Hej ; * Dziś mam dla Was imagin z Liamem ;D Przepraszam,
troszkę mnie poniosło, kiedy go pisałam, można powiedzieć, że miałam raczej
kiepskawy humor, więc z góry przepraszam za opisy -,-
Piosenki są dwie, gdyż nie potrafiłam wybrać, który utwór
najlepiej pasuje do całości, więc podzieliłam je na dwa mniejsze i do każdej
części dodałam jakiś podkład ;D
Ku przestrodze...
_____________________________________________________
Ławka w parku. Siarczysty deszcz. Burza. I ja. Żyletka w
mojej lewej ręce. Krople spływające po mojej umazanej brudem twarzy, zlewające
się ze łzami, które nie przestawały płynąć z moich oczu. Północ.
Zegar na ratuszu wybijał melancholijnie jednostajny rytm, a
ja z każdym wydanym przez niego donośnym dźwiękiem przeciągałam ostrą krawędzią
żyletki po nadgarstku. Jedna, druga, trzecia... Krwawiące kreski powielały się
z zabójczą prędkością. Deszcz obmywał moją rękę, a jego krople zmieszane z
płynem życia spływały po przedramieniu i łokciu, by w końcu spaść na ziemię i
wsiąknąć w glebę razem z moim smutkiem. To miejsce na zawsze zostanie
naznaczone moim bólem, żałością, bezbronnością i bezradnością wobec losu.
Każda wylana łza i gorąca kropla krwi przynosiła ulgę. Nie
czułam bólu spowodowanego nacięciami, jedynie żałobę i smutek, który dokuczał
mi wewnętrznie. Cała nagromadzona we mnie męczarnia opuszczała mnie poprzez
prymitywne, wręcz pruderyjne kreski, nareszcie znalazła dzięki nim ujście.
Pozostała jednak naznaczona nieuleczalnymi bliznami mentalność, z którą nie
potrafiłam sobie poradzić.
Jeszcze nigdy nie uciekałam się do tego typu metod. Zawsze,
kiedy było już naprawdę źle, a takie sytuacje zdarzały się coraz to częściej,
zaszywałam się w ciemnym pomieszczeniu z garścią tabletek lub odurzającym
trunkiem w butelce. Niby zawsze pomagało, ale za chwilę całe udręczenie
powracało ze zdwojoną siłą, a teraz nie zdołałabym znieść podwójnego natłoku
problemów.
Dopiero w tym momencie, po tak długim czasie, znalazłam
właściwy sposób na ulżenie sobie. Ból promieniujący z ran nie trwał długo,
właściwie wcale go nie czułam; dopiero po naznaczeniu długiej, cienkiej kreski
w poprzek mojego nadgarstka doznałam fali podekscytowania, która wraz z
adrenaliną była pompowana przez serce do każdego narządu, każdej kończyny.
Nareszcie znalazłam sposób na to, by czuć władzę nad własnym smutkiem, bólem i
bezradnością, zamiast być tylko przez nie kontrolowaną. W jakiś sposób byłam z
siebie dumna. Triumfowałam z niewyjaśnionej przyczyny.
Jeszcze miesiąc temu byłam pośmiewiskiem nie tylko w szkole,
ale i w domu. Co prawda, nie uległo zmianie to, że budziłam niesmak wśród
rówieśników, za to w mieszkaniu, zamiast wrzasków i ciągłych oczernień, czekała
na mnie cisza i przerażająca pustka. Byłam w stanie pogodzić się z przydomkiem
‘dziecka adopcyjnego’, mogłam być bita, można się było nade mną znęcać,
zniosłabym to znów. Naprawdę. Pragnęłam tylko powrotu rodziców. Ale z tamtej
strony się nie wraca, to jest śmierć ostateczna/ Los tak chciał, ja –
niekoniecznie. Mimo że rodzina wypominała mi każdy, nawet błahy błąd i nie
chwaliła za znikome sukcesy – chciałam ją z powrotem. Bez nich... Nie chciałam
żyć. Funkcjonowałam, bo tego pragnął Bóg, stwarzając mnie. Egzystowałam z
przymusu.
Wcisnęłam żyletkę w szczelinę w pniu klonu rosnącego tuż
obok ławki, na której siedziałam. Wycisnęłam z włosów nadmiar wody, która
kapała z nich na moje już i tak przemoczone ubrania, by po wstaniu, owinąć
poraniony z premedytacją nadgarstek rękawem bluzy.
Zagrzmiało. Burza potęgowała się z każdą chwilą, siejąc
zniszczenie. Ciemnogranatowe niebo bez żadnego, nawet znikomego rozjaśnienia
srebrzystą tarczą księżyca, przeszyła zawiła błyskawica, kontrastująca na tle
ciemnego, niemal czarnego tła.
Gnałam przez niewielki park zła, że nawet pogoda mi nie
sprzyja. Biegłam ile sił w nogach, ściskając zranioną rękę, która zaczęła mi
dokuczać i cierpnąć. Doskwierała mi już nie tylko kończyna – obolała głowa
również dawała o sobie znać.
Nic nie widziałam. Mrok, który spowiał wszystkie zakamarki
alejki, raz po raz rozjaśniały przerażające błyskawice i wypełniały mrożące
krew w żyłach grzmoty, lecz owe pioruny nie pomagały mi w dostrzeżeniu wąskiej
ścieżki. Krople ulewnego deszczu wpadały mi do oczu, powodując, że chwilowo nic
nie widziałam.
Grzmot. Huk. Sekundy później kolejny grom przeszył
nieprzeniknioną ciemność.
Skręciłam raptownie w lewo, gdyż tam kierowała mnie jedna z
krętych ścieżek parku. Deszcz zacinał wściekle. Biegłam pod wzmagający się z
każdą chwilą wicher nie do końca wiedząc, gdzie skręcić i kiedy zmienić
kierunek, gdyż nieprzenikniona czerń pozbawiła mnie zmysłu wzroku.
Kolejny piorun. I nagle, z nikąd, z mroku wyłoniła się
zakapturzona postać. Nie zdążyłam zrobić uniku, nie zadziałał żaden impuls –
zderzenie było nieuniknione. W tym samym momencie, kiedy na siebie wpadliśmy
rozległ się głośny grzmot, a moment wcześniej niebo przeniknęła zawiła
błyskawica. Moje ciało przeszył dreszcz paniki, kiedy upadłam na błotnistą
ziemię. Poraniona ręka była cała ubrudzona rozmokłą glebą, a krew zeń płynąca
nie przestawała sączyć się z dwunastu skaleczeń i znaczyła już nie tylko rękaw
mojej bluzy, ale i ją całą.
Podniosłam się prędko i schowałam zbrukane ubranie za plecy,
nie chcąc, by przechodzeń zauważył na niej rdzawoczerwone plamy.
-
Przepraszam – mruknęłam , lecz nie wiedziałam, czy mnie usłyszał, gdyż w tym
samym momencie rozległ się kolejny, lecz już słabnący huk i grzmot.
-
Przepraszam – powtórzył i, podniósłszy się z ziemi, otrzepał mokrawe dżinsy. –
Nie zauważyłem cię. Straszna pogoda, a ten deszcz... O mój Boże! – wykrzyknął,
kiedy przeniósł na mnie wzrok.
Podążyłam za jego spojrzeniem i, kiedy natrafiłam na
poharataną rękę, prędko ukryłam ją, mam nadzieję, sukcesywniej.
- Co
ci się stało?!
Podszedł do mnie i chciał obejrzeć moją poranioną dłoń, lecz
mu przeszkodziłam. Wyszarpnęłam obolałą, już drętwiejącą, kończynę z jego
mocnego uścisku i, czyniąc kilka kroków w tył, krzyknęłam:
- Nie
dotykaj mnie!
Chłopak stanął jak wryty, zastygł w bezruchu. Kilka kropli
deszczu uformowało na jego twarzy strużki i poczęło spływać nimi wzdłuż
przystojnego oblicza nastolatka, podczas gdy jego właściciel wpatrywał się we
mnie z troską i niepokojem.
- Nic
ci nie zrobię, chcę tylko zobaczyć, co ci się stało – uspokajał mnie, czyniąc z
każdym wypowiedzianym słowem krok naprzód, zmniejszając tym samym przestrzeń
nas dzielącą, choć i ja postępowałam w tył, chcąc zwiększyć pomiędzy nami
dystans.
- Nic
mi się nie stało. Zostaw mnie – mamrotałam , cofając sie, aż w końcu
zahaczyłam plecami o jedną z gałęzi składającą się na rozłożystą koronę jednego
z niewysokich krzewów i zmuszona byłam przystanąć.
- Masz
całe ramię we krwi. Nie wmówisz mi, że nic ci nie jest.
Nastolatek przybliżał się do mnie z każdą sekundą, a ja
niemal stopiłam się w jedność z krzakiem. Kiedy miał już dosięgnąć mojej
zranionej ręki, wyrwałam się niespodziewanie do przodu. Kierowała mną dzika
ochota spoliczkowania owego nieznajomego, jednak ostatecznie się pohamowałam.
Ominęłam chłopaka i, biegnąc do nikąd, uciekłam przed przechodniem, potworną
pogodą, przeszłością... Przed sobą i swoim nieszczęsnym życiem.
~*~
Następnego ranka zwlokłam się niespiesznie z łóżka i
pomaszerowałam do łazienki, by tam doprowadzić się do porządku po wczorajszej
nocy. Włosy miałam poplątane, cała byłam w resztkach błota, które minionej nocy
niedokładnie zmyłam. Weszłam więc pod prysznic, starannie namydliłam
każdą część ciała, po czym spłukałam mydliny letnią wodą.
Dopiero kiedy się wycierałam spostrzegłam dwanaście nacięć w
poprzek nadgarstka. Każda rana była podrażniona, jednak zignorowałam
zaczerwienienia i, pojawiające się w niektórych miejscach, wydzieliny ropne,
sądząc, ze same się zagoją i ręka już niedługo wróci do dawnej świetności.
Otaczała mnie przerażająca cisza. Wraz z odejściem rodziców
zniknął każdy wypełniający to mieszkanie odgłos, atmosfera przywiązania. Teraz
to było puste, nienaturalnie ciche lokum, którego jedynym lokatorem byłam ja.
Trudno mi przyznać się sama przed sobą, ale brakowało mi awantur i
nieustających krzyków, które zwykle były słyszalne już od progu mieszkania.
Dawały mi poczucie, że do kogoś należę. Teraz nic już nie potwierdzało
obecności rodziców.
Zrobiło mi się zimno. Założyłam na luźnawy T-shit bluzę,
lecz i ona nie pohamowała dreszczy. Postanowiłam udać się do parku, jako że
pogoda sprzyjała relaksowi. Ja jednak nie podchodziłam zbyt entuzjastycznie do
życia.
Ponownie usiadłam na tej samej ławce co w nocy i zatraciłam
się w myślach. W pewnym momencie mój wzrok padł na szczelinę w pniu klonu, na
połyskujący ostry kawałek metalu. Sięgnęłam po żyletkę i obracałam ją
chwilę w dłoniach. Pokusa była olbrzymia. Brak ludzi w parku tylko potęgował
żądzę buzującą w moich żyłach. Krew, skażona bólem i samotnością, pragnęła się
wydostać, oczyścić mój organizm, bym znów zaznała spokoju duszy.
Przeciągnęłam wolno krawędzią po jednej z zasklepionych ran.
Rdzawoczerwony płyn trysnął zeń, spływając po nadgarstku, opuszkach palcy, aż w
końcu spadł na młodą trawę u mych stóp. Wpatrywałam się z zafascynowaniem w
bodowe stróżki na mojej ręce nie kryjąc rosnącego podekscytowania. Fala ekstazy
zawładnęła moim ciałem, kiedy ponownie rozcięłam skórę, zezwalając przy tym, by
krew potoczyła się tą samą drogą i naznaczyła miejsce boleści u mych stóp.
-
Zwariowałaś?!
Krzyk tuż nad moim uchem wyrwał mnie z zabójczego transu.
Podskoczyłam jak oparzona, upuszczając przy tym żyletkę. Stał nade mną ten sam
chłopak, którego spotkałam zeszłej nocy i wpatrywał się w moją rękę z
niemym przerażeniem.
-
Czego chcesz? – zapytałam, z trudem ustając na nogach, gdyż od raptownego
wstania zakręciło mi się w głowie i z niewyjaśnionych przyczyn zrobiło słabo.
-
Oszalałaś?! Jak możesz się ranić?! Co ci jest, że uciekasz się do tak
radykalnych metod?!
- A co
cię to obchodzi?! – w końcu postawiłam mu opór, dobitnie wymawiając każde
słowo. – Nie znasz mnie. Nie wiesz, dlaczego to robię. Nikt tego nie wie!
- To
mi wytłumacz – niepokój pomieszany z troską nadal słyszalny w jego głosie
spowodował, że słowa same poczęły wypływać z moich ust:
-
Szczerze, to sama tego nie rozumiem. Tu... Nie można dostrzec logiki. To po
prostu jakieś chore pragnienie, które mi w jakiś sposób pomaga. Czasem na ludzi
spada w jednym momencie wszystko to, co złe i nie można sobie z tym poradzić, a
co dopiero naprawić. Niewielu jest farciarzy o tak wielkim szczęściu, jakiego
doznałeś ty. – Chłopak spojrzał na mnie z niedowierzaniem. – Tak, wiem, kim
jesteś, Liamie Payne’u.
- Nie
mam wszystkiego co dobre – bronił się. Nie wiem, czy kłamał, żeby mnie
pocieszyć, czy naprawdę tak uważał. Właściwie, mało mnie to obchodziło.
- Masz
kochającą rodzinę – wyszeptałam i wbiłam puste spojrzenie w swoje buty. – To
wszystko, co człowiek potrzebuje do pełni szczęścia.
-
Niektórzy pragną pieniędzy...
- To
ludzie, którzy mają już wszystko sądzą, że monety załatwią sprawę. Zapytaj
dzieci w domu dziecka, starców w budynku opieki społecznej, za co oddaliby
życie, co jest dla nich najcenniejsze. Rodzina. Bezpieczeństwo. Dom. Życie z
bliskimi... – wyszeptałam i moje oczy wypełniły łzy.
Przysiadłam na ławce, badając swoje skaleczenia. Miejsce
obok, niespodziewanie blisko, zajął Payne. Nie wiedziałam, dlaczego nie
poznałam go zeszłej nocy; winiłam za to mrok i niesprzyjającą pogodę.
- Ale
żeby od razu się ranić? – nie rozumiał, wlepiając spojrzenie swoich
przeszywających oczu w mój nadgarstek. Milczałam. Nie wiedziałam, jak mam mu
wyjaśnić moją słabość.
Chłopak sięgnął po moją pociętą rękę. Kiedy ujął ją,
zaskakująco delikatnie, i zmusił, bym obróciła rany w jego kierunku, niemal
krzyknął:
-
Jesteś cała rozpalona!
Prawą dłoń przyłożył mi do czoła, a lewą nie puszczał
kończyny z niepokojącymi okaleczeniami. Przesunął ręką od łuku brwiowego, przez
rozgrzane policzki, aż do żuchwy i zakomunikował z przerażeniem:
- Masz
gorączkę i to niemałą. A skaleczenia... nie wyglądają najlepiej. Wygląda mi to
na zakażenie. Najbezpieczniej będzie wybrać się do szpitala, żeby lekarz...
- Nic
mi nie jest – przerwałam mu, wyswabadzając dłoń i znów powracając do oschłego
tonu głosu.
- Jak
masz na imię?
Wpatrując się w swoje kolana, mruknęłam:
-
[T.I.].
- No
więc, [T.I.], nie sądzisz, że lepiej iść do lekarza teraz, aniżeli później z
nasilonymi objawami, których, nie daj Boże, nie uda się wyleczyć? Może jest ci
źle, może straciłaś rodziców, ale nie sprawiaj, by świat pożegnał się też z
tobą. Pokaż, jak silna być potrafisz, ułóż sobie życie od nowa. Skoro zostałaś
pozbawiona szczęścia spraw, by radość do ciebie wróciła i ofiaruj ją komuś, kto
jej potrzebuje. Zrób to dla rodziców.
- To
nie takie proste...
- W
pojedynkę – i owszem, ale w dwójkę jest to możliwe.
Spojrzałam na niego zdziwiona. Ujął moją dłoń i pomógł
wstać, byśmy mogli udać się do pobliskiego szpitala. Do mojego krwiobiegu przez
przeźroczyste rurki zostały wprowadzone różnojakie chemikalia, które, jak
wynikało z majestatycznej wypowiedzi jednego z lekarzy przyodzianego w biały
fartuch, miały sprawić, iż gorączka zniknie, a wszelkie bakterie czy też
wirusy, które spowodowały zakażenie, stały się zneutralizowane.
Nie sądziłam, że zadawanie sobie bólu w takim stopniu
uzależnia. Podczas mojego pobytu w zdezynfekowanym do granic możliwości miejscu
z przerażającymi aparaturami musiałam powstrzymywać się całą siłą woli, żeby
nie stłuc czegoś szklanego i ostrymi szczątkami nie otworzyć zrośniętych
i oczyszczonych już ran . Pokusa była ogromna, jednak w znacznym stopniu w
opanowaniu żądzy krwi pomagał mi... Liam. Spotykał się ze mną, stworzył nowy
świat, w którym z zadziwiającą prędkością się odnalazłam.
I tak oto, Pamiętniku, zmieniło się moje życie. Wspomniałam
kiedyś, że zaprzestanę pisania, kiedy moja egzystencja zmieni diametralnie swój
bieg. I ten dzień nastał. Więc... Tak, chyba tutaj Cię zostawię. Dziękuję za
to, że zawsze mogłam napisać Ci, co czuję, z czym przychodziło mi się uporać.
Tym razem Twoje miejsce zajmie ktoś prawdziwy, realny w swym istnieniu, ktoś,
kto mnie kocha. Liam.
~by Klara
świetny, jak Twoje każde. Czekam na kolejną część Zayna ♥ zapraszam do siebie: http://league-villains.blogspot.com/ :3
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy i specyficzny imagin ( w pozytywnym tego słowa znaczeniu) coś innego niż przeważnie można spotkać bardzo mi się spodobał :) masz talent:)
OdpowiedzUsuńCudo !
OdpowiedzUsuńŚwietny... jak każdy, ale ten jest naprawdę wyjątkowy. Dopracowany. Interesujący. Doskonały. Gratuluję talentu :)
OdpowiedzUsuńoo będzie druga część poprzedniego imaginu, nie mogę się doczekać!
OdpowiedzUsuńA co do twojego cuda - jak zawsze świetny, widać że masz talent;*
Kinga :)
Cudowny! ♥♥♥
OdpowiedzUsuńWpadnijcie do mnie -----> http://im-dying-just-to-know-your-name.blogspot.com/
Zapraszam
OdpowiedzUsuńhttp://itsyou-hope.blogspot.com
Genialny! Kobieto, normalnie miałam ciary *_______* świetnie piszesz :) może jakieś opowiadanie?
OdpowiedzUsuńSwietny < 33
OdpowiedzUsuńhttp://onedirection-forever-blog-klaudi.blogspot.com/ < -- polecam tego bloga :D
Świetne! Zajewyrąbiaszczo piszesz ;)
OdpowiedzUsuńŚwietne <3
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie ;)
Świetny imagin! Fajny pomysł, całkiem inny niż dotąd spotkałam. W wielu jest o cięciu się żyletką, ale nigdy nie ma o uzależnieniu od tego. Naprawdę niesamowicie piszesz. Teraz mało który blog z imaginami jest taki ciekawy. Naprawdę Cię podziwiam. Pisz tak dalej!
OdpowiedzUsuńEdyta
Cudo...
OdpowiedzUsuńElisabeth
Boooski imagin <3
OdpowiedzUsuń