piątek, 13 lipca 2012

niespodzianka.

Hej Wam! ; *
No więc dodaję zapowiedzianą niespodziankę :D Mam nadzieję, że Wam się spodoba i, może, będziemy miały przyjemność napisać jeszcze kilka takich na okrągłą liczbę wejść . ^^
No więc... zapraszamy do czytania ;D
______________________________________________

Przeciągnęłam się na posłaniu, niechcący zrzucając z siebie trochę puchowej, czarnej kołdry z naszytymi pozłacanymi kwiatami. Zapomniałam zasłonić rolety, dlatego do pokoju wdzierały się pojedyncze promienie grudniowego słońca, które bezczelnie raziły mnie w oczy, nie pozwalając mi powrócić do krainy Morfeusza. Podniosłam dłoń na wysokość twarzy, chcąc ograniczyć dopływ światła, ale na wiele się to nie zdało. Lekko zdenerwowana wstałam, po czym mocnym szarpnięciem przysłoniłam zasłonami szybę. Wtem usłyszałam głośne ziewnięcie i trzask strzelających kości. Wzdrygnęłam się na ten dźwięk, gdyż wzbudzał we mnie obrzydzenie.
-Cześć, mała- Zayn ukazał szereg białych zębów- Chodź tu- ruchem dłoni wskazał miejsce obok siebie.
Wyjrzałam na korytarz, by sprawdzić, czy wszyscy jeszcze śpią. Zamknęłam drzwi na klucz, a następnie ułożyłam się wygodnie obok Malika, wtulając się w jego bok.
-Nie powinno cię tu być- rzekłam, bawiąc się jego palcami.
-Wyganiasz mnie?- bardziej stwierdził niż zapytał.
-Wiesz, że nie to miałam na myśli! Po prostu moi rodzice…- urwałam, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów.
-Rozumiem- pocałował mnie w czoło.
Podniósł się do pozycji siedzącej, tak że bezkarnie mogłam oglądać jego dobrze zbudowane ciało. Chłopak zastygł na moment w bezruchu, a ja miałam wrażenie, iż jest posągiem i został wykonany z marmuru. Zagryzłam wargę i nie mogąc się powstrzymać, przejechałam palcem wzdłuż jego kręgosłupa. Brunet uśmiechnął się uroczo, podniósł swoje ubrania z krzesła, które stało w kącie, obok dużej komody na drugim końcu pokoju, a potem udał się do mojej łazienki, cicho przymykając za sobą drzwi. Westchnęłam, wpatrując się w płatki śniegu, wolno opadające na parapet, balkon, pobliskie drzewa, ulicę i wszystko to, co mogłam ogarnąć wzrokiem ze swojego miejsca. Po kilku minutach mulat wrócił do pokoju, odświeżony, w ciuchach z dnia poprzedniego i jak zwykle z perfekcyjnie ułożoną fryzurą.
-Wow- wyrwało się z moich ust.
-Wiem, wiem- Zayn ukłonił się i pomachał ręką w powietrzu, udając, że ściska czyjąś dłoń i przyjmuje gratulacje.
-Twój rekord. Niecałe 7 minut- zaśmiałam się.
Pogawędziliśmy jeszcze chwilę, trochę żartując. Oczywiście staraliśmy się ściszyć nasze śmiechy do minimum, by nie zwabić przypadkiem rodziców.
-Do zobaczenie- Malik musnął mnie w usta- Będę przed 18.
Pokiwałam głową na znak, iż przyjęłam jego słowa do wiadomości. Otworzyłam drzwi balkonowe, wpuszczając do środka chłodne powietrze. Wzdrygnęłam się, a po plecach przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Narzuciłam na siebie wiszącą na oparciu fotela, bluzę z kapturem. Zayn ostrożnie zszedł po drabince, po czym skoczył na ziemię, prosto w sporą górkę białego puchu. Tak to jest, gdy zaprasza się chłopaka do domu, nie informując o tym wcześniej rodziców. Uśmiechnęłam się pod nosem, widząc jak chłopak strzepuje z włosów śnieg, cicho przy tym przeklinając. Malik uniósł głowę, przesłał mi w powietrzu buziaka i zniknął z mojego pola widzenia, uprzednio przeskakując dość niskie ogrodzenie. Wróciłam do pomieszczenia. Podkręciłam moc ogrzewania, by nikt nie zorientował się, że przez dłuższy czas wpuszczałam mroźny wiatr, przez co mogłam się przeziębić i to jeszcze przed samymi świętami. Sam fakt, iż następnego dnia miała być Wigilia, mocno mnie irytował. Nie żebym miała coś do świąt, o nie! Wręcz przeciwnie! Uwielbiałam je i z niecierpliwością niczym małe dziecko, czekałam na ten dzień. Byłam zdenerwowana, bo nie kupiłam prezentów! Nikomu! Oprócz Malika! Nigdy nie zostawiałam niczego na ostatnią chwilę, bo wiedziałam, że zawsze coś może wypaść, mieć miejsce jakieś nieprzewidziane zdarzenie. Ale byłam trak zabiegana, ciągle jak nie nauka, zaliczanie testów, dom, to spotykanie się z przyjaciółmi i chłopakiem, że dopiero niedawno, zerkając w kalendarz, uświadomiłam sobie, iż najzwyczajniej w świecie zapomniałam o podarunkach dla bliskich. Co za koszmar! Niewiele myśląc, wyciągnęłam z szuflady kolorowy papier, kredki, flamastry, długopisy, brokaty i wiele innych rzeczy potrzebnych do wykonania świątecznych kartek z życzeniami. Kreśląc kształtne litery, dziękowałam Bogu w duchu, że nie poskąpił mi talentu plastycznego i zaradności. W ekspresowym tempie z moich kresek, zawijasków, kolorowań i nie wiem czego jeszcze, powstawały zimowe ludki, reniferki, bałwanki i Mikołaje. Wykonałam kilkanaście takich prac z myślą o rodzeństwie przyjaciół. „Trochę mi się zejdzie”- pomyślałam, gdy policzyłam ile powinnam zrobić takich kartek. W niecałą godzinę uwinęłam się z robotą i musiałam przyznać, że wyszły mi całkiem, całkiem. Czym prędzej powsadzałam je do kopert, które wcześniej zaadresowałam. Ubrałam się w pierwsze lepsze ciuchy, zarzuciłam na siebie kurtkę, niedbale owinęłam szalik wokół szyi, wsunęłam dłonie w rękawiczki, naciągnęłam czapkę z pomponem aż na czoło, włożyłam ocieplane kozaki, po czym z listami pod pachą wyszłam z mieszkania. Biegiem obskoczyłam domy chłopaków, przy każdym zatrzymując się tylko po to, by wrzucić do skrzynek koperty. Na szczęście chodniki były w stanie używalności- odgarnięte od zbędnego śniegu oraz posypane piaskiem w miejscach, gdzie utworzył się lód. Czym prędzej wróciłam do siebie, bo mój brzuch dawał o sobie znać.
-Gdzieżeś ty poszła z samego rana?!- mama od progu zaczęła na mnie krzyczeć- I to jeszcze bez zjedzenia czegokolwiek! Śniadanie to…
-Najważniejszy posiłek w ciągu dnia, wiem- dokończyłam za nią, ściągając z siebie zimowe ubrania.
Potarłam zmarznięte dłonie, nachuchałam w nie, po czym ominęłam mamę, udając się do kuchni. Powiedziałam rodzicielce, gdzie byłam, a następnie zjadłam przygotowane przez nią kanapki z wędliną i serem. Podziękowałam, pomagając jej przygotowywać dania na wieczerzę wigilijną. Zajęło nam to sporo czasu. Nim się obejrzałam, na ściennym zegarze wybiła 17.
-To ja idę się szykować- rzekłam, znikając za drzwiami .
-Dokąd się znowu wybierasz?- zapytała mama
-Idę z Zaynem do tej nowej fabryki, co otworzyli ją na drugim końcu miasta. Musze kupić jakieś prezenty dla maluchów- odkrzyknęłam.
Słońce już dawno zaszło, a mi udzielał się nocny czar. Ziewając przebrałam się w ładniejszy strój, po czym usiadłam na parapecie, wyglądając przez okno. Oparłam głowę o ścianę i miałam wrażenie, że zaraz usnę. Cóż, w  nocy nie bardzo się wyspałam, a cały dzień byłam na nogach. Wpatrywałam się w granatowe chmury, sunące po ciemnoniebieskim niebie, w czarny lasek nieopodal domu i latarnię, która jako jedyna oświetlała mój pokój, bo nie chciało mi się włączać światła. Podkuliłam nogi, obejmując je ramionami. Cierpliwie czekałam na przybycie chłopaka. Nagle dostrzegłam, że ktoś wchodzi do ogródka, wspina się po drabince i wskakuje na balkon. Postać byłą ubrana w ciemny strój i zlewała się z mrokiem, dlatego nie mogłam rozpoznać jej tożsamości. Po cichu wstałam, starając się zbytnio nie hałasować, wzięłam kij do baseball’a i delikatnie uchyliłam drzwi balkonowe.
-Zamierzasz mnie pobić?- usłyszałam śmiech Zayna.
-Malik! Ostrzegam cię! Jak jeszcze raz mnie tak nastraszysz to nie ręczę za siebie!- warknęłam, szturchając go w ramię.- Co ty tu robisz?
-Mieliśmy jechać po prezenty, zapomniałaś?- zdziwił się.
-Nie, nie zapomniałam. Ale nie wiesz, że istnieje coś takiego jak drzwi wejściowe? Po co mam się wymykać z domu, jakbym uciekała na jakąś imprezę. Mama wie, gdzie idę i z kim, więc marsz mi teraz na dół i jak Bóg przykazał, pukasz do drzwi!- powiedziałam, zamykając szklane wejście.
Zeszłam na dół, z niedowierzaniem kręcą głową. Nałożyłam ciepłe rzeczy, przewiesiłam torbę przez ramię i otworzyłam drzwi przed Zaynem.
-Tak lepiej- uśmiechnęłam się- Mamo! Wychodzę!
-Tylko nie wróć późno. Trzymaj- wręczyła mi w dłoń kilka banknotów- Kup coś ojcu, bo ja nie mam pomysłu.
Pokiwałam głową i popędziłam za chłopakiem. Wsiedliśmy w jego auto i odjechaliśmy z piskiem opon, wyjeżdżając na ulicę. Mknęliśmy dość szybko, zważywszy na to, iż Malik był piratem drogowym. Na szczęście był bardzo mały ruch, więc nie musiałam się bać, ze spowodujemy wypadek.
-Emm… Wow- zachwyciłam się, stając przed wielkimi ruchomymi drzwiami.
Weszliśmy do środka, trzymając się za ręce. Mulat wziął koszyk, po czym ruszyliśmy na poszukiwanie prezentów. Fabryka była tak ogromna, że stojąc przed wejściem, nie widziałam jej końca. Mnóstwo wysokich półek, wypełnionych najróżniejszymi zabawkami, dziecięce akcesoria, działy dla młodzieży i dorosłych, nawet sala z książkami i filmami.
-Chodźmy tam!- wskazał palcem stoisko ze słodyczami.
-Czasami mam wrażenie, że chodzę z Niallem, a nie z tobą- burknął po nosem.
-Mówiłeś coś?
-Nie, nic. Tak, zacznijmy od słodyczy.- udawał zadowolenie.
-Oj Zayn. Spodoba ci się tu. Zaraz znajdziemy coś, czym się zachwycisz- uśmiechnęłam się.
Kupiłam różne rodzaje żelek, biorąc każdych po trochu. Następnie przeszliśmy do miejsc, gdzie można było znaleźć lalki z całego świata. Uklękałam przy jednych z nich, wybierając te najładniejsze.
-Weź tę-podniósł Barbie w sukni ślubnej.
-I jego- uniosłam Kena w garniturku.
-Będzie ślub- zaśmiał się brunet.
-Bierzesz coś dla swoich sióstr?- spytałam, gdy przemierzaliśmy kolejne korytarze.
-Chciały jakieś rzeczy do włosów. Nie znam się.- westchnął, oglądając kramik z biżuterią.
-Zostań tu, a ja coś znajdę.
Pobiegłam do pracującej w fabryce kobiety z pytaniem, gdzie są akcesoria do stylizacji. Miła pani wskazała mi odpowiedni kierunek. Podziękowałam, ruszając w dane miejsce. Wybrałam kolorowe koraliki, pasemka, prostownice, wałki, gumeczki i spinki i wsadziłam je do torby, wcześniej dając kasjerowi odpowiednią sumę. Zatrzymałam się przed wielkim miśkiem, który miał co najmniej dobrze ponad półtora metra. Przyjemny w dotyku, lekko brązowy z wielkim sercem na brzuchu i przyklapniętym uchem. Spojrzałam na cenę i nie wahając się ani chwili dłużej postanowiłam, iż go kupię młodszej siostrze. Mała lubiła takie „zabawki’, choć była od nich o niebo mniejsza. Taskając  przed sobą nowy prezent, nie zauważyłam, iż na kogoś wpadłam.
-Harry?- zdziwiłam się- Co ty tu robisz?
-To samo co ty- roześmiał się- Spóźnione zakupy, co?
-No niestety. Za dużo czasu poświęcałam na spotykanie się z wami- uśmiechnęłam się, pomagając mu wstać.
-Mhm. A gdzie zapodziałaś Zayna?
-Już jestem- obok mnie jak spod ziemi wyrósł Malik- Ładne kolczyki?- podsunął mi pod nos małe, czarne wkręty.
-Tak. Dobra, to cześć Hazza. - pożegnałam się i ruszyłam z chłopakiem w przeciwną stronę marketu.
Jeszcze długo krążyliśmy po fabryce w poszukiwaniu co lepszych podarunków. Mulat uparł się abyśmy poszli do salki z lustrami. Niechętnie, ale zgodziłam się, chcąc sprawić mu przyjemność. Był taki uroczy, gdy się cieszył. Brunet śmiał się w niebogłosy, przyglądając się swojemu odbiciu. Raz był chudy, raz gruby, innym razem powykrzywiany we wszystkie strony.
-O zobacz!- przyciągnął mnie do siebie- Wiesz kogo tu widzę? Silnego, niezależnego człowieka z dużą dawką humoru. O patrz! Ty też tu jesteś!- zaśmiał się- oj tak się tylko z tobą droczę!- dodał widząc moją skwaszoną minę.
Zabawiliśmy tam jeszcze trochę czasu. Nikt nas nie wyganiał, więc nie widzieliśmy przeszkód, by spędzić razem trochę czasu. Nagle coś wydało mi się podejrzane. Było cicho. Bardzo cicho. Nie licząc paplania Zayna ze swoim odbiciem.
-Zaaayyn!- przeciągnęłam. - Coś mi tu za cicho!
-Panikujesz- odparł.
-Chodźmy stąd- poprosiłam, łapiąc go za rękę.
Chłopak wypchnął wózek i stanął jak wryty. Po chwili dołączyłam do niego. W całej fabryce nie było żywej duszy, wszyscy gdzieś wybyli. A po chwili zgasło światło.
-Aaaaa!- usłyszałam wrzask, przewracający się przedmiot i głośny jęk.
Czym prędzej wygrzebałam z torebki latarkę i ją zapaliłam. Uważnie oświetlałam każdy skrawek marketu, chcąc wiedzieć, skąd wziął się ten krzyk. Promień światła padł na Malika, leżącego na podłodze, obok wywalonego wózka i przytulającego się do wielkiego miśka dla mojej siostry.
-Malik- wydusiłam, pomiędzy salwami śmiechu- Ale żeś mnie nastraszył.
Chłopak burknął coś pod nosem, wstał i poprawił włosy.
-Skąd masz latarkę?- spytał
-Trzeba być ubezpieczonym na każdą okoliczność- uśmiechnęłam się.
-Co tam jeszcze w tej torbie masz?
-Sznurówki i wiele, wiele innych rzeczy.
-Daj mi je- polecił.
Przywiązał nimi latarkę do głowy, nie dbając o włosy, po czym rozejrzał się w poszukiwaniu czegoś.
-Idę po wiatrówkę- rzekł i już miał odejść, gdy złapałam go za ramię.
-Po co ci wiatrówka?- uniosłam pytająco brwi- Musimy się stąd wydostać, bo wezmą nas za włamywaczy.
-To duchy.
-Że co?
-Duchy wyłączyły światło. Idę po broń, by nas chronić.
Puknęłam się z otwartej dłoni w czoło. A mówią, ze to blondynki są głupie.
-Ducha nie przestrzelisz. A poza tym, od kiedy to ty w coś takiego wierzysz?
-Są rzeczy których nie widać, a jednak istnieją- powiedział poważnym tonem- To wezmę odkurzacz.
-A po kiego ci odkurzacz?- zirytowałam się.
-Wciągnę je odkurzaczem- odparł z dumą.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową.
-Jak żeś upadł, chyba ci się coś w głowie pomieszało. Nie gadaj tyle, tylko myśl- wyjęłam telefon- Nie ma zasięgu, więc nie wezwę pomocy. Wygląda na to, że musimy przeczekać tu do rana.
Włuczyliśmy się po fabryce, przyglądając się jej z zaciekawieniem, gdyż nie co dzień widzi się market o środka i to jeszcze w nocy. Nagle usłyszeliśmy krzyki dobiegające zza sporego regału z samochodzikami.
-To Harry!- krzyknął Zayn, ciągnąc mnie za rękę.
W TYM SAMYM CZASIE...
 
-          To. Jest. Jakaś. Komedia!
Mój krzyk potoczył się przerażającym echem po pustym magazynie. Uderzyłam ponownie w metalowe, zamknięte na cztery spusty drzwi, powodując silny ból w dłoniach. Nie zważałam na to jednak. Ponownie wyciągnęłam telefon, nie mogąc uwierzyć w straszny fuxpass. „Bateria rozładowana. Podłącz telefon do źródła prądu”. Westchnęłam i płynnym ruchem wepchnęłam komórkę z powrotem do kieszeni dżinsów. Zdjęłam płaszczyk, gdyż krople potu zaczynały już naznaczać moje czoło, mimo że na zewnątrz panowała temperatura poniżej minus dwudziestu stopni.
Nie tak wyobrażałam sobie spędzenie 23 grudnia. Całkowicie nie tak. Co to za dzień poprzedzający Gwiazdkę spędzony w dusznym magazynie?
Może zacznę od początku...
W tym roku miałam lekki poślizg z prezentami. Wybrałam się więc, zaopatrzona w duży zapas gotówki, do fabryki zabawek, by upominkami uszczęśliwić dwójkę mojego młodszego rodzeństwa i nabyć również niespodzianki dla rodziców. Spieszyłam się, gdyż do zamknięcia magazynu została nieco ponad godzina a miałam jeszcze w planach zajrzeć do działu z książkami, by zadowolić kochającą czytać babcię.
Spojrzałam na zegarek. 17:12. Autobus jechał wolniej niż zazwyczaj, można było winić za to korki, które powodowali ludzie śpieszący do domów, bądź zaspy śnieżne, gdyż w tym roku zima wyjątkowo szczodrze obdarzyła nas puchowymi śnieżynkami. Pięć minut później wysiadłam na przystanku i szczelniej opatuliłam się czerwonym płaszczykiem. Poprawiłam wełniany szalik, wcisnęłam zmarznięte ręce głęboko w kieszenie i ruszyłam szybkim krokiem w kierunku wschodniego Londynu, by jak najszybciej znaleźć się w fabryce.
Piętnaście minut później weszłam do opustoszałego już sklepu i wzięłam jeden ze stojących w rogu ogromnej hali wózków na kółkach przyozdobionych w puchate renifery, Mikołaje i choinki z migotliwymi w świetle lamp światełkami. Ruszyłam ku pierwszym z brzegu regałom, jednak nie znalazłam pomiędzy nimi nic godnego uwagi.
Nim się spostrzegłam, w ogromnej składowni zostałam już tylko ja. Szybkim, lekko spanikowanym krokiem ruszyłam do kasy, lecz czekała mnie tam niemiła niespodzianka. Za biurkiem zastałam jedynie... Plastikową figurkę imitującą Mikołaja z wielkim workiem narzuconym na plecy i trzymającego w lewej ręce kartkę: „Merry Christmas!”. Przystanęłam i zrobiłam piruet.
-          Halo? Jest tu kto? – rzuciłam w pustkę, lecz odpowiedziało mi tylko echo.
Rzuciłam się do wyjścia. Szarpałam za klamkę, uderzałam w metalową zaporę na nic.
Roztargniona, rzuciłam okiem na zegarek. 18:34 – głosiły karmazynowe wskazówki, na co wybałuszyłam oczy. Nie zdałam sobie sprawy z szybkości upływania czasu i beztrosko balansowałam pomiędzy wysokimi regałami uginającymi się pod ciężarem różnobarwnych maskotek, zabawek i innych przedmiotów, które miały za zadanie stać się prezentem.
Uderzyłam po raz czwarty w stalowe drzwi. Szarpałam za klamkę, ale ani drgnęły. Ten dzień nie mógł wyglądać gorzej.
Usiadłam przy beżowej ścianie bawiąc się guzikiem płaszcza. Może nadejdzie wybawienie? Może jakiś pracownik zapomniał ważnego upominku i wróci do miejsca zatrudnienia? Nawet, gdyby tak było i tak nie dostałby się do środka. Zielona i czerwona lampka w mechanizmie utwierdzały mnie w przekonaniu, że wszystkie drzwi zamykane są automatycznie, a otworzyć je można tylko i wyłącznie przez specjalną kartę, którą, jak mi się zdawało, posiadał jedynie właściciel hali.
Minuty ciągnęły się nieubłaganie. Panująca wewnątrz fabryki temperatura sprawiała, że miałam ochotę ściągnąć sweterek w renifery i czekać na ratunek w samej podkoszulce, jednak nie wydawało mi się to racjonalnym pomysłem.
Postanowiłam spożytkować jakoś czas i wrócić do przerwanej czynności. Wokół mnie tyle było zabawek, słodyczy, pluszaków i Bóg wie, jakich jeszcze przedmiotów, że grzechem wydało mi się nie zapoznanie się z nimi bliżej.
Balansowałam wózkiem pomiędzy regałami, czasem naśmiewając się z łatwowierności osób produkujących owe prezenty. Kiedy w końcu wybrałam w miarę stosowne upominki dla brata, siostry, rodziców i mojego psiaka (No co? W święta powinno się obdarowywać każdego.), a także zaopatrzyłam się w ciekawą lekturę dla mojej kochanej babuni, ruszyłam do kasy, by tam zostawić odliczone za prezenty pieniądze.
W tym samym momencie, kiedy kładłam monety na ladzie, usłyszałam huk i trzask. Odwróciłam się prędko, omal nie tracąc równowagi i wlepiłam przeszywający wzrok w przejście pomiędzy półkami przede mną. Zdążyłam jeszcze rzucić okiem na tarczę zegarka i upewnić się, że dochodziła 20:00, gdy nagle otoczyła mnie nieprzenikniona ciemność.
Lampy nad moja głową kolejno gasły, a ja dzięki resztkom światła zdążyłam złapać jedną z latarek wyłożonych na ladzie koło mnie. Przeklęte źródło światła miało skomplikowaną budowę, gdyż przypominało renifera, i nie byłam w stanie przez pierwsze minuty zidentyfikować, gdzie znajduje się przycisk włączający snop światła. Kiedy w końcu znalazłam włącznik, nos renifera zaiskrzył się, a ja, uradowana swoją sprawnością intelektualną, skierowałam światło w przejście pomiędzy regałami.
Nikogo nie było. Ruszyłam wolnym krokiem w kierunku końca magazynu z narastającą paniką i kiedy miałam już skręcić z powrotem, tuż przede mną zmaterializowała się sylwetka wysokiego człowieka.
Krzyknęłam, a latarka wypadła mi z rak. Prędko padłam na kolana i ponownie chwyciłam jedyny dodający mi otuchy przedmiot, po czym skierowałam świecącą diodę wprost na twarz postaci stojącej przede mną i zamarłam.
Przede mną stał... Louis Tomlinson. W czarnej kurtce, niebieskim szaliku i ciemnej czapce wpatrywał się we mnie szeroko otwartymi oczami. Przysłonił twarz dłonią, chcąc zmniejszyć ilość dopływającego do niego światła i mruknął urażony:
-          Możesz przestać świecić?
-          Przepraszam – odrzekłam, przenosząc skupiony promień na podłogę. – Co ty tutaj robisz?
-          O to samo mógłbym spytać ciebie – odpowiedział wymijająco.
-          Byłam pierwsza – rzekłam tonem nieznoszącym sprzeciwu.
-          Skracając swoją historię, pomyliłem drzwi i na to wygląda, ze utknąłem tutaj na długi czas – powiedział z szybkością godną karabinu maszynowego, po czym uśmiechając się kpiąco, zagaił: - A ty? Jakim cudem się tu znalazłaś?
-          Mały poślizg z prezentami – mruknęłam dwuznacznie, podając mu dłoń. – Klara. Miło mi cię poznać.
-          Louis – uśmiechnął się, po czym rozejrzał się wokoło. – Jak długo tu jesteś?
-          Dwie godziny? Trzy? Nie mam pojęcia.
-          A nie przyszło ci do głowy, żeby... Zadzwonić? – uśmiechnął się szeroko, wskazując na moje dżinsy, gdzie uwypuklenie w miejscy, gdzie przechowywałam telefon wydało jego istnienie.
Westchnęłam.
-          Siedzę tutaj nadal tylko dlatego, że zapomniałam go podłączyć i bateria nie wytrzymała próby czasu – wzruszyłam ramionami.
-          A ja mojego telefonu nie wziąłem z domu z uwagi na to, że to miał być tylko krótki wypad po prezenty dla bliźniaczek. – Ponownie przebiegł wzrokiem ciemności. – A wyszło jak wyszło.
Zaśmiałam się.
-          Może...
Nie dokończył, gdyż ciszę przerwał krzyk. Ktoś lamentował się w niebo głosy, a owe wrzaski dobiegały ze wschodniego skrzydła ogromnej fabryki, w której mieliśmy przyjemność, czy wręcz odwrotnie, się znajdować. Spojrzeliśmy po sobie ze zdziwieniem.
-          Czy mi się tylko wydaje, czy to...
-          ...Harry? – dokończyłam za niego.
Louis wybałuszył na mnie niebieskie oczy.
-          Kochany, żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku. Chyba każdy w przedziale wiekowym 10 – 20 lat słyszał głos Harry’ego Stylesa – westchnęłam, kręcąc głową z dezaprobatą.
-          Jesteśmy tak popularni? – zapytał, chcąc potwierdzenia.
-          Hmm... Nie.
Chłopak spochmurniał.
-          Żartowałam – wzniosłam oczy ku niebu, by zaraz nimi teatralnie przewrócić. – Chyba czas sprawdzić, co się stało...?
-          Tak, masz rację – dodał zdecydowanie, po czym ruszył za mną, gdyż jako jedyna nie zgrzeszyłam roztropnością i zaradnością i zaopatrzyłam się w latarkę.
Błądziliśmy w labiryncie regałów, nieraz tracąc orientację, czego skutkiem było ‘zwiedzanie’ tych samych przejść pomiędzy półkami kilkukrotnie. Nie mogliśmy jednak przez dłuższy czas zachować ciszy, gdyż Louis często wpadał na coś w ciemnościach i przeklinał pod nosem, czego skutkiem był wybuch śmiechu z mojej strony. Często też żartował, co komentowałam innym dowcipem bądź ciętą ripostą.
Krzyki dochodzące z oddali narastały z każdą chwilą, jednak  teraz dołączył się nowy głos.
-          Wygląda mi to na kłótnię – przerwałam ciszę, gdyż przystanęliśmy na chwilę, w skupieniu nasłuchując, jednak echo zniekształcało słowa i niestety nic nie zrozumieliśmy.
-          Też myślę, że potencjał Harry’ego daje o sobie zna.... AAAA, PAJĄK!
Podskoczyłam jak oparzona, kiedy za moimi plecami z ust Lou wyrwał się dziki wrzask. Skierowałam snop światła na podłogę, gdzie imitacja pająka chodziła w ta i z powrotem jak krab.
-          Serio? – powiedziałam sarkastycznie, pochylając się, by wziąć do ręki dziko drepczący mechanizm. – TO ten twój pająk?!
Chłopak się obruszył.
-          W ciemnościach wygląda całkiem przekonywująco...
Pokręciłam głową i ponownie ruszyłam w kierunku, z którego, według mnie, dobiegały coraz głośniejsze, świadczące o kłótni chłopaka    z dziewczyną, dźwięki.
Siedem minut później ponownie musieliśmy przystanąć na dłuższy moment, gdyż Louis zahaczył ramieniem o jedno z pudeł  na regale i przez jego nieuwagę przez kolejne minuty zmuszeni byliśmy do zbierania kolorowych piłeczek z podłogi.
-          I vice versa! Jesteś najbardziej denerwującym facetem, jakiego znam!
-          A Ty najbardziej wkurzającą panną jaką w życiu spotkałem!
Głośny krzyk sprowadził mnie do rzeczywistości. Wstałam z prędkością rzekomo naddźwiękową, lecz, niestety, zapomniałam o porozrzucanych na ziemi kulkach i, kiedy uczyniłam krok do przodu, nadepnęłam na jedną z kolorowych piłeczek i z głośnym hukiem zwaliłam się na podłogę jak długa, ściągając przy okazji z regału kolejne pudło, tym razem wypełnione samochodzikami w gorączkowej próbie ratunku.
-          Żyjesz? – usłyszałam tuż nad uchem szept Louisa, a moment później jego sylwetka zamajaczyła nad moją głową.
Wyciągnął rękę, by pomóc mi wstać, jednak kiedy już zyskiwałam równowagę, chłopak poślizgnął się na jednym z aut czego skutkiem był kolejny upadek. Lou przygniótł mnie do ziemi i chyba nawet mu się nie śniło wstać. Wpatrywał się w moje oczy, co, nie powiem, mnie peszyło.
-          Może... Mógłbyś... Wiesz, trochę mnie to...
-          A, tak, jasne, przepraszam – otrząsnął się, po czym pomału, chwytając się półek, podniósł sie do pozycji pionowej.
-          Widzę, że na mnie lecisz – mruknęłam dowcipnie, co skwitował wybuchem śmiechu
Pomógł mi wstać, co tym razem obyło się bez ponownego bliższego kontaktu z ziemią. Podniosłam zdezelowaną przez liczne upadki latarkę i, rzucając chłopakowi pełne obawy spojrzenie, ruszyłam pierwsza ku źródłowi krzyków.
-          Jak myślisz, co on tutaj robi? – zagaiłam szeptem.
Cisza.
-          Louis?
Odwróciłam się. Chłopaka nigdzie nie było.
-          Louis? Gdzie jesteś? To nie jest śmieszne.
Zrobiłam kilka kroków w tył. Nagle ktoś wyskoczył z bocznego przejścia i skoczył na mnie, pociągając przy tym na kartony tuż za mną.
-          To napad! Imię?!
-          Klara...
-          Zawód?!
-          Miłosny – parsknęłam śmiechem i ściągnęłam Louisowi maskę Spidermana z twarzy. – Skup się człowieku, szukamy Harry’ego.
-          Tak, Harry, jasne – westchnął i pomógł mi wstać.
Szliśmy krętymi przejściami nieraz robiąc bałagan, gdyż w ciemnościach z wielkim trudem, mimo zapalonej latarki było coś wypatrzyć.
Kiedy byliśmy już bardzo blisko usłyszeliśmy kroki. Dwie pary stóp zbliżały się ku nam, więc przystanęliśmy, nasłuchując.
-          Chodź, Natalia, to Harry! – usłyszałam chwilę później podekscytowany głos chłopaka.
Spojrzałam ze zdziwieniem na Louisa.
-          Zayn? – powiedzieliśmy w tym samym momencie.
-          Co to, Mamy Cię? Skąd oni tu wszyscy...?
Uczyniłam kilka kroków naprzód i moim oczom ukazała się czwórka ludzi. Jedna z dziewczyn kłóciła się z chłopakiem z loczkami na głowie wypominając mu egoistyczną postawę i irytujący sposób bycia, natomiast stojąca naprzeciwko nas para wpatrywała się w nich ze zdziwieniem.
-          Co wy tutaj wszyscy robicie? – przerwał ciszę Louis.
Wszyscy jak na komendę na niego spojrzeli. Mierzyliśmy się zdziwionymi spojrzeniami.
 W TYM SAMYM CZASIE....
 
Może jakieś klocki lego?, przeszło mi przez myśl, gdy przechodziłam koło regałów z ową zabawką. Rupert zawsze lubił coś układać, a takiej rzeczy jeszcze nie miał. To w takim razie co dla Toma? Westchnęłam i ruszyłam do kolejnego regału. Nagle uświadomiłam sobie, iż jest tu jakoś cicho. Rozejrzałam się i nikogo nie zobaczyłam. Poczułam na plecach zimny dreszcz, jednak zignorowałam go. Fabryka z zabawkami była ogromna, nie wszyscy musieli być akurat w tym samym miejscu co ja. Powróciłam myślami do moich siostrzeńców. Po chwili namysłu, wróciłam się i wpakowałam do wielkiego wózka zestaw klocków Lego. Popchnęłam wózek i ruszyłam, rozglądając się wokoło. Rupert miał pięć lat, więc łatwiej było kupić dla niego prezent. Tom miał już osiem, niedługo miał komunię, więc co mogłoby go ucieszyć?
Wchodziłam właśnie między regał z książkami. Sama rozejrzałam się z ciekawością, gdyż liczyłam, iż może znalazłabym coś dla siebie? Uwielbiałam czytać, a z okazji Świąt Bożego Narodzenia było mnóstwo wyprzedaży. Spędziłam tak piętnaście minut, wybrałam pięć interesujących mnie tytułów i ruszyłam dalej.
„Dział z pluszakami”, „Dział z puzzlami”, „Dział z grami”. Zatrzymałam się w tym ostatnim dziale. Poszperałam chwilę i znalazłam grę elektroniczną, w której można było wcielić się w czarodzieja. Idealny prezent pod choinkę dla dwójki dziesięcioletnich bliźniaków – Jamesa i Olivera, którzy ostatnio mieli manię na punkcie magii. Zaśmiałam się pod nosem na myśl o tej dwójce urwisów, wpakowałam prezent do wózka i skręcałam, gdy poczułam, że ktoś na mnie wpadł. Nasze wózki się zderzyły, wysypując całą swoją zawartość na podłogę.
- Przepraszam – usłyszałam męski głos.
- Nic się nie stało – mruknęłam, rozcierając bolące miejsce na głowie i podnosząc się z ziemi, gdzie także i my się znaleźliśmy. Ujrzałam przed sobą wysokiego chłopaka o brązowych loczkach i, chyba, zielonych oczach. Nie byłam pewna, gdyż panował tu półmrok. Czy to nie dziwne? Wydawało mi się, że jeszcze chwilę temu było całkiem jasno. Zaczęłam zbierać rzeczy do wózka, przy okazji pomagając chłopakowi. Widać on też przyszedł na zakupy na ostatnią chwilę. Gdy zebrałam już wszystko, ruszyłam dalej, gdy usłyszałam jeszcze jego oddalający się głos.
- Na przyszłość, też mogłabyś uważać.
- Słucham? – oburzyłam się, odwracając w jego stronę. Przystanął i lustrował mnie wzrokiem.
- No co? Tak tylko mówię…
- Jak miałam uważać, skoro nic nie widziałam? To ty powinieneś uważać, gdyż ty widziałeś wszystko. A po drugie, nie musiałeś się tak pchać do przodu.
- A co, miałem czekać łaskawie, aż ktoś przejdzie tędy i droga będzie wolna? A może krzyczeć: „Halo, jest tam ktoś? Mogę wejść w zakręt”? – zaśmiał się kpiąco. Ten gość zaczął mnie poważnie denerwować.
- Po co w ogóle ta dyskusja? Nie obwiniam cię o nic, więc… Żegnam – prychnęłam, obracając się na pięcie.
- Lubisz mieć ostatnie zdanie, co? – zaczął znów, śmiejąc się kpiąco. Zignorowałam go, choć z trudem, i szłam dalej nie odwracając się. Minęło pół godziny, a w moim wózku nadal nie znalazł się prezent, ani dla Toma, ani dla Bonnie – mojej sześcioletniej siostrzenicy. Mówi się, ze dla małych dzieci łatwiej z prezentami, ale czy to prawda? Weszłam w „Świat dla księżniczek”, jak głosił ogromny napis wiszący pod ścianą. Wpatrywałam się w przeróżne lalki – księżniczki, kosmetyki, akcesoria. Wszystko różowe i słodkie. Nagle u góry zauważyłam śliczną Barbie. Byłam pewna, że Bonnie będzie zachwycona. Sięgnęłam ręką, by ją wziąć, lecz byłam zbyt niska. Wspięłam się na palce, nadal na marne. Nie dosięgałam. Nagle obok mnie pojawiła się ręka, która ściągnęła ową lalkę.
- Dziękuję – uśmiechnęłam się, obracając głowę w stronę mojego wybawcy, lecz mina od razu mi zrzedła, kiedy zobaczyłam kto to.
- Śledzisz mnie? – przewróciłam oczami. Chłopak, z którym się zderzyłam wózkami jakiś czas temu, uśmiechnął się kpiąco. Czy on nie potrafił uśmiechnąć się mile i serdecznie?
– Mogę ? – spytałam, wyciągając rękę po lalkę. Chłopak udawał, że się zastanawia.
- A powiesz mi, jak masz na imię? – tym razem jego uśmiech już nie był taki kpiący, dzięki czemu mogłam przyjrzeć się bliżej i zauważyć dołeczki w jego policzkach, dzięki których wyglądał uroczo.
- A dasz mi wtedy spokój? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Nie odpowiedział, tylko wpatrywał się we mnie uśmiechnięty. Westchnęłam z rezygnacją.
- Julia – podałam mu rękę, a on pochylił się, by ją ucałować.
- Miło mi. Romeo.
Parsknęłam śmiechem. Zabrałam mu lalkę.
- A naprawdę?
- No przecież powiedziałem – z jego twarzy nie schodził uśmiech. Potaknęłam głową powątpiewająco. Ruszyłam dalej, a on za mną. Zerknęłam do jego wózka. Był już cały pełny.  Pełny miśków, gier planszowych, lalek, jakichś ubrań Spider – Manów, Batmanów, księżniczek.
- Masz dużą rodzinę – zauważyłam. Pokiwał głową.
- Alex, Charlotte, Charlie, Lucy, Rose, Lily.
- I to wszystko dla nich?
- Mniej więcej. Dużo rzeczy jest też dla dzieci z domu dziecka. Staram się pomagać, no wiesz.
Przytaknęłam głową smutno. Może wcale nie był taki zły?
- A ty? – spytał, wyrywając mnie z zamyślenia.
- Rupert, bliźniacy James i Oliver, Tom, Bonnie. Został mi jeszcze Tom, ale nie mam pojęcia co mu kupić.
- Powiedz mi coś o nim. Postaram się pomóc.
- Tom ma osiem lat, niedługo idzie do komunii. Jest raczej cichy, spokojny, nieśmiały, w przeciwieństwie do reszty gromadki – zaśmiałam się.
- Czym się interesuje?
Wytężyłam umysł. Musiałam przyznać się sama przed sobą, że nie spędzałam z nim ostatnio zbyt dużo czasu. Przyrzekłam sobie, że to się zmieni.
- Czy ja wiem… - zaczęłam. – Kiedyś chciał być strażakiem, prawnikiem, a teraz… Podróżnikiem ! – krzyknęłam uradowana.
- A czego potrzebuje podróżnik? – spytał „Romeo”, patrząc na mnie wyczekująco, jakby on już znał odpowiedź i tylko czekał, aż i ja ją poznam.
- Hmm… Kompas, atlas, jakiś specjalny strój?
- To już masz odpowiedź, co mu kupić – uśmiechnął się. Wyciągnęłam portmonetkę, licząc moje oszczędności, i w duchu obliczając ile mnie będą kosztować te prezenty.
- Nie wiem, czy mi starczy – westchnęłam. – Może zrezygnuję z książek dla siebie, ale wątpię, aby i to coś dało. Nie wystarczy mi. Trudno, najwyżej wrócę tu jutro z samego rana.
- Jutro jest Wigilia, zapomniałaś? Wszystko zamknięte.
Walnęłam się otwartą ręką w czoło. No, tak. Spojrzałam na zabawki, próbując wymyśleć, co zrobić.
- Chodź – pociągnął mnie za rękę, kierując w stronę książek. Wziął stamtąd atlas, wrzucił mi go do wózka. Po drodze znalazł gdzieś kompas, zrobił z nim to samo, co z atlasem, aż znaleźliśmy się w dziale z ubraniami. Znalazł jakiś strój podróżnika i włożył go do wózka.
- Ale… - zaprotestowałam, widząc cenę ubrania.
- Zapłacę – uśmiechnął się.
- Nie możesz.
- Mogę. Może Tom nie jest z domu dziecka, ale to też będzie dobry uczynek. – wyciągnął z portfela dwieście dolarów i mi je podał.
- Powinno wystarczyć – mruknął, chowając go z powrotem do kieszeni. – I nie chcę słyszeć żadnych sprzeciwów – uśmiechnął się, widząc jak zaczynam otwierać usta. Zamknęłam je.
- Dziękuję.
Ruszyliśmy z zamiarem pójścia do kasy, by zapłacić za wszystkie sprawunki. Jednak nagle zapadła ciemność.
- Julia – wydukał w przestrzeń, chwytając mnie za rękę i przy okazji depcząc mi na stopę.
- Au – zawyłam. – Uważaj. Notabene, jaką ty masz wielką stopę. Co to, pięćdziesiątka? – syknęłam, a on zaśmiał się. Powoli zaczął mi działać na nerwy i tak mu też powiedziałam.
- Denerwujesz mnie, Romeo. To nie jest zabawna sytuacja. Wygląda na to, że zostaliśmy zamknięci w sklepie. – lamentowałam. Wyciągnęłam telefon i zaczęłam nim podświetlać drogę.
- Uspokój się. Twój Romeo cię uratuje – wyciągnął rękę w bohaterskim geście, strącając przy okazji jakieś zabawki z półki, które z głośnym dźwiękiem uderzyły o ziemię. – Ups… - wyszeptał. Przewróciłam oczami.
- Wiesz, że w dzisiejszych czasach Julie radzą sobie o wiele lepiej bez swoich Romeów? Udowodniono naukowo, że… - przerwałam, gdy kątem oka zauważyłam, jak składa dłoń, udając, że ona mówi. Jeszcze mnie pomawiał, powtarzając bezgłośnie „bla, bla, bla” ! Aż się we mnie zagotowało. Bez zastanowienia uderzyłam go w ramię.
- Ej! – krzyknął, pocierając swoje ramię w miejscu, gdzie go uderzyłam.
- Boże, dlaczego akurat on? Nie mogłam tu utknąć z Bradem Pittem, czy Davidem Beckhamem? – wzniosłam oczy ku suficie, udając, że rozmawiam z Bogiem. – Josh Hutcherson też może być… - dodałam, już bardziej mówiąc do siebie. – Albo Logan Lerman albo… Tom Felton ! – wykrzyknęłam, piszcząc przy okazji z przejęcia. – Gdyby taki Tom Felton tu był, to…
- Gdyby, ale nie jest – odparł cierpko brunet. – Możesz w końcu przestać? Teraz ty mnie denerwujesz.
Nic już nie powiedziałam, mimo iż miałam ochotę wykrzyczeć mu co o nim sądzę prosto w twarz. Szliśmy chwilę w milczeniu, nadal podświetlając drogę w milczeniu. Nagle pisnęłam.
- Co, Harry Potter do ciebie napisał we własnej osobie?
Zgromiłam go wzrokiem.
- Mam zasięg. Wiesz co to znaczy, wiesz? – machałam mu komórką przed nosem, z dumą pokazując dwie kreseczki. Kpina znikła z jego twarzy.
- Wreszcie mogę zadzwonić – rzekłam, wybierając już numer.
- Chwila! – powstrzymał mnie. – Może ja zdecyduję do kogo zadzwonić?
Prychnęłam.
- Sam zadzwoń. Może twój telefon też ma zasięg.
Wyciągnął ją z kieszeni, ale pokręcił głową.
- Ha! – krzyknęłam z triumfem. – Więc pozwól, że ja zdecyduję. No, moje kochanie, teraz wybierzemy numer, a ty poczekasz cierpliwie, aż skończę rozmowę, tak? – rzekłam przymilnym głosem, głaszcząc przy tym komórkę. Harry patrzył na mnie jak na wariatkę, ale posłałam mu tylko chłodne spojrzenie i czekałam, aż mój wybawca odbierze.
- Utknęłam! – krzyknęłam, gdy tylko moja pomoc odebrała. – Jestem w starej fabryce zabawek przy… przy… - rozglądałam się gorączkowo. Co to był za adres?
- Abbey Road – podpowiedział mi brunet. Powtórzyłam tą nazwę do komórki. Po chwili się rozłączyłam.
- Pomoc jest już w drodze – wypięłam dumnie pierś, jakbym właśnie wróciła z jakiejś niebezpiecznej misji, która zakończyła się sukcesem.
- Świetnie. Teraz poszukajmy wyjścia. Idźmy tędy – zatrzymał się przy regale z samochodzikami i wskazał drogę na prawo.
- Nie, nie. Doskonale pamiętam, że tam już byliśmy. Chodźmy w lewo. – wskazałam ręką w tamtym kierunku.
- Nie. Tam byliśmy. Skręćmy w prawo – upierał się Harry.
- Nie – podniosłam głos, ale nadal byłam spokojna. – Tam są regały z lalkami, gdzie już byliśmy. Chodźmy…
- W prawo. – wpadł mi w słowo.
- Lewo.
- Prawo.
- Lewo!
- Prawo !
- Czy musisz być taki uparty? Czy nie możesz się mnie posłuchać , skoro wiem co mówię?! – krzyknęłam, nie wytrzymując napięcia.
- Mam nadzieję, że ta twoja pomoc szybko nadejdzie, bo nie wytrzymam tu z tobą ani sekundy dłużej!
- I vice versa ! Jesteś najbardziej denerwującym facetem, jakiego znam !
- A ty najbardziej wkurzającą panną, jaką w życiu spotkałem!
- A ty… - chciałam coś odpowiedzieć, ripostując mu, lecz ktoś wszedł mi w słowo. I bynajmniej nie był to jego głos.
- Harry?
Oboje na chwilę zapomnieliśmy o swojej kłótni i odwróciliśmy się w stronę, skąd dochodził dźwięk. Zobaczyliśmy chłopaka o ciemnych włosach, obok którego stała dziewczyna. Rozejrzeliśmy się.  Z drugiej strony także stał chłopak z dziewczyną. Istny obłęd! Czy to jakieś żarty?
- Louis? Zayn? – odezwał się mój towarzysz. Zapadła cisza, którą przerwał ponownie brunet. – Boże, jak dobrze że jesteście! Czyli moje modły zostały wysłuchane – uśmiechnął się szeroko. Kolejny raz miałam ochotę go uderzyć, ale powstrzymałam się.
- Co wy tu robicie? – spytałam.
- Zgubiliśmy się – odparł Louis. Dziewczyna obok niego przytaknęła.
- My też – wtrąciła dziewczyna obok mulata.
- Skąd mieliście latarki? – spytał Harry, widząc je w dłoniach dziewczyny (?) Louisa, i na głowie Malika.
- Bo niektórzy, mój drogi – zaczęłam – mają na tyle rozumu, żeby trzeźwo myśleć. Przecież tu w sklepie na pewno są regały z latarkami.
- Odezwała się mądra, co sobie drogę podświetla telefonem – prychnął, wskazując na komórkę, która nadal tkwiła w mojej wyciągniętej dłoni. Natychmiast ją schowałam, lekko zawstydzona. Miał rację. Ale oczywiście nie przyznałam tego na głos.
- Ee… Może poszukajmy wyjścia, co? – zaproponowała jedna z dziewczyn. – Przy okazji, jestem Natalia – podeszła i ścisnęła mi dłoń.
- Julia – odparłam.
- Klara – przedstawiła się druga z przyjaznym uśmiechem, robiąc to samo co jej poprzedniczka.
Ruszyliśmy powoli w drogę, podświetlając sobie drogę latarkami. Droga zajęła nam dziesięć minut, a mi nadal się wydawało, że kręcimy się w kółko. Byłam gotowa przysiąść na najbliższym skrawku ziemi, poddać się i czekać, aż ktoś w końcu kiedyś nam otworzy.
- Julia! – niespodziewanie usłyszeliśmy krzyk i snop światła, który padał gdzieś w oddali. – Julia!
- Tu jestem ! – krzyczałam rozpaczliwie. Pomoc ! Po chwili światło dotarło i do nas, kierując się moim głośnym krzykiem. Gdy tylko ujrzałam zarys jego sylwetki, rzuciłam mu się na szyję, mocno go przytulając.
- Dzięki, dzięki – szeptałam mu do ucha.
- Nie ma sprawy – zaśmiał się, mocno mnie ściskając. W końcu puścił mnie i objął ramieniem.
- Josh? ! Co ty tu… - wydukał Harry, a reszta tylko otworzyła usta ze zdziwienia.
- To moja pomoc – wypięłam dumnie pierś. Widząc dalsze zdziwienia na pozostałych twarzach, kontynuowałam – Poznaliśmy się z Joshem kilka miesięcy temu. Od tamtego momentu spotykamy się.
- Więc wy… - wskazał ręką na nas oboje. – Więc wy razem… - oboje z Joshem parsknęliśmy głośnym śmiechem.
- Nie, nie. – zaprzeczyliśmy. – Spotykamy się, ale… Jesteśmy przyjaciółmi, nikim więcej.
- To dlaczego nic nam nie powiedziałeś, tylko ją ukrywałeś? – spytał z wyrzutem Louis.
- Czekałem na odpowiedni moment. Uznałem, że przedstawię wam ją na imprezie sylwestrowej. Ale widzę, że już się poznaliście – zaśmiał się.
- Taa. – odpowiedzieliśmy niemal jednocześnie z Harry’m i niemal jednocześnie wybuchnęliśmy śmiechem.
- To gdzie te dzieciaki? – spytał kolejny tajemniczy głos, który wyłonił się za Joshem. Prawdopodobnie właściciel sklepu. Jakież było jego zdziwienie, gdy ujrzał całą naszą szóstkę. Zaczęliśmy wszystko tłumaczyć, a on po chwili westchnął z rezygnacją i rzekł.
- Dobra, nikt się o niczym nie dowie. Idźcie do kasy, a potem zmykajcie. Ja was obsłużę.
Ruszyliśmy pędem do kasy. My z Harry’m ustawiliśmy się jako ostatni. Kolejka powoli ruszała, gdy poczułam na swojej szyi oddech bruneta.
- Ej, nie za blisko jesteś? – spytałam sarkastycznie, choć naprawdę byłam rozbawiona.
- No, co. Oni tak robią – wskazał ręką na przód. A i owszem. Natalia aktualnie przekomarzała się z Zayn’em, które z nich kocha bardziej. Po chwili Malik zamknął jej usta pocałunkiem. Klara i Louis wyraźnie… flirtowali? Chyba tak można nazwać te uśmieszki i spojrzenia. A my?
- Ale oni są parą. Lub w każdym bądź razie będą – zaprotestowałam.
- A my nie możemy? – zamruczał mi do ucha, co skwitowałam wybuchem śmiechu.
- Oj, Romeo. Nie zapędzaj się tak – zmierzwiłam mu włosy, powodując ogromny kołtun na jego głowie. Zaczął protestować, ale potem odwzajemnił mi się tym samym.
I tak oto zakończyła się nasza przygoda. Wydaje mi się, że między Louisem, a Klarą coś zaczęło iskrzyć. Nawet nie wspomnę o Zayn’ie i Natalii, którzy są już chyba parą od dawien dawna. W każdym razie tak wnioskuję. A Harry Styles, mój Romeo? Cóż, nadal się przekomarzamy. Jedyne co mogę wam powiedzieć, to to, iż staliśmy się przyjaciółmi. Całe 1D, no i my.



~by Natalia
~by Klara
~by Julia 

26 komentarzy:

  1. BOSKI!!! :D Dziewczyny uwielbiam Was! Jesteście wspaniałe! <3 <3 <3

    OdpowiedzUsuń
  2. dużo czytania:D Na początku trochę się pogubiłam, ale całość GENIALNA!!!
    Kinga :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Macie świetne imaginy :D Bardzo przyjemnie się je czyta <3 Normalnie jestem waszą fanką :D Regularnie odwiedzam waszego bloga :P
    Tak przy okazji wpadnijcie na mojego bloga :D http://paola-blog-one-direction.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Na początku trochę się pogubiłam ,, ale całość BOOOOOOOOOSKA

    OdpowiedzUsuń
  5. ssssssUUUUUUUUUUppppppppppEEEEEEEEEEEErrrrrrrrrr
    ;********************

    OdpowiedzUsuń
  6. Strasznie długi ale też strasznie fajny :)
    ŚWIETNY pomysł

    OdpowiedzUsuń
  7. Ha ha ha ^^
    Jejuu, śmieję się jak głupia i nie mogę przestać :)
    Zayn i te jego "wciąganie" duchów odkurzaczem:D
    Louis i pająk:D
    Julia i jej "Romeo". :D
    Jeden z lepszych imaginów na tym blogu :D (i nie tylko). ^^

    OdpowiedzUsuń
  8. O dziewczyny jestem tu pierwszy raz i z prędkością światła czytam wszystkie imagine ,każdy jest wyjątkowy. Ale ten jest poprostu świetnyyy , taka "Gwiazdkowa słodka opowieść" , można by nakręcić z tego film , bo to świetny scenariusz. Chętnie przeczytałabym następna część opowieści!

    @marta_cox

    OdpowiedzUsuń
  9. ale dłuuugaśny! xD świetnie!

    OdpowiedzUsuń
  10. jej strasznie zakręcony heh , ale świetny jest !! :D
    <3

    OdpowiedzUsuń
  11. Dziewczyny jesteście NIESAMOWITE!!!!!! Cały imagin jest boski i taki zakręcony ale najbardziej rozwalił mnie moment z odkurzaczem tak się śmiałam że aż popłakałam!!! Macie ogromny talent kocham was i waszego bloga:*****

    OdpowiedzUsuń
  12. Dawno mnie tu nie było, bo byłam nad jeziorem, ale już nadrobiłam i wszystko skomentowałam :)

    Pomysł świetny, imagin fantastyczny XD
    Ja też na początku się pogubiłam, ale jakoś dałam radę i stwierdzam, że jest to jeden z najlepszych :)
    Kina ;p

    OdpowiedzUsuń
  13. NAJLEPSZY NA ŚWIECIE! :3
    NIESAMOWITY!

    OdpowiedzUsuń
  14. Świetne ...! ;***
    A już myślałam że jak spójże za okno to zobaczę śnieg ):
    PS. Oby tak dalej ^^

    OdpowiedzUsuń
  15. hahahahhahah!! genialnyyy!<3
    strasznie fajnie wyszło, więcej takich!:D

    OdpowiedzUsuń
  16. Świetny! Chyba najlepszy. Zazdroszczę tak bujnej wyobraźni. To jest napisane naprawdę wspaniale! Boski imagin!!!♥

    Edyta

    PS. Do wzruszającego imaginu albo w ogóle polecam piosenkę Sarah Connor - Living To Love You. Mam nadzieję, że się przyda. Pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
  17. Imagin świetny, ja też pogubiłam się na początku, ale później świetnie się czytało. Jednak zabrakło mi Niall'a. Dlaczego nie było Niall'a? :(

    OdpowiedzUsuń
  18. To jest po prostu świetne ! takie inne i kurdę naprawse jestem pod wrażeniem :D życzę dalszej weny i udanych wakacji ;*

    OdpowiedzUsuń
  19. Rewelacyjne *_*

    OdpowiedzUsuń
  20. ha ha ha harry potter do ciebie napisal we wlasnej osobie ni moge

    OdpowiedzUsuń
  21. jestem zachwycona waszą pomysłowością :)
    uwielbiam was ;*
    wspaniale piszecie :)

    OdpowiedzUsuń
  22. GENIALNY po prostu świetny!

    OdpowiedzUsuń
  23. Kto to ten Josh ?? A po za tym to świetny Imagin <3

    OdpowiedzUsuń