środa, 4 kwietnia 2012

# 3. Zayn .

       Dochodzi 15:00, a ja ciągle siedzę w szkole. Mam problemy ze zrozumieniem matmy. Rozpisuję na tablicy każde zadanie, każde równanie, każdy ciąg cyfr i za każdym razem wychodzą mi inne wyniki. Zapisałam już cała tablicę. Z obu stron. Nadal nie rozumiem, jakim cudem moja przyjaciółka ma to w małym palcu. Jak na złość  wyjechała z rodzicami do chorej babci, a mamy jutro klasówkę i muszę sama sobie poradzić. Wkurzona już do granic możliwości, rzucam kredę i gąbkę do pojemnika i siadam na ławce, przyglądając się liczbom.
„Słowo daję, będę mieć dziś koszmary z cyframi w roli głównej” myślę i z westchnieniem zbieram kartki i zeszyty, przewieszam torbę przez ramię i otrzepuję spódniczkę wchodzącą w skład mundurka szkolnego. Jako że jest czarna, widać na niej pył z kredy. Bluzką się nie przejmuję, gdyż jest biała. Zmazuję  tablicę i chcę już opuścić zdradziecką klasę, kiedy zahaczam stopą o nogę ławki, potykam się i upadam. Kartki, które jeszcze chwile temu trzymałam w rękach, teraz latają po całym pomieszczeniu.
Zamykam oczy, marząc, że leżę jeszcze w łóżku, a ten dzień jeszcze się nie rozpoczął, że obudzę się przygotowana do testu... Wzdycham.
-          To jakaś parodia – szepczę sama do siebie i otwieram oczy.
-          Wątpię, żeby ten dzień był aż tak tragiczny – słyszę męski głos nad swoją głową.
Przestraszona, odwracam i unoszę głowę. Przede mną stoi wysoki brunet o czekoladowych oczach i słodko wykrojonych ustach. Ma na sobie koszulę w kratę, na nią narzuconą czerwoną bejsbolówkę, beżowe spodnie, przyczepione do nich czarne szelki, a na nogach czerwone tenisówki. Zayn. Przygląda mi się łagodnie.
-          Owszem, jest – mówię cicho, wstając i zaczynam zbierać rozrzucone kartki.
Chłopak też zabiera się do roboty. Idzie mu to znacznie sprawniej, niż mnie – już po upływie minuty zebrał ¾ kartek, natomiast ja znów przypadkiem rozrzuciłam swoje i prostując się, wymamrotałam przekleństwo, by znów zacząć porządkować papiery. Kolejny dowód na to, że ten dzień jest okropny.
Zayn podchodzi do mnie wolno i podaje kartki.
-          Może włóż je tutaj – mówię i otwieram torbę, po czym dodaję: - zanim znów je rozrzucę.
Chłopak śmieje się, Podoba mi się jego śmiech. Jest taki ciepły...
-          Może zaproszę cię na kawę i pomogę z... – proponuje Zayn, zerkając na papiery.
-          Matma – mówię z rezygnacją.
-          W takim razie zapraszam na matematyczną kawę i liczbowe ciacho – kończy z uśmiechem.
-          A zapowiadało się tak pięknie... – wzdycham, na co on znów parska śmiechem. (...)
Siadamy w kącie małej knajpki mieszczącej się blisko mojego domu.
-          Wiesz... – zaczyna Zayn. – Mimo że wyrzucili mnie ze szkoły, całkiem dobrze radzę sobie z przedmiotami ścisłymi.
-          No co ty? Ja za matmą nie przepadam, ale lubię chemię, język polski, angielski, biologię...
-          Lubisz CHEMIĘ?! – pyta zdziwiony i zakrztusza się kawą.
Wybucham śmiechem.
Reszta popołudnia i wieczór mija nam na tłumaczeniu matematyki (Zayn mi) i chemii (ja Zayn’owi). Miło jest z nim rozmawiać.
Chłopak odprowadza mnie pod same drzwi domu i mówi:
-          Przyznaj, chyba jednak ten dzień nie był najgorszy, prawda?
-          Nie, masz rację – uśmiecham się na wspomnienie mile spędzonego czasu i całuję chłopaka w policzek. – Pierwszy raz jestem przygotowana do testu z matematyki! Trzeba to oblać!
Zayn parska śmiechem.
-          Co powiesz o jutrzejszym popołudniu w tym samym miejscu o 17:00?
-          Hmm... Chętnie – mówię i chcę się pożegnać, kiedy chłopak łapie mnie za rękę i przyciąga do siebie.
        -       Do jutra – szepcze i całuje mnie w usta, po czym odchodzi, zostawiając mnie ze zdziwieniem malującym się na twarzy. 


 

~by Klara

4 komentarze: