Hej ; * Dzisiaj mam dla Was part 2. Zayn'a ; ) Mam nadzieję,
że się spodoba ^^ W trzeciej części akcja zaczyna nabierać dreszczyków, więc
wyczekujcie z niecierpliwością ;D
Dla E. ; )
Piosenka do imagina: <klik>
_______________________________________________________
Zostałam na świecie sama. Jedynie bezbronny brat utrzymywał
mnie przy życiu i, nieumyślnie, samą swoją obecnością, powstrzymywał mnie od
pożegnania się na zawsze z tym światem. To dla Joana co dzień rano wstawałam z
łóżka, ubierałam się, szykowałam zarówno siebie jak i jego do szkoły,
przygotowywałam śniadanie, obiad, kolację, zajmowałam się domem... Chciałam być
dla niego wzorem, autorytetem, z którego będzie brał przykład w tym trudnym dla
nas obojga okresie.
Starałam się. W jego oczach byłam twarda, radziłam sobie z
przeciwnościami losu, lecz tak naprawdę niepokój o nasz wspólny los i
bezbronność wobec codzienności wewnętrznie mnie paraliżowały.
Minął tydzień. Każdej nocy budziły mnie mrożące krew w
żyłach błagania Joana wołającego w niebo głosy, by zwrócono mu tatę.
Nie wysypiałam się praktycznie wcale. Co godzinę musiałam
biegać z mojej sypialni do pokoju brata i go uspokajać. W końcu, zmęczona
nieustającymi nocnymi bieganinami zdecydowałam położyć się spać w fotelu
stojącym w jego pokoju. Rzucał się przez sen, a ja, przez jego niespokojny
odpoczynek, nie mogłam zmrużyć oka i rozpamiętywałam każdą chwilę spędzoną z
rodzicami, kiedy śmierć nie naznaczyła jeszcze naszego życia.
Za każdym razem, kiedy przymykałam powieki w moim umyśle
pojawiały się obrazy ze szpitala: ostatnie minuty życia mojego taty, krzyki
brata i w końcu magnetyczne spojrzenie nieznajomego chłopaka, od którego nie
mogłam się uwolnić.
Postanowiłam przeprowadzić się z Joanem do centrum Londynu.
Byłoby nam łatwiej, nie tylko z kosztami, które musieliśmy ponosić w związku ze
szkołą brata i moją, ale i z dojazdem, gdyż miesięczne rachunki były doprawdy powalające.
Dzięki Bogu, mama mojej przyjaciółki prowadziła hotel w
stolicy i pozwoliła nam się tam wprowadzić. Sprzedaliśmy stare lokum, dom, w
którym oboje czuliśmy się bezpiecznie, ale które przywoływało smutne
wspomnienia i chwile, które już nigdy nie wrócą. Sama niestety nie zarabiałam i
musiałam zapewnić byt mojemu bratu, więc nie pozostawało nam nic innego, jak
pozbyć się mieszkania.
Z dnia na dzień było coraz lepiej. Joan stopniowo pogodził
się ze śmiercią taty, jednak kiedy wydawało mu się, że nie widzę, skrycie
płakał i zaszywał się na całe godziny w swoim pokoju. Najgorsze było to, że nie
potrafiłam nic na to poradzić. Chciałam, żeby i mnie, tak jak ja brata,
pocieszył, powiedział, że wszystko będzie dobrze, że wszystko się ułoży, że ten
trudny czas przeminie, a jego miejsce zajmie zajmie pomyślność i szczęście.
- [T.I.]?
– zapytał cichutko Joan szóstego dnia po przeprowadzce. Siedział przy biurku i
odrabiał, jak zdążyłam zauważyć przechodząc obok i odkładając jego pranie na
łóżko, zadanie z angielskiego.
- Tak,
skarbie?
- Brayan
ma jutro urodziny i wyprawia przyjęcie w parku. Zaprosił mnie, a ja chciałem
spytać, czy mógłbym pójść. I czy poszłabyś ze mną? – zapytał, odrywając się od
ćwiczeń i czytanki.
Ucieszyłam się. To miła alternatywa od ciągłego
przesiadywania w czterech ścianach i niekończącego się narzekania na
niesprawiedliwy los.
- Pewnie.
Oczywiście, jeśli chcesz, to z chęcią pójdę z tobą. Ale najpierw musimy pójść
na zakupy i wybrać prezent dla solenizanta, nie sądzisz? – Podeszłam do niego,
a na jego twarzyczce wraz z wypowiadanymi przeze mnie słowami zakwitał uśmiech.
Zmierzwiłam mu miodowe włoski.
- Tak!
Tylko co mu kupić...? Wszystko, co związane z Toy Story już ma... – zastanawiał
się na głos, a na jego czole pojawiły się dwie pionowe zmarszczki. Rozglądał
się po pokoju z widoczną w oczach nadzieją na olśnienie.
- Chodź,
pójdziemy do centrum, może tam coś znajdziemy – podsunęłam, by chodź na moment
oderwać się od rutyny i panującego od kilku dni nastroju smutku i żałoby.
- A
pójdziemy... Odwiedzimy mamę i tatę?
Dostrzegłam w jego dużych błękitnych oczach tęsknotę , ból i
nadzieję. Przytuliłam Joana do piersi i szepnęłam mu we włosy:
- Jasne,
że tak. Kupimy te niebieskie róże, które kochała mama i je im zostawimy, co ty
na to?
- Tak.
Dziękuję – odszepnął i wtulił się we mnie.
Przebraliśmy się i wyszliśmy na ruchliwe miasto. Zdążyłam
już przywyknąć do ciągłego gwaru i nie cichnącego hałasu panującego w Londynie;
to dziwne, ale owy zgiełk i rytm, w którym wszystko się tu poruszało uspokajał
mnie i pozwalał racjonalnie myśleć.
Krążyliśmy po sklepach niecałe trzy godziny. Joan wybrał dla
Brayana zestaw dla kolekcjonera, a ja kupiłam sobie książkę o tematyce
fantastycznej, by zapełnić głuche i monotonne czerwcowe wieczory. Mimo że
miałam już całe stosy takiej literatury ciągle powiększałam moje zbiory o
kolejne fascynujące tomy. Po prostu to lubiłam. Lubiłam zagłębiać się w
przeżyciach innych osób, mimo że nieprawdziwych, ale w dziełach ukazanych tak
rzeczywisto i wręcz prawdziwie, kochałam zapominać o nurtujących mnie pytaniach
retorycznych, na które żadna ze znanych mi osób nie potrafiła odpowiedzieć...
Po prostu znikać w krainie prozy.
Po udanych zakupach wybraliśmy ogromy bukiet niebieskich
róż, które złożyliśmy na marmurowym nagrobku naszych rodziców.
- Cześć
mamo, cześć tato.
Po wyszeptaniu tych słów, Joan przytulił się do mnie i
zaczął płakać. Pozwoliłam mu na to, wiedząc, że czasem potrzebuje przemyśleć
to, co nas spotkało i z dziecięcego punktu widzenia to rozważyć, doszukać się w
tym celu, którego według mnie w owych dewastacjach brakowało. Dlaczego i za co
los pokarał tak bezbronnego chłopca, odebrał mu rodziców i skazał na życie
tylko ze mną, jego siostrą? Nie potrafiłam na to odpowiedzieć. I dla mnie było
to niejasne, zbyt pogmatwane.
Kolejna noc upłynęła już spokojniej. Joan spał głęboko, a ja
pierwszy raz od niepamiętnych czasów po przebudzeniu byłam wypoczęta i
zrelaksowana.
Wraz z wybiciem 14:00 ruszyliśmy w stronę parku, gdyż na ta
godzinę przewidziano początek imprezy urodzinowej kolegi mojego brata. Zrobiło
mi się cieplej na sercu, kiedy spostrzegłam jak Joan ekscytuje się nadchodzącym
przyjęciem i przysięgłam sobie w duchu, że i jemu wyprawię taką niespodziankę,
gdyż jego urodziny wypadały dokładnie za dwa miesiące, 15 sierpnia.
Kiedy znaleźliśmy się w parku od razu było wiadomo, że
rodzice Brayana nie należeli bynajmniej do uboższej mniejszości społeczeństwa
zamieszkującej Londyn. Wszystkiego było tutaj w nadmiarze: balonów, klaunów,
wstążek, serpentyn, słodkości, a nad wejściem do ogrodu powieszono transparent
„Happy Birthday, Brayan!”.
Joan pobiegł w stronę drobnego blondyna w przebraniu króla.
Chłopiec na jego widok się rozpromienił i zaczęli rozmawiać z podekscytowaniem
widocznym na ich rozradowanych buźkach z innymi zgromadzonymi w kolorowej
altance dziećmi.
Uśmiechnęłam się do siebie na widok roześmianej twarzy
mojego braciszka i udałam się w stronę stoiska z napojami. Nalałam sobie
lemoniady i oparłam się o stół, przeczesując spojrzeniem park i obecnych w nim
ludzi wraz ze swoimi pociechami oraz biegających dookoła mnie kilkoro brzdąców,
raz po raz popijając cytrynowy napój.
Tak dawno nie widziałam roześmianego Joana, że już zdążyłam
się odzwyczaić od tego widoku, tego cudu. Biegał wokół altanki na środku
polanki z migoczącą w blasku promieni słonecznych czapeczką na głowie, a
miodowozłote loczki podskakiwały wesoło wokół jego twarzyczki z każdym
wykonanym przez niego ruchem.
Wyrzuciłam plastikowy kubeczek po napoju do kosza
przeznaczonym na to tworzywo. Zanim zdążyłam się obrócić, ktoś na mnie wpadł i
poczułam, że coś lepkiego ścieka po mojej bluzce, ramionach, dekolcie.
Instynktownie dotknęłam mokrego materiału i poznałam po zapachu, że to lemoniada.
- Przepraszam!
Przepraszam! Boże, ale ze mnie oferma... – gorączkowo usprawiedliwiał się
sprawca owego zdarzenia.
Podniosłam na niego wzrok i zamarłam. Nie mogłam wydusić z
siebie słowa, nie wspominając już o zapanowaniu nad powiększającymi się z każdą
sekundą oczyma.
Chłopak miał gęste, kruczoczarne włosy, brwi tego samego
odcieniu i mały nos. Karmazynowe wargi harmonizowały z karmelową cerą
nastolatka. Jednak największą uwagę poświęciłam oczom obramowanym gęstym
wachlarzem długich rzęs. Tęczówki te były w barwie czekolady.
I wtedy mnie olśniło. Czy to możliwe, żeby stał przede mną
chłopak, właściciel niesamowicie magnetycznego spojrzenia, którego spotkałam w
szpitalu.?
- To...
To ty?
~by Klara
Dawaj następny ! ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję :*
idealny <3 czekam na więcej :D
OdpowiedzUsuńfajny :D
OdpowiedzUsuńŚwietny ! ^^
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny . :)
Świetnie czekam na następną część.! :)
OdpowiedzUsuńSuper. Kiedy następna część.?! :)
OdpowiedzUsuńWspaniały.! ^^
OdpowiedzUsuńGenialne..Dziewczyno jaki ty MASZ TALENT ! Boooskie <333 Czekam na part 3 !!! ^ ^
OdpowiedzUsuńMeega ; )
OdpowiedzUsuńWoow To jest zajebiiste ! Daj 3 jeszcze dzisiaj ! ; **
OdpowiedzUsuńŚwietne ;]
OdpowiedzUsuńBiste :D
OdpowiedzUsuńNatusss24
Śliczne, ale mam prośbę. Nie piszcie już wogule żadnych smutnych opowieści bo chusteczki mi się skończyły i oczy bolą.
OdpowiedzUsuńPrzykro mi, ale Cię zmartwię ; ) Lubię pisać takie imaginy, tzn.: bez happy endu ;D
UsuńBędę uprzedzać na wstępie, jeśli będzie smutny ; )
fajny. Nic dodać nic ująć.
OdpowiedzUsuńElisabeth