poniedziałek, 29 kwietnia 2013

# 231. Zayn. część 3.

*Zayn*
Ta dziewczyna byłą tak strasznie wredna i pewna siebie. Jak mogła dać mi trefnego papierosa? Jej arogancja, brak szacunku i jakiejkolwiek kultury były przejawem tego, jak bardzo nienawidziła ludzi. Ale bądźmy szczerzy. Czy ja nie jestem taki sam? Widzę minę mojej mamy, gdyby [T.I.] przyszła do naszego domu. Pewnie przywitałoby ją miłe : „O! Damska wersja Zayn’a!”
Miała mnie oprowadzać po szkole. Pff. Bo ludzie myślą, że nie dam sobie rady. To będzie przedsmak zwycięstwa.  Zwycięstwa nad tą dziewczyną.  
Po 4 pierwszych lekcjach wyszedłem z Sali i ruszyłem na spotkanie z [T.I.]. Czekałem na nią w holu jakieś 15 minut, gdy się w końcu pojawiła.
- O! Widzę, że królowa raczyła się zjawić – uśmiechnąłem się sztucznie.
*[T.I.]*
- Uważaj żeby królowa nie zrzuciła cię w przepaść – odszczeknęłam się temu debilowi i ruszyłam w odwrotną stronę.
- Chwilę! Gdzie ty idziesz? – dobiegł mnie jego głos, już lekko zdenerwowany.
- Oprowadzać cię po szkole.
- A może tak będziesz oprowadzać mnie a nie swój plecak? – ten dupek zaczynał mnie coraz bardziej irytować.  W jednej chwili znalazłam się koło niego, chwyciłam go za koszulkę i przysunęłam do siebie.
- Pamiętaj. Ja mówię raz, nie czekam na nic, nie jestem grzeczna i mi się nie podskakuje. Zrozumiałeś słonko? – nadal trzymałam go za kołnierz. Chłopak wykonał jeden niespodziewany ruch, położył swoje ręce na mojej talii, tym samym uwalniając się z uścisku, przysunął swoje usta do moich i wpił się w nie zachłannie. Zdziwiona oddałam pocałunek. Miał sprawne usta, lekko spierzchnięte, które z zachłannością coraz mocniej i czulej. Tak chyba czulej wbijały się w moje. Odsunęłam się od niego, gdy zdałam sobie sprawę z tego co robię. Chłopak spojrzał na mnie ze zdziwieniem, a ja go spoliczkowałam.
- Co ty wyprawiasz?! – wydarłam się na niego.
- Całuję cię? Chyba nie powiesz, że ci się nie podobało co? – na jego twarzy pojawił się chytry uśmieszek.
- Jesteś bezczelny – wykrzyczałam mu prosto w twarz.
- Gram twoją bronią. Kochana to jest wojna, nie tanie romansidło – spojrzał na mnie z pogardą. Znowu go spoliczkowałam. Nikt nie wykorzystał mnie jeszcze tak perfidnie jak on.
- Co ty robisz? – złapał nie za ręce i po raz kolejny przyciągnął do siebie. Jego uścisk był tak mocny, że nie mogłam się wyrwać. Biłam go, kopałam, ale on jak trzymał mnie tak trzymał. Jego żelazny uścisk bolał.
- Zayn, puść – dukałam przez łzy, które sączyły się z moich oczu, spowodowane bólem.
- Nie. Mnie też bolało. Siłował się ze mną.
- Proszę – w końcu się poddałam i przestałam z nim walczyć. Chłopak wypuścił mnie z uścisku i spojrzał na mnie z politowaniem. Miał rację.
Byłam zimną suką, pozbawioną uczuć.
Podeszłam do ściany i walnęłam w nią z pięści. Zabolało. Ale ten ból ukoił moje zszargane nerwy, które dzisiaj dawały o sobie znać jak nigdy. Ja jednak byłam głupia. Taka pozostałam. Stoczyłam się po ścianie i upadłam na zimną podłogę. Nie chciałam okazywać słabości, ale to było po raz kolejny silniejsze ode mnie. Znowu chciałam pokazać, że jestem silna, ale nie potrafiłam. W końcu podniosłam głowę i spojrzałam na Zayn’a. patrzył na mnie w osłupieniu. Chyba nie będę w stanie dalej go oprowadzać czy chociażby robić kolejnych numerów.
- Ja… ja… muszę… iść… - wydukałam i wybiegłam ze szkoły, nie bacząc na krzyki chłopaka.  Biegłam przed siebie jak najdalej. Byle żeby nikt mnie nie widział. Najpierw ruszyłam do ukochanego parku, ale zastałam tam dość nieadekwatny widok. Całująca się para. Nie będę przeszkadzać. Pobiegłam dalej chcąc za wszelką cenę zostawić za sobą przeszłość i wrócić do teraźniejszości. Uciekałam sama przed sobą. Nagle zadzwonił mój telefon. Odebrałam niepewnie, nie wiedząc kto odezwie się w słuchawce:
- Tak? –spytałam mojego rozmówcę.
- [T.N.] gdzie ty się do cholery podziewasz?! – z początku wydarł się na mnie mój trener.
- Koło parku. O co chodzi? – mój chłodny jak skała ton od razu sprowadził go na ziemię.
- Zapieprzaj mi na trening. Już! Za 10 minut chcę cię widzieć pod salą! – wydał rozkaz i rozłączył się.
- Pierdol się stary dziadzie – mruknęłam pod nosem i ruszyłam na halę treningową. Znowu musiałam zapieprzać jak koń. Znowu treningi. Ale tak naprawdę tylko one w pełni działały na mój stres. Muzyka mnie nie uspokajała, nie widziałam w niej żadnej przyjemności. Owszem lubiłam słuchać muzyki, piosenek, ale nie sprawiało mi to przyjemności. Dopiero na morderczych treningach, pełnych przekleństw, wyzwisk, wylanego potu, braku szacunku i ogromu prób i upadków nauczyłam się żyć. Nauczyłam się, że w życiu nie ma litości. Jeśli ktoś chce cię zlać, to zleje cię prędzej czy później. Będzie czekał na odpowiedni moment, by uderzyć i żeby bolało jak najbardziej. Nie masy wpływu na to czy da ci w zęby, czy kopnie w brzuch. Ty możesz się spodziewać bólu, a nie litości. Nikt nie powiedział, że życie będzie łatwe.  Nie oczekiwałam, że takie będzie.
Weszłam do ogromnej hali i szłam ciemnym korytarzem. Cały czas miałam wrażenie, że ktoś mnie śledzi. Poszłam do szatni, by się przebrać. Założyłam czarne legginsy,  czarny top do ćwiczeń i ochraniacze wspomagające stawy skokowe. Na stopy nałożyłam baletki i wyszłam na salę treningową. Rozgrzewkę zaczęłam od kilkunastu kółek, a skończyłam na sprintach i ćwiczeniach rozciągających.
- O! Widzę, że jednak przyszłaś – powitał mnie trener z szelmowskim uśmiechem na twarzy.
- Nie mogłabym opuścić treningu. Mam swoje zasady. Nie pamiętasz? – zwróciłam się do niego z jadem w oczach.
- Pamiętam aż za dobrze. Wskakuj na drążek – wskazał na przedmiot gimnastyczny, a ja posłusznie wykonałam jego polecenie. Na początek wykonywałam drobne obroty, które później przerodziły się w wysokie wyskoki i pętle. Musiałam odpocząć. Kiedy tylko zeskoczyłam z drążka ruszyłam do szatni, nawet nie zatrzymując się na wyjaśnienia.
Od czego zaczęła się moja przygoda z gimnastyką akrobatyczną, wyczynową i sportową? Dobre pytanie. Właściwie to nie znam odpowiedzi. Wszystko zaczęło się, gdy skończyłam 8 lat. Wtedy moi ukochani rodzice, których ciągle nie ma w domu, odkryli we mnie potencjał sportowca i zaprowadzili do szkoły gimnastycznej. Tam przyjęli mnie ciepło. Co tu dużo mówić, kiedy byłam już w zaawansowanej grupie, odbyły się eliminacje do międzynarodowych zawodów w gimnastyce artystycznej. Załapałam się do grupy reprezentującej Anglię. Pojechaliśmy do Ameryki, gdzie odbywały się takowe zawody. Moje koleżanki dały świetne występy, a kiedy ja miałam wejść na podest, po prostu nie wytrzymałam psychicznie. Byłam za słaba. Wybiegłam z hali i nigdy więcej nie wróciłam do tej dyscypliny. No cóż, było o mnie głośno. I zaczęło się wszystko sypać. Wyrzucili mnie ze szkoły, zabrali stypendium i obsmarowali  w gazetach. Później przedawkowałam, poznałam panią Brooks, ale tą historię już znacie i wróciłam do sportu. Dzięki niej. Pomogła  mi przełamać barierę. Dużo jej zawdzięczam.
No, dosyć tego wspominania. Czas wrócić do ćwiczeń. Weszłam dziarskim krokiem na halę i wskoczyłam na matę. Wykonałam parę salt, obrotów, zakończyłam już doskonalę wyuczoną pozą i usłyszałam czyjeś brawa. Nie zdziwiłoby mnie to, gdyby nie fakt, że mój zapyziały trener nie ma w zwyczaju klaskać. Obróciłam wolno głowę i zobaczyłam Zayn’a. od razu do niego podbiegłam i hardo spytałam:
- Co ty tutaj robisz?
-  Przyszedłem przeprosić – uśmiechnął się do mnie życzliwie. Życzliwie? Tak on się uśmiechnął. Życzliwie! Odwzajemniłam niewymuszony uśmiech i rzekłam:
- Teraz jest twój czas. Zamieniam się w słuch – moja wypowiedź nie była zimna czy chłodna. Była po prostu normalna. Widzicie? Tak działa na mnie gimnastyka.
- No to ten, no przepraszam – uśmiechnął się i wziął mnie w objęcia. Zdziwiona przytuliłam się do niego. Jego zachowanie było bardzo dziwne. Odsunęłam się od torsu chłopaka i spojrzałam w górę, ponieważ był ode mnie wyższy. I to był błąd. Zatopiłam się w jego pięknych brązowych jak czekolada oczach. Nasze twarze ponownie się zbliżały, któryś raz już tego dnia. W końcu poczułam smak jego ust na swoich. Położyłam ręce na jego karku, tym samym pogłębiając pocałunek. Chłopak wyraźnie zdziwiony nie przestał mnie całować.  W tamtym momencie nie wiedziałam co robię. To było silniejsze ode mnie. Chyba  wpadłam. Uśmiechnęłam się przez pocałunek.  Zayn najwyraźniej to poczuł, bo wykonał taki sam ruch.
Tak bardzo nie chciałam się od niego odsuwać, ale musiałam. Nie mogę się znów do kogoś przywiązać. Odejście tej osoby znów będzie bolesne, a tym razem już tego nie przeżyję.
- Zayn my nie możemy – powiedziałam do chłopaka  ze smutkiem wyrysowanym na mojej bladej od emocji twarzy. W jego oczach zobaczyłam smutek, pomieszany ze zrezygnowaniem. Zawiódł się na mnie. To kolejna osoba którą zawiodłam. To takie uczucie, którego nie da się opisać, które jest silniejsze. To jak widzisz, że zawiodłeś, że dałeś ciała. To jeszcze gorsze niż spoliczkowanie. Policzek się zagoi, przestanie boleć, a rana w umyśle, sercu zostanie już na zawsze.
- Przepraszam, ja nie mogę. Nie chcę znowu zawieść – spojrzałam w jego pełne bólu oczy i uciekłam. Kolejny raz.
Uciekam od problemów, nie chcę się przyznać, że jestem słaba. Nie chcę ranić ludzi na których mi zależy. Bo chyba mi na nim zależy, prawda? Chyba go kocham.
Pobiegłam do domu i zaczęłam pakować walizki. Mój telefon dzwonił nieprzerwanie, ale nie odebrałam ani jednego połączenia i nie odczytałam żadnej wiadomości. Przełamałabym się, okazała swoją słabość.
Szybko zakupiłam bilety przez Internet na lot do Londynu.
Jestem tchórzem. Wiem to, ale ja już taka zostanę na zawsze. Za bardzo boję się zaufać, a potem zranić. Jestem tchórzem.

~by Agata.

piątek, 26 kwietnia 2013

# 230. Zayn. część 2.

On naprawdę nie wiedział z kim zadarł. Był jeszcze taki niedoświadczony. 
- [T.I.] czy mogłabyś oprowadzić Zayn’a po szkole? -  na przerwie zaczepiła mnie pani Brooks.
- Ale ja? – zrobiłam wielkie oczy. Nie wyobrażałam sobie tego. Ja i on obok siebie dłużej niż przez 45 minut? Wykluczone!
- Tak, ty. Jako jedyna znasz najlepiej tą szkołę – tu mnie miała. To była prawda. Znałam każdy zakątek tej dziury, wiedziałam o skrytkach, nieznanych pomieszczeniach.  Nikt nie wiedział tyle co ja.
- Ale ja…ja… - zaczęłam się jąkać. Byłam na straconej pozycji. Kolejny raz.
- [T.I.] proszę. Dobrze wiem, że mogę na tobie polegać. Koniec rozmowy. Liczę na ciebie – uśmiechnęła się do mnie i odeszła w stronę pokoju nauczycielskiego.  Tupnęłam nogą w podłogę i rzuciłam plecakiem o panele. No nie wierzę! Ja mam go oprowadzać?! Wolne żarty!  Wyszłam ze szkoły,  trzaskając frontowymi drzwiami. W głowie układałam sobie plan na najbliższe dni. Najbliższe dni spędzone w towarzystwie tego pozera. Co on sobie wyobraża? Myśli, że da mi popalić. Nawet nie wie jak bardzo się myli. Wróciłam do domu i od razu usiadłam przy komputerze. Weszłam na moją ulubioną stronę. Przesunęłam strzałkę w dół i wybrałam kilka produktów. Poduszka purchawka, sztuczna guma, gumowy papieros. Na razie wystarczy. Jutro powinny być.
Przebrałam się w obcisłe legginsy, czarny top i adidasy, wzięłam IPoda, słuchawki, butelkę wody i wyszłam z domu. Pobiegłam do parku. Lubiłam to miejsce, pomimo przykrych przeżyć związanych z niedaleko położonym stawem. Położyłam się  na pobliskiej ławce i patrzyłam w chmury. Niektóre z nich wyglądały jak zwierzęta, inne jak legendarne postacie, a najbardziej oddalone, niczym osoby.  
Po kilkunastu minutach wstałam i zaczęłam biegać wokół drzew rozsianych po parku.  Zmęczona wróciłam do domu. Położyłam się na kanapie i włączyłam telewizor. Same nudy, jakieś horrory, komedie, seriale kryminalne. Nic ciekawego.  Miałam dosyć dzisiejszego dnia.  Powoli zasnęłam.
Rano obudził mnie cichy łoskot. Podniosłam się na łokciach i spojrzałam wokoło. Wszędzie porozwalane były moje rzeczy, buty i inne rzeczy, będące w kompletnym nieładzie.  Powoli wyszłam z łóżka, postawiłam jedną stopę na zimnej podłodze i od razu ją schowałam.
- Zimnooo – wymruczałam i jeszcze bardziej nakryłam się kołdrą. Nie dane było mi jednak nacieszyć się błogim stanem tymczasowego otępienia, ponieważ po chwili usłyszałam dźwięk telefonu.
- O, nie, nie, nie. Nie odbiorę – nakryłam uszy poduszką, ale to nic nie dało, bo owy ktoś dobijał się do mnie z coraz większą natarczywością. W końcu musiałam wstać, jednak nie odebrałam  telefonu. Ruszyłam do łazienki, umyłam zęby, rozczesałam włosy, pomalowałam rzęsy, nałożyłam trochę pudru i przejechałam  błyszczykiem po ustach. Wyszłam z pomieszczenia, ubrałam jasną koszulę, którą włożyłam w czarne rurki, ozdobione ćwiekami. Do tego bransoletka z nitami, wygodny plecak i byłam gotowa. Na dole założyłam jeszcze trampki i jak oparzona wyskoczyłam z domu. Miałam oprowadzić pana Malik’a po  szkole, więc musiałam się przygotować. Ze skrzynki na listy wyciągnęłam paczkę ze sprzętem do robienia kawałów i ruszyłam do szkoły. Doszłam do szkoły i od razu skręciłam w stronę szafek. Wrzuciłam do mojej plecak, z którego wyciągnęłam poduszkę purchawkę.  Ruszyłam na chemię. Mojego kolegi z ławki jeszcze nie było. Idealnie. Położyłam na jego krześle poduszkę i udałam,  że jestem grzeczna. Po kilkunastu minutach zjawił się nasz „ sexy boy”. Zaśmiałam się w duchu. Był tak wpatrzony w siebie, że nawet nie zauważył zasadzki. Z gracją i nonszalancją usiadł na krześle, a purchawka zadziałała. Po klasie przeszło długie pruknięcie.  Nie mogłam opanować śmiech, zresztą jak większa część klasy. Kiedy Zayn wstał z krzesła, podniósł purchawkę i zamachnął się, by ją rzucić do Sali weszła nauczycielka chemii, a purchawka wylądowała na jej głowie. Wpadłam w szaleńczy śmiech, a mulat spalił buraka, poszedł po zabawkę i przeprosił jędze.
- Taki Bad Boy a przeprasza? No nie wierzę – znowu zaczęłam się śmiać jak szalona.
- Mam w sobie trochę kultury – podszedł do mnie i wbił we mnie wkurzony wzrok. Uśmiechnęłam się  złośliwie i rzuciłam:
- Kulturę? No co ty nie powiesz. Oprowadzam cię dzisiaj po szkole, o 11, pamiętaj. Nie będę czekać wieki -  powiedziałam i otworzyłam podręcznik.
- Zemszczę się. Pamiętaj. Ze mną nie wy…  – szepnął mi na ucho, ale nie zdążył skończyć, ponieważ nauczycielka mu przerwała:
- Zayn! Może ty poprowadzisz lekcję ? A z [T.I.] umówisz się później.
-  Pani sobie żartuje?! Nigdy nie umówiłabym się z tym palantem! Ja i on?! A zdrowa jesteś stara jędzo?!  - wydarłam się na nią zdenerwowana.
- [T.I.] [T.N.]! Jak ty się do mnie zwracasz?! Natychmiast proszę wyjść z klasy i wrócić jak się uspokoisz! – wskazała ręką na drzwi i kazała mi się wynosić.
-  Myślisz, że chcę tu siedzieć? – spojrzałam na nią z ironią – A ty pamiętaj dzisiaj  o 11 na holu.  Nie będę czekać, jak się zgubisz to twój problem – pokazałam palcem na Zayn’a i wyszłam trzaskając drzwiami. Byłam wkurzona. Na nią, na niego i na cały świat. Siedziałam na korytarzu z podkulonymi nogami i myślałam nad kolejnym numerem.
- Ale z ciebie koks! – usłyszałam głośny krzyk tego debila, dochodzący z końca korytarza.
- Przynajmniej nie jestem takim tchórzem jak ty! – odszczeknęłam się i wróciłam do rozmyślań. Mój kolejny plan czas wcielić w życie!
Wyciągnęłam paczkę sztucznych papierosów wyciągnęłam jednego i podetknęłam pod nos Malik’a.
- Chcesz? – zapytałam życzliwie i uśmiechnęłam się do niego.
- Jasne – wyciągnął rękę po papierosa i zawiadiacko się uśmiechnął.
- Trzymaj zapalniczkę – rzuciłam mu przedmiot i czekałam na jego reakcję. Przyłożył papierosa do ust i zaciągnął się. Za pierwszym razem nic się nie stało, ale kolejny ruch spowodował, że trefny szlug zaczął się palić niezmiernie szybko. Zayn wyrzucił go szybko na podłogę i zdeptał.
- Co to było?! – wykrzyknął w moją stronę oburzony.
- Wojna mój drogi, wojna. 2:0 dla mnie – zaśmiałam się i podniosłam z ziemi zadowolona.


~by Agata.

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

# 229. Zayn. część 1.

[T.I.]
- O! widzę, że [T.I.] zjawiłaś się w porę w sam raz na kartkówkę – uśmiechnęła się do mnie ta jędza, kiedy tylko weszłam do Sali.
- Chyba ci się coś  poprzewracało w głowie, jeśli myślisz, że napiszę jakąkolwiek kartkówkę – uśmiechnęłam się do niej szyderczo i usiadłam w mojej ławce szkolnej. Ta idiotka myśli, że mnie do czegoś zmusi. Myli się. To ja tutaj króluję. Ta szkoła, albo raczej zatęchła dziura jest mi cała posłuszna. Nikt nie odważy się, żeby coś mi powiedzieć. Nie tylko przez moje zachowanie czy „brak szacunku do starszych” jak to mówią inni. Moi rodzice są jednymi z głównych sponsorów szkoły. Nasz ukochany dyrektor nie miałby za co opłacać prądu czy jak kupować kredy. To było śmieszne.
- Mogę zacząć lekcję?- spytała ze zdziwieniem i zniecierpliwieniem w oczach, nauczycielka.
- Rób co chcesz – odpowiedziałam równie bezpretensjonalnie. Położyłam nogi na ławce, wyciągnęłam telefon i zaczęłam dzwonić do każdego z klasy. Po kilku sygnałach się rozłączałam, ale ci idioci nie wiedzą, że jest taka możliwość wyłączenia głosu w telefonie, więc co chwilę mieliśmy okazję słuchać innego dzwonka. Niezły ubaw. Miałam jeszcze zadzwonić do nauczycielki, kiedy przerwał mi dzwonek. Rozbawiona wyszłam z klasy.
Szłam korytarzem w kierunku Sali od angielskiego. Jedyna lekcja na której siedziałam grzecznie? Nie. Grzecznie to za dużo powiedziane. Po prostu lubię  naszą wychowawczynię. Jest młoda, fajnie uczy, potrafi zaciekawić i przede wszystkim śmieje się z nami, czasem robi psikusy, staje w naszej obronie i różne inne. Na tej lekcji staję się inną osobą.  Ponura weszłam do Sali, ale gdy ujrzałam naszą wychowawczynię humor od razu się poprawił, a usta same wygięły się w uśmiech. Jak zwykle siedziała na biurku, czytając książkę i popijając kawę ze śmiesznego kubka. Usiadłam w mojej ławce i wyciągnęłam podręczniki. Nauczycielka na chwilę wyszła i zostałam sama w klasie. Po chwili reszta uczniów zjawiła się w pomieszczeniu. Czekaliśmy tylko na naszą panią. Nie minęło więcej niż 5 minut kiedy zjawiła się w Sali. Ale nie sama.
- Dzieci… - zaczęła, ale ktoś jej przerwał z oburzeniem.
- Młodzież, proszę pani.
- Dobrze – westchnęła zrezygnowana, choć widziałam, że sytuacja najwyraźniej ją śmieszy. Poczciwa kobieta.
- A więc droga młodzieży, poznajcie Zayn’a Malik’a, waszego nowego, szkolnego kolegę. Od dzisiaj będzie uczęszczał z Wami na lekcje. Proszę, przyjmijcie go ciepło – kiedy wymawiała ostatnie zdanie, w szczególności spojrzała na mnie. Podniosłam ręce w geście niezrozumienia. Spojrzała na mnie wymownie i już siedziałam cicho. Posadziła nowego w mojej ławce. Jak dotąd nikt ze mną nie siadał. Może się bali, no albo nie chcieli wchodzić mi w drogę chociaż to i tak na jedno wychodzi. Dopiero teraz przyjrzałam się temu Zayn’owi. Dość wysoki, ciemne, czekoladowe oczy, naszpicowane żelem włosy, lekki zarost. Ubrany był w czarne rurki, białą koszulkę, a na nią narzuconą skórzaną marynarkę i czarne buty. Bad boy? A i zapomniałam o czerwonym fullcapie. Nonszalancko usiadł koło mnie i wyciągnął podręczniki. Zmierzyłam go wzrokiem.   Za kogo on się uważał? Co za pozer. Ze mną nie ma tak łatwo.
Wyraźnie zadowolona kobieta zaczęła lekcję, gdy zauważyła, że Zayn jeszcze żyje. Puściłam jej krzywy uśmiech. Znała mnie lepiej niż ktokolwiek, wiedziała co ze mnie za ziółko, jakie mam wady, których zdecydowanie więcej niż zalet. Wiedziała wszystko zaczynając od mojej sprawy z niczym nie interesującymi się rodzicami, dragami, alkoholem a kończąc na gimnastyce. Głównie jej zawdzięczam to, że tutaj  jestem. Można powiedzieć, że mój sentyment do niej, zrodził się, kiedy uratowała mi życie. Pamiętam jakby to było wczoraj. Poszłam nad taki mały staw, gdzie zawsze paliłam, wciągałam, połykałam i nie wiadomo co jeszcze.  W każdym bądź razie wstrzyknęłam sobie za dużo heroiny i powiedzmy prosto w twarz. Przesadziłam. Po jakiejś chwili poczułam jej działanie. Rozłaziła się po całym moim ciele, w pewnym momencie zabrakło mi tchu. Czułam się jakbym tonęła, ale nadal mogła oddychać. To doświadczenie skończyłoby się nieciekawie gdyby nie pani Brooks. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że będzie moją nauczycielką. Gdy tylko zobaczyła mnie, jak się wiję i krzyczę z bólu od razu do mnie podbiegła i zadzwoniła po karetkę. Cudowna służba zdrowia przyjechała nawet szybko, a w czasie oczekiwania nauczycielka cały czas trzymała moją rękę i uspokajała mnie. Potem przyszła odwiedzić mnie w szpitalu. Była mi bardzo bliska, a gdy dowiedziałam się, że będzie mnie uczyć, przyrzekłam sobie, że nigdy nie zapalę żadnych drag, nie wezmę papierosa do ust i nie tknę alkoholu do osiemnastki. Dla niej. Spłacam dług za uratowanie życia. Postanowiłam również, że będę dla niej miła. Nie musiałam udawać, przy niej uśmiech sam wkradał się na moje usta. Ach. Wspomnienia.
-  Ej. Halo – poczułam szturchanie w lewy bok i jakiś natarczywy głos.
- Co? – spytałam rozkojarzona. Przeniosłam się tak daleko w przeszłość, podróżowałam ze wspomnieniami, tak długo, że zapomniałam o teraźniejszości?
- Dzwonek – rzekł mulat i wyszedł z Sali. Zwlekłam się z krzesła i ruszyłam do drzwi.
Ponownie, nie wiem który to już raz szłam ponurym korytarzem. Było tam dosyć tłoczno, więc kiedy tylko ktoś widział, że idę momentalnie się przesuwał. To takie fajne, kiedy wszyscy się ciebie boją i jest się prawdziwą królową. Wyszłam w końcu na boisko. Wyciągnęłam telefon i zaczęłam się nim bawić. Było nudno.
- Słyszałem, że to ty tutaj królujesz? – usłyszałam głos za sobą. Nie odwróciłam się.
- Tak. Nie pasuje ci coś? – spytałam hardo.
- Nie skądże. Tylko  pogódź się, że od dzisiaj to ja jestem Bad Boy’em w tej szkole. Twoja pozycja spada, a ja się wspinam – zuchwale usiadł na murku obok mnie. Jego przeciętność i zapatrzenie w siebie było wręcz śmieszne. Cze on naprawdę myślał, że zwali mnie ze stołka, który ja sama stworzyłam. Wielu próbowało. Poddawali się po około tygodniu.
- Jesteś tutaj raptem kilka godzin, nie masz pojęcia z kim zadarłeś – odezwałam się pewnie i wstałam. Ruszyłam w stronę szkoły, gdy poczułam jak łapie mnie za rękę.
- Przekonamy się. Ja nie znam ciebie, ty nie znasz mnie. Walka wyrównana – zaśmiałam się pod nosem i obróciłam się w jego stronę.
- Przepraszam co ty powiedziałeś? Chcesz walczyć ze mną o pozycję w szkole? W mojej szkole? Dobrze się rozumiemy?  I jeszcze powiedziałeś, że walka jest wyrównana? Ty chyba naprawdę nie wiesz co mówisz – teraz już pokładałam się ze śmiechu – Myślisz, że jak masz tonę żelu na włosach, skórzaną marynarkę to jesteś koks? – dotknęłam jego włosów, jednak gdy chciałam rozwalić jego idealną fryzurkę, gwałtownie złapał mnie za rękę i wykręcił mi ją. Zrobiłam jeden ruch, którym była malutka śruba i już moja ręka byłą wolna. Zdziwiony pa Malik spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- Główka boli – popukałam się po czole i spojrzałam na niego spod byka – naprawdę nie wiesz z kim zadarłeś – ponownie zaśmiałam się szyderczo i zostawiłam go zdziwionego.


~by Agata.

wtorek, 16 kwietnia 2013

# 228. Niall.

Jest mi źle z tym, że Was zaniedbuję. ; / Przepraszam za to, obiecuję, ze od maja biorę się solidnie za robotę, jeśli tylko nauczyciele okażą się ludźmi i dadzą nam odrobinę luzu.

Co do imagina.. Takie krótkie, nijakie nic. Mam nadzieję, że wybaczycie. Chciałam po prostu coś dodać, bo jest mi źle, że tak rzadko tutaj wchodzę. ; (


Zima za oknem rozszalała się na dobre. Białe płatki wirowały na wietrze, tworząc potworną zamieć, a kreska rtęci w termometrze widniejąca poniżej -10 stopni Celsjusza nie przekonywała do długich spacerów.
Mimo wszystko jednak wciągnęłam na siebie stare, znoszone dżinsy i pierwsze lepsze buty, które wyjęłam z obszernej szafy w przedpokoju, a na wierzch sweterka narzuciłam kurtkę, po czym chwyciłam uszykowaną wcześniej torbę i wyszłam na mroźne powietrze.
Prawda jest taka, że w nosie miałam wszelkie konsekwencje mojego czynu, skąpy strój, brak poinformowania bliskich o moim rychłym wyjściu. Właściwie, byli już do tego w pewnym stopniu przyzwyczajeni. Szłam po oblodzonym chodniku, który znałam już na pamięć, w głowie mając całkowitą pustkę. Wiatr wdzierał się pomiędzy płachty mojej kurtki, jednak nie zaprzątałam sobie głowy jej zapięciem. Dostrzegłam bowiem znajomy mur i kawałek żelaznej bramy, dalej tkwiłam jak w transie.
Pchnęłam zziębnięty pręt bramy i weszłam do środka. Balansowałam pomiędzy ogromnymi zaspami nawianego śniegu, jednak mimo to już przemarzłam. Minęłam znajome sosny, które przykryte były grubą warstwą śniegu, po czym skręciłam w prawo i dalej brnęłam już po lekko odgarniętym chodniku.
Wszystkie nagrobki przykryte były śnieżnobiałą pierzynką, widać było tylko niektóre płyty, które ktoś obmiótł z nadmiaru śniegu. Przyglądałam się grobom, czując w sobie wszechogarniającą pustkę. Właściwie od miesiąca nie czułam praktycznie nic. Byłam wrakiem człowieka, samym ciałem, bo poszkodowana, okaleczona, zraniona i zrozpaczona dusza uleciała gdzieś donikąd, skąd już na pewno nie wróci.
Zboczyłam z utwardzonej dróżki na mniej ubitą, lekko błotnistą ścieżkę prowadzącą do ów miejsca. Z każdym krokiem ogarniała mnie panika, ból, a moje sumienie odgrywało marsz żałobny. Ale przecież to nie była moja wina, nic nie mogłam zrobić.. Tak musiało być…
Zatrzymałam się przed niewielkim nagrobkiem. Wyjęłam miotełkę i obmiotłam dolną płytę, po czym ręką odzianą w rękawiczkę przetarłam pionową tablicę, przesuwając palcami po wgłębieniach układających się w kilka tak bolących mnie słów:
Tutaj leży Amelia. Na zawsze w naszych sercach.”
Niżej widniała data narodzin i śmierci, a pod nią cztery, wykaligrafowane słowa:
Spoczywaj w pokoju, aniołku.”
Zacisnęłam wargi i resztkami sił powstrzymałam się przed płaczem. Przygryzłam język niemal do krwi – czułam już w ustach jej metaliczny smak. Osunęłam się na ławeczkę tuż przy nagrobku i wpatrywałam się w złote napisy odbijające się na tle białego marmuru.
- Bóg tak szybko nam cię odebrał… - szepnęłam, a moje słowa porwał wiatr.
Nie przyszłam tu siedzieć bezczynnie. Nie po to tu przesiadywałam od dwudziestu czterech dni, dzień w dzień o tej samej porze, o godzinie, w której Amelka odeszła z tego świata. Wyjęłam z torby znicz, zziębniętymi palcami odpaliłam jedną z zapałek i prędko przyłożyłam ją do knota, by ten się zajął świetlistym płomieniem. Wykopałam w śniegu dołek i postawiłam w nim ciężki przedmiot, który wyróżniał się pomiędzy innymi, przeźroczystymi szklanymi obudowami,  czerwoną barwą.
Przełknęłam ślinę i uklęknęłam przed nagrobkiem córeczki, składając ręce do modlitwy i powtarzając tą historię dzień w dzień, prosząc Boga o miejsce dla mojego aniołka w niebie, ale i również o siłę dla mnie i mojego męża.
Panie, dopomóż. Była z nami tylko dwa miesiące. Dwa krótkie, pamiętne miesiące, kiedy napełniała dom radością, kolorem, szczęściem… Jej ubranka rozrzucone po całym salonie, grzejące się mleko, jej płacz, gdy domagała się posiłku czy przewinięcia… Dwa krótkie miesiące dały mi nadzieję, że wreszcie będzie dobrze. Spędzałam z nią każdą chwilę, każdą minutę, czy to w dzień, czy w nocy. Nie pozwalałam nikomu jej dotknąć w obawie, że kruszynka zacznie płakać. Kochałam ją ponad wszystko. Nadal kocham, wiesz, Boże? Wiem, że była Ci potrzebna, tam, w niebie, skoro nam ją odebrałeś, jednak wierzę, że pomożesz nam się podnieść. Daj jej szczęście, skoro ja nie byłam godna, by być matką dłużej i dać jej wszystkiego, czego mogłam dać, czego zapragnęła. Zastąp jej mnie i Nialla. Pomóż mu, wiem, że to przeżywa. Dopomóż nam, Panie, bo nie wiem, jak długo będę w stanie to wytrzymać…
Rozpłakałam się tak, jak co dzień. Moje kolana były już całkowicie nasiąknięte śnieżnym błotem, jednak nadal tkwiłam przed pomnikiem, skupiona na złotych literach.  Amelia Horan. Żyła pięćdziesiąt dziewięć dni.
Dosłyszałam za sobą skrzypienie śniegu i rytmiczne kroki. Nie musiałam się odwracać, byłam pewna, że to mój mąż.
- Powiesz mi, dlaczego ona? Powiesz mi, dlaczego to nie ja odeszłam, lecz Bóg zabrał niespełna dwumiesięczną dziewczynkę? – spytałam go szeptem, pochylając się nad pomnikiem i pozwalając, by łzy spływały z moich policzków wprost na wypolerowaną powierzchnię marmuru, gdzie niemal natychmiast zamarzały.
Niall podniósł mnie z ziemi i zamknął w szczelnym uścisku. Podejrzewałam, ze też płakał.
- Nie wiem, [T.I.]. Ale jestem pewien, że jest teraz szczęśliwa – szepnął mi do ucha, a ja zacisnęłam ręce na kołnierzykach jego kurtki i powtarzałam szeptem pytania, które nigdy nie otrzymały odpowiedzi. Nie wiem, czy sprawiało mi to ulgę, czy pomagało w jakiś sposób przyzwyczaić się do straty kruszynki.
- Zdajesz sobie sprawę, jak za nią tęsknię? – spytałam. – Wiesz, jak jest mi jej brak?
- Na pewno nie mniej, niż mnie – odszepnął, przytulając mnie. – [T.I.], trzeba iść naprzód. Ona patrzy teraz na ciebie i jestem pewien, że chce ci powiedzieć, żebyś się tak nie martwiła, bo jest w miejscu, gdzie już nic nie może się jej stać, gdzie nic jej nie grozi. Jest bezpieczna. szczęśliwa, roześmiana. Pokaż jej, że też umiesz taka być. Pokaż, że potrafisz być silna.
Dla niej.




~by Klara.

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

# 227. Harry.

Gdybym mówił językami ludzi i aniołów,
A miłości bym nie miał,
Stałbym się jak miedź brzęcząca
Albo cymbał brzmiący.
A może ja naprawdę taki byłem? Co się ze mną dzieje? Gdzie zgubiłem swoją duszę? Kreaturę życia? Gdzie zgubiłem siebie? Czuję się niczym pusty miś, którego wnętrza pozbawiły bawiące się dzieci, albo jak pusta laleczka. Co ja takiego zrobiłem, że skarałeś mnie takim nieszczęściem? Powiedz mi.
Gdybym też miał dar prorokowania
I znał wszystkie tajemnice,
I posiadał wszelką wiedzę,
I wszelką możliwą wiarę, tak iżbym góry przenosił,
A miłości bym nie miał,
Byłbym niczym.
Czy aby na pewno nie jestem niczym? Czy gdybym miał tą moc prorokowania, byłbym teraz szczęśliwy? Nie jestem w stanie myśleć o tym, a co dopiero odczuwać siłę, jaka z tego płynie. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie tego. Nie potrafię, nie chcę. A może jestem za słaby? Za słaby, by wrócić do wspomnień? Do tych pięknych, przykrych? A może po prostu jestem człowiekiem, tak bardzo podatnym na wszelki ból i cierpienie, że już nie chcę wracać do przeszłości? A w niej zostało wszystko, dzięki czemu mogłem powiedzieć, że jestem szczęśliwy.
I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją,
A ciało wystawił na spalenie,
Lecz miłości bym nie miał,
Nic bym nie zyskał.
Czemu nie jestem zwykłym człowiekiem?  Czemu muszę nosić to brzemię? Sława cieszy dopóki nie zaczyna boleć. Mnie i moich bliskich. Bliskich… Czy ja mogę powiedzieć, że jestem dobrym człowiekiem? Czy moja egzystencja nie była pusta? Albo nadal jest? I mogę odpowiadać na tysiące pytań, zadawać ich  jeszcze więcej, ale na najważniejsze odpowiedzi nie uzyskam. Najprawdopodobniej już nigdy.
Miłość cierpliwa jest,
Łaskawa jest.
Tak, zdecydowanie ona była cierpliwa. Aż nazbyt? Nie byłbym tego pewien. [T.I.], nawet wspominanie jej imienia przyprawia mnie o zawroty głowy. Kim była? Już mówię. Była najlepszym co mnie spotkało. Zawsze darzyła mnie niezwykłą cierpliwością, zresztą nie tylko mnie, ale i cały zespół. Rzadko się zdarzało bym widział ją złą, czy zdenerwowaną. Była przy mnie w najważniejszych chwilach mojego życia, cały czas czekała cierpliwie, a to kiedy skończy się wywiad, podpisywanie autografów czy koncert. Nigdy mnie nie opuszczała. Zawsze była blisko, tak żebym mógł czuć jej obecność. To na mnie czekała do późnej nocy, czasami żeby tylko się ze mną przywitać, albo porozmawiać chwilę. Nigdy nie powiedziała złego słowa na nasze fanki, zawsze przyjmowała je ciepło, zdarzało się, że niektóre zapraszała do domu. [T.I.] nie widziała przeszkód, by porozmawiać ze swoją rówieśniczką, czy dawną koleżanką, nawet gdy była bardzo zajęta. Doradzała, pomagała, dla niej zawsze  był odpowiedni czas na zwykłą pomoc.
Miłość nie  zazdrości,
Nigdy nie zazdrościła. Gdy tylko jakaś dziewczyna do mnie podchodziła, całowała w policzek czy przytulała, ona patrzyła na mnie z uśmiechem, w oddali przypatrując się szczęśliwym nastolatkom. Mogła być spokojna, moje serce w pełni należało do niej. I tak już pozostało. Na zawsze…
Nie szuka poklasku,

Nigdy nie wymagała żeby chwalić ją za pomoc. Nie potrzebowała tego. Robiła to bezinteresownie, dla własnej przyjemności. Lubiła to. Lubiła pomagać innym. To było oczywiste, że nie przejdzie obok staruszki trzymającej wielkie siatki i nie pomoże jej. Zazwyczaj podbiegała do owej osoby i z uśmiechem na twarzy, pytała się czy pomóc. Tak było zawsze. Ale mi to nie przeszkadzało, wiedziałem, że to jej natura,  nie zmienię jej. Nawet nie chciałem.
Nie unosi się pychą,
Pomimo iż wiele gazet robiło z niej gwiazdę światowego formatu, ona nigdy się nią nie czuła. Czasem, kiedy podchodziły fanki, mówiły do niej pani [T.I.]. Wtedy zawsze robiła śmieszną minę i podawała im rękę, mówiąc : Mów mi [T.I.]. Ona mimo szumu, jaki roztaczał się wokół nas, nie potrafiła zaakceptować, że ktoś uważa ją za lepszą sama się za taką osobę nie uważała. Często powtarzała mi: Nie ma znaczenia, czy jesteś sławny czy nie. Czy masz pieniądze, czy jesteś biedakiem. Nie to jest najważniejsze w życiu.
Nie dopuszcza się bezwstydu,
Nie lubiła, kiedy z konieczności sytuacji musiała iść ze mną na jakąś galę. Peszyła się, na jej policzki wstępowały rumieńce. Otoczenie tylu gwiazd zawsze dla niej było kłopotem, bała się, że popełni jakąś gafę, co nigdy rzecz jasna jej się nie zdarzyło. Perfekcyjna w każdym calu – taki nagłówek gazety z jej zdjęciem na środku ukazał się w Londynie, jak nie całej Anglii. Kiedy tylko zakupiła tą gazetę, poszła do domu, podarła ją, zadzwoniła do redakcji i kazała wycofać jej sprzedaż. Razem z chłopakami mieliśmy wtedy niezły ubaw, ponieważ  gazeta nie mogła wycofać trefnego artykułu i stanęło na tym, że musiała zakupić wszystkie egzemplarze. Oczywiście zrobiła, a gdy zapytaliśmy dlaczego, odpowiedziała:
- Nie ma ludzi perfekcyjnych, ja też nie jestem idealna.
Nie szuka swego,
Nie potrzebowała drogich ubrań, prezentów Była zawsze sobą. Nie oczekiwała, że  we wszystkim będziemy przyznawać jej rację, nie dbała o to, nie widziała takiej potrzeby, by kłócić się o byle co. Wiadomo jak każdy człowiek starała się udowodnić, że ma rację, ale potrafiła przyznać się do winy czy błędu.
Nie unosi się gniewem,
Czy się denerwowała? Jasne, że tak, jednak potrafiła się opanować. Nie wybuchała. Nawet kiedy o mało co  nie spaliłem domu. Właściwie to dużo nawet nie brakowało, a wszystko poszłoby z dymem. I pewnie się zdziwicie, ale nawet wtedy potrafiła się uspokoić. Co prawda to prawda, że kazała mi potem sprzątać, ale w każdym bądź razie nie gniewała się długo.
Nie pamięta złego,
Tak jak już mówiłem, nie ważne było czy o mało co nie spaliłem domu, czy zepsułem pralkę lub zrobiłem dziurę żelazkiem w jej ulubionej bluzce zawsze mi wybaczała. Nie chodziło o to, że dawałem jej kwiaty. Dążę do tego, że sama z siebie wybaczała. Nie potrafiła się długo na mnie gniewać. Była zbyt dobrą osobą, by pamiętać wyrządzone jej krzywdy.
Nie cieszy się z niesprawiedliwości,
I chociaż może wam się wydawać, że miała wszystko nie było tak. Wiedziała, że los dał jej szczęście i kiedy tylko widziała cierpiącego człowieka od razu do niego podbiegała i nie miało znaczenia czy był to pijany mężczyzna, który bujał się na prawo i lewo, czy biedak z ulicy. Zawsze, ale to zawsze pomagała. Wiedziała, że życie nie jest sprawiedliwe, więc to ona powinna taka być.
Lecz współweseli się z prawdą,
Pamiętam dość śmieszną sytuację, kiedy to byliśmy na spacerze w parku i podbiegła do nas mała dziewczynka. Zapytała się czy może prosić o autograf. Kiedy już podpisałem się na plakacie z wizerunkiem 5 idiotów, dziewczynka zapytała, czy nasz związek jest udawany. Tak podobno słyszała od swojej starszej siostry. [T.I.] odpowiedziała na to, że nie potrafiłaby udawać tak wielkiej miłości, bo nigdy nie była dobrą aktorką. Później zabraliśmy Susan, bo tak miała na imię owa dziewczynka, na lody.
Wszystko znosi,
Ona zdecydowanie znosiła wszystko. Wszystkie obelgi, przykre komentarze, każde brzydkie słowa ze strony naszych fanek. Eleanor, Danielle i Perrie też nie miały łatwo.  Jednak miałem nieodparte wrażenie, że to najbardziej  na nią najeżdżały. Słyszała o sobie wiele słów pogardy, niekiedy nawet wyzywali ją od puszczalskich. Znosiła to dzielnie, do czasu…
Wszystkiemu wierzy,
Bez względu na wszystko zawsze mi wierzyła. Nigdy nie powiedziała o mnie złego słowa. Widziała, że fanki nas przytulają, niekiedy nawet całują w policzki, odważniejsze z nich w usta, choć zdarzało się to naprawdę rzadko. Nie była zazdrosna. Wiedziała, jak bardzo ją kocham.
We wszystkim pokłada nadzieję,
Zawsze liczyła, że ludzie ją zaakceptują. Zawsze miała tą nikłą nadzieję, nadzieję na lepszy czas. I choć nigdy to się nie spełniło, ponieważ nigdy nie polubiły jej na tyle, by nie hejtować jej, lecz ona nie poddawała się. Wierzyła.
Wszystko przetrzyma,
Przetrzymała wiele rzeczy. Pokonała wiele trudności. Dała nam obu dużo radości. Pokazała szczęśliwą stronę życia. Dała nadzieję. Dzięki niej poznaliśmy dobro. Miłość. Tak to o niej mówię.
Miłość nigdy nie ustaję,
Nasza miłość nigdy nie ustała, ona jest wieczna. Czuję ją. Tak jakby była przy mnie. Tak jakby chciała mnie pocieszyć, powiedzieć miłe słowa. Dać wiarę.
Nie jest jak proroctwa, które się skończą,
Albo jak dar języków, który zniknie,
Lub jak wiedza, której zabraknie.
Mogłem mieć wszystko. Ale ja wybrałem miłość. To prawda, że wiedzę mogę zdobyć, ale prędzej czy później zapomnę to, czego się uczyłem. Z miłością tak nie jest. To coś co nigdy nie znika, jej nigdy nie braknie, o niej się nie zapomina.
Po części bowiem tylko poznajemy,
Po części prorokujemy.
Mogę tylko gdybać. Co by się stało gdybyś tu jeszcze była. Gdybym miał cię w swoich ramionach. Gdybym cię przytulał. Gdybym dotykał opuszkami palców twojej delikatnej skóry. Gdybyś po prostu tutaj była. Z pewnością nie potrzebowałbym niczego innego.
Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe,
Zniknie to, co jest tylko częściowe.
Ty byłaś dla mnie doskonała. To ty napełniałaś moje serce miłością. Nie potrzebowałem pieniędzy, sławy, rzeszy fanów czy drogich rzeczy. Wystarczyło, że byłaś. Że swoją radością oplatałaś moje serce i dawałaś mu coś na rodzaj ukojenia. Twój śmiech był jak balsam dla mojej duszy. Twój wzrok dawał mi więcej radości niż każdy wyrastający kwiat. Twoje zwykłe „kocham cię” znaczyło więcej niż cały potok słów. Ty, znaczyłaś więcej niż ja sam.
Gdy byłem dzieckiem,
Mówiłem jak dziecko,
Czułem jak dziecko,
Myślałem jak dziecko.
Gdzieś w głębi duszy nadal jestem dzieckiem. Nadal potrzebuję opieki. Twojej opieki. Nadal potrzebuję, by ktoś mnie uspokajał, kiedy zdenerwowany wracałem ze sklepu, bo sprzedawca nie chciał mi czegoś sprzedać. Ja nadal myślę jak dziecko. Nadal kocham jak dziecko. Miłością wielką, niezrozumiałą i niepojętą.
Kiedy zaś stałem się mężem,
Wyzbyłem się tego, co dziecięce.
Może jestem dorosły, może już myślę jak dorosły. Ale nadal kocham jak dziecko. Ja cię nadal potrzebuję. Zawsze cię potrzebowałem. Przecież to ty rozumiałaś mnie doskonale, to ty wiedziałaś o mnie wszystko. To dlaczego mnie po prostu zostawiłaś? Czemu odeszłaś już bezpowrotnie? Dlaczego?! No powiedz!  Czemu wzięłaś te cholerne tabletki?! Czemu skończyłaś ze sobą w tak okrutny sposób? Poradzilibyśmy sobie. Razem.
Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno;
Wtedy zaś zobaczymy twarzą w twarz.
Tak bardzo chciałbym cię ujrzeć, usłyszeć. Ciągle wydaje mi się, że słyszę twój głos. Jak cicho śpiewasz. Twój głos. On pobrzmiewa w mojej głowie, słyszę tą delikatną chrypkę w głosie. A pamiętasz jak razem śpiewaliśmy? Jak grałaś na fortepianie? Jak wielką sprawiało ci to przyjemność? Pamiętasz? Ja pamiętam doskonale.
Teraz poznaję po części,
Wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany.
Dzięki tobie się otworzyłem. Ty miałaś tą okazję zobaczyć mnie prawdziwego, niezmienionego. Takiego niezbliżonego do ideału, zakompleksionego nastolatka. A pomimo tego mnie pokochałaś. Ach! Zapomniałbym. Ty nie patrzyłaś na wygląd. Kochałaś sercem, a nie oczami.  I taką cię zapamiętałem.
Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość- te trzy,
Z nich zaś największa jest miłość.*
Nie ma cię już tyle dni. A ja czuję jakby minęła wieczność. Czuję jak się zapadam. Jak bardzo staję się pusty. Jak powoli umieram. Nie mam już siły.  A  mojej głowie odbija się echem twój nieskazitelny głos. Czysty jak u anioła, piękny i swobodny, z tą nutką miłości.
Wziął tabletki. Połknął całe opakowanie. Odszedł. Do niej. I nie ważne było, że był gwiazdą, że miał rodzinę, kochających przyjaciół, zespół, fanów na całym świecie. Dla niego nie miało to znaczenia.
A wszystko w imię miłości. Miłości, która nie wybiera. Która kocha nieodwracalnie i bezpowrotnie.
________________________________________
* 1 List do Koryntian. „Hymn o miłości”.
Poniosło mnie, wiem. W wielki skrócie mówiąc cały ten imagine jest moim odbiorem „Hymnu o miłości”.  Nie musicie się z tym zgadzać, ponieważ jest to moja interpretacja i każdy może to odebrać według własnego uznania.

~by Agata.

wtorek, 2 kwietnia 2013

# 225. Niall.

Mówisz, że mam pozostać sobą, więc dlaczego oczekujesz ode mnie rzeczy niemożliwych? Czyżbyś zaliczał mnie do tych ludzi, którzy nie potrafią walczyć o siebie?
Szłam korytarzem, pełnym ludzi. Jeden potrącał drugiego, a ja czułam się jak sardynka. Dosłownie. Kiedy już doszłam do mojej szafki, poczułam się bardziej pewnie. Nie lubiłam tego miejsca, nie lubiłam tej szkoły, tych uczniów, tych nauczycieli, tego tłoku i wszystkiego co jest z nimi związane.  Na pozór uśmiechnięta pełna wigoru. Wzorowa uczennica, najlepsza cheerleaderka (nie wiem jak to się pisze)  w szkole. Ale to tylko maska. Maska powierzchowności i udawanego szczęścia.  Miałam dosyć.
Zaczynała się już kolejna lekcja, gdy zdyszana wbiegłam do klasy.
- Witamy pannę [T.I.]. Nareszcie możemy zacząć lekcje – zdenerwowana usiadłam na krześle, a głos nauczycielki jeszcze długo buczał w moich uszach.
- Przepraszam – szepnęłam cicho i spojrzałam na mojego sąsiada. Okazał się nim blondyn, Niall.
- Hej – powiedział mi na ucho.
- Panie Horan! Umówić się na randkę możecie po lekcjach! – nauczycielka głośno krzyknęła, a po klasie poniósł się stłumiony śmiech.
Hej. Lepiej żebyśmy jednak nie rozmawiali, bo ta zrzęda nas ukarze. :)<3
Podłożyłam chłopakowi kartkę pod nos i się uśmiechnęłam.  Wyciągnęłam podręcznik, który jak dotąd zalegał w mojej torbie  i otworzyłam go na podanej stronie. Gdyby nie to, że jestem wielką niezdarą (co staram się skrzętnie ukrywać)  i już po chwili zbierałam moje rzeczy z podłogi. Książki, piórnik wszystko na niej leżało, a ja bezskutecznie i jak najszybciej się dało, próbowałam je pozbierać. Nade mną pojawiły się nieznajome ręce, które w mgnieniu oka pomogły mi uporządkować. Na ziemi pozostała tylko mała książeczka. Tylko nie to. Ręce nieznajomego zaczęły niebezpiecznie zbliżać się w jej kierunku. W końcu złapały moją zgubę i podniosły ją wyżej. Stałam jak sparaliżowana. Wiedziałam co się za chwile stanie. Jednak nic takiego się nie wydarzyło. Mój ulubiony tomik poezji spoczął bezpiecznie w moich rękach, a już po chwili ułożony w torbie. Spojrzałam na mojego wybawcę którym okazał się  Niall. Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością i usiedliśmy w ławce.
- Na piątek macie przygotować referat o życiu roślin. Podzielę was na grupy według ławek.  Anne z Jenny, Julia z Zayn’em, Ned z Harry’m, Ted z Angeliną, a [T.I.] z Niall’em. Do widzenia! – ostatnie słowa powiedziała z przekąsem i wyszła z klasy, uprzednio zamykając ją kluczem.
- Wychodzi na to, że będziemy musieli się spotkać – z zamyślenia wyrwał mnie zdenerwowany głos Niall’a idącego obok mnie szkolnym korytarzem.
- Chyba tak. Właściwie to nawet musimy, nie mamy wyjścia. To może u mnie w środę, co? – zaproponowałam niepewnie.
- Jasne. Mam nadzieję, że nie sprawię problemu – uśmiechnął się do mnie szczerze., a jego oczy zabłyszczały.
- Pewnie, że nie. Ale teraz wybacz, ale czeka mnie spotkanie drugiego stopnia z ukochaną matematyką.
- Dobra. Leć! – krzyknął mi na odchodne i poszedł w swoją stronę. Nasza rozmowa była normalna. Nie było w niej złośliwości czy pogardy, z którą spotykałam w moim otoczeniu. To była walka szczurów, jeden chciał być lepszy od drugiego, nie patrzył czy może kogoś zranić, liczyło się własne szczęście. Byli apatyczni, irracjonalni, wręcz głupi, czasami wredni, ich życie było pozbawione wartości. Traktowali innych z pogardą, bo myśleli, że jeżeli są elitą, to wszystko im się należy. Wiem, pomyślicie, że jestem nie fair, bo też do nich należę. Może to i racja, ale nigdy nie czułam się  w pełni z nimi związana. W ich życiu brakowało czegoś, czego ja szukałam w swoim. Uważana byłam za przywódczynię elity. Nie wiem jakim cudem. Ale wiem, że w szkole chodzą o mnie różne pogłoski. Jaka to wredna nie jestem, jak się mszczę na innych i takie podobne. I choć wiem, że to tylko  głupie plotki wyssane z palca, to nadal boli. A może rzeczywiście taka jestem? Może inni mają rację?
Do domu wróciłam około godziny 15. Jak na porządną córkę przystało obrałam ziemniaki i poszłam na górę. W moim pokoju jak zawsze panował porządek i jasne promienie słoneczne wpadały przez duże okno. Otworzyłam je na oścież i wdychałam świeże powietrze. Potem je zamknęłam i przebrałam się w dres.  Rodzice byli w pracy, więc miałam cały dom dla siebie. Szybko zrobiłam bieżące lekcje i usiadłam przed komputerem. Sprawdziłam pocztę. Jak zwykle kilkadziesiąt zaproszeń na mocno zakrapiane imprezy i jedna od jakiegoś nieznajomego nadawcy. Już wiedziałam co to za wiadomość. Niedawno zarejestrowałam się na portalu społecznościowym, gdzie można znaleźć fajne osoby. Posługiwałam się tam nickiem : swagger_jagger. Można było występować tam pod pseudonimem i nie trzeba było podawać swoich danych.  Kilka dni temu zaczęłam rozmowę z jednym chłopakiem. Jego Nick był równie zadziwiający co mój: memories_coming. Konwersowaliśmy ze sobą codziennie. Można rzec, że z każdym dniem otwierałam się, pokazywałam kim naprawdę jestem. Niczego nie ukrywałam, byłam po prostu sobą. Chłopak rzekomo mieszkał w naszym mieście, ba! Nawet uczęszczał do naszej szkoły. I był w moim wieku. Powoli w myślach wykluczałam kolejnych kandydatów. Żaden z nich nie pasował mi do opisu wrażliwego, skrytego w sobie, nieśmiałego chłopaka, który uwielbia śpiewać i grać w piłkę. Jedyną wskazówką była piłka nożna, którą chłopak tak bardzo kochał. Jednak nasza szkoła była jedną z tych, w której uprawianie tego sportu przez chłopaków było normą. Niestety. I wszyscy byli dobrzy. Pudło.
Swagger_jagger : Powiedz mi, kim jesteś?
Memories_coming: Ja już wiem, kim ty jesteś.
Swagger_jagger: Jak to możliwe? Przecież nie powiedziałam ci mojego imienia.
Memories_coming: Nie jestem głupi, [T.I.].
Swagger_jagger: Przepraszam muszę kończyć. Pa :c
Memories_coming: Nie chciałem cię urazić…
Tylko tyle zdążyłam przeczytać, przed zamknięciem laptopa. Ten chłopak znał mnie tak dobrze. Wiedział kim jestem.  Znał mnie. Boję się. A co jeśli komuś pokaże nasze rozmowy? To jemu zdradzałam moje największe sekrety, był dla mnie jak najlepszy przyjaciel, jak wsparcie. To przy nim ściągałam maskę zołzy i stawałam się sobą. Jeśli to obróci się przeciwko mnie? Jeśli on mnie zniszczy? Nie jestem pusta, chce się uwolnić od tej chorej grupy, ale nie teraz. Póki co jestem na to za słaba. Nie mogę dopuścić do tego, żebym stała się ich wrogiem numer jeden.  Ich hasło jest zbyt jasne: Albo jesteś z nami, albo przeciwko nam. Tak, albo z nimi albo bez.  Albo mam życie, albo nie. Prosty wybór? Otóż nie!
Pobiegłam szybko do łazienki, by się umyć i wskoczyć do mojego ukochanego łóżka. Będąc już pod kołdrą, przymknęłam oczy i o dziwo zasnęłam. Miałam sen, głupi sen. Spadałam w przepaść, ciemną przepaść której nie było dna. Obudziłam się zlana potem. Spojrzałam na zegarek i z ulgą stwierdziłam, że mogę już wstać. Świtało. Szybko się umyłam, ubrałam, spięłam włosy, a  w drodze złapałam jabłko ze stołu i wybiegłam z domu. Marszem ruszyłam do szkoły, w ten piękny środowy poranek. Dzisiaj miałam trening, więc przygotowana i ubrana w strój od razu weszłam do Sali gimnastycznej.  Moje ukochane koleżanki już na mnie czekały. Przywitały mnie ciepłymi uśmiechami, co w ich wykonaniu oznacza nie lada wyczyn. Odwzajemniłam gest i zaczęłyśmy rozgrzewkę. Nie trwała ona długo, ponieważ do Sali wkroczyła drużyna piłkarska. Spojrzałyśmy na nich krzywo i dalej ćwiczyłyśmy. Przypadkowe spotkanie nie zapowiadało się dobrze.
- Teraz my zajmiemy salę drogie panie – odezwał się Ted.
- Niestety jeśli Bozia oczu nie dała, to ja nie dam. My ćwiczymy jakbyś nie zauważył – odszczeknęła się Anne.
- No co ty nie powiesz. Nie wydaje mi się. Pójdziecie z własnej woli czy z drobną pomocą? – zapytał złośliwie. Nie zdążyłam nic odpowiedzieć bo wyręczyła mnie Jenny:
- Słuchaj. Nie mam zamiaru się z tobą wykłócać – szturchnęła go palcem w klatkę piersiową – więc zabierz ten swój wielki tyłek i idź ćwiczyć na dwór z tą bandą goryli. A jak nie to pogadamy u pani dyrektor. Chyba nie chciałbyś zostać zawieszony za groźby, co? – odszczeknęła się złośliwie dziewczyna. Zmieszany Ted zwołał chłopaków i wyszli z Sali. Spojrzałam na dziewczyny. Przybijały sobie piątkę. One to miały gadane.
Po ciężkim, aczkolwiek miłym treningu poszłyśmy na lekcje. Jak zwykle kiedy szłyśmy korytarzem, młodsze klasy odsuwały się instynktownie, nie chcąc wejść nam w drogę. Bali się nas. To było straszne.  Przecież to były jeszcze dzieci. Jak widać nawet ich nie oszczędziły. Obelgi i cięte riposty jakie zadawała moja „świta”  były naprawdę mocne i bardzo raniące. Pomimo, że nigdy nikogo  nie obraziłam, to i tak byłam ich przywódczynią. Nie rozumiałam ich toku myślenia. Były zbyt zakręcone.
- [T.I.]!Idziesz? – usłyszałam przed sobą głos Anne.
- Tak, już idę. Co mamy teraz? – zapytałam wyrwana z otępienia.
- Matematykę.
- Świetnie – krzywo się uśmiechnęłam i dogoniłam dziewczynę.
Lekcje jak zwykle minęły nudno. Matematyka, angielski, fizyka, chemia, biologia i muzyka. Po tej ostatniej wróciłam do domu, by przygotować się na przyjście Niall’a. W salonie ustawiłam książki dotyczące życia roślin, ich struktury i tych podobnych. Na stole położyłam dwa kartony soku i szklanki, laptopa,  kilka półmisków z żelkami, ciastkami  i innymi łakociami. Kończyłam przygotowanie, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi.
- Cześć. Wejdź – zaprosiłam blondyna do domu i wskazaniem ręki zaprowadziłam do salonu.
- Ładnie tutaj masz.
- Dzięki. To co robimy? – wzrokiem zjechałam po kilku książkach i przewróciłam oczami.
- Wypadałoby coś napisać – uśmiechnął się i zabrał za wertowanie niezliczonej liczby kartek arcyciekawej książki. Po jakichś piętnastu minutach zajmującej lektury ziewnął przeciągle.
- Chcesz kawy? – spojrzałam na pół-przytomnego chłopaka.
- Byłabyś moim wybawcą. Te książki są tak nudne, że to się nie dzieje.
-  Komu ty to mówisz. Prawie usnęłam – odpowiedziałam mu już z kuchni.
Kiedy zaparzałam kawę, na swoich biodrach poczułam czyjeś ręce.
- Yhm Niall? Co ty robisz? – odwróciłam się przodem do blondyna, który długo się nie zastanawiając pocałował mnie. Odwzajemniłam ten odważny jak i zarazem ciepły gest. Kiedy się już od siebie oderwaliśmy, wpatrywałam się w niego oszołomiona.
- Co to miało znaczyć? – zapytałam z wahaniem w głosie.
- Ja jestem Memories_coming.  To ze mną pisałaś przez tyle czasu. To ciebie pokochałem.
- Czekaj, czekaj. Jesteś Memorie_coming. Ale jak to możliwe, że wiedziałeś kim jestem?
- Pamiętasz jak podniosłem tomik poezji? – pokręciłam głową na znak, że pamiętałam – zawsze mówiłaś, że uwielbiasz poezje – uśmiechnął się czarująco, ukazując szereg krzywiutkich i zarazem słodkich ząbków.
Podeszłam do niego bliżej i przytuliłam chłopaka. Później podniosłam głowę i zachłannie wpiłam się w jego usta, pragnąc bliskości chłopaka, który pokazał mi, że kocha mnie taką jaką jestem.

~by Agata.