych dzieci....chcociażby one nie istnieją w rzeczywistości a to takie wzruszające prosze napisz kolejną część :)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńzarąbisty a ta menda co dała 1 ma w pysk :)/Gaba
OdpowiedzUsuńomomomomomomomo *_______________* najlepszy na tym blogu i we wszechświecie!!!! Wydaj książkę, proszę cię! Będę pierwsza osobą, która kupi :DDD
OdpowiedzUsuńoooooo...
OdpowiedzUsuńMogę panią prosić o autograf?
Elisabeth
WoW !! Jakie zakończenie . BOSKIE !! :3
OdpowiedzUsuńRozbraja mnie mina Zayn'a na końcowym gifie !! :D:D:D
OdpowiedzUsuńOmal się nie popłakałam! O rany... :3
OdpowiedzUsuńMatko !! Kocham Cię za to !! :) SZacun ;) Oby tak dalej ;**
OdpowiedzUsuńto jest takie cudowne *.*
OdpowiedzUsuńSuperowski :)
OdpowiedzUsuńKarolina :)
super :D
OdpowiedzUsuńMega, MEGA, MEGA lepszego w życiu nie czytałam.
OdpowiedzUsuńCudowne!!!!<3
OdpowiedzUsuń