czwartek, 21 czerwca 2012

# 75 . Niall . część 1 .

Tak jak obiecałam, dziś mam dla Was part 1 Nialla ;p Nie jestem w stanie powiedzieć, ile części będzie, przewiduję około 5. ^^
Notka wcześnie, gdyż dziś zrobiłam sobie wolne xD
___________________________________________________________

Nareszcie! Nadszedł lipiec i tak długo wyczekiwany, wręcz upragniony przeze mnie wyjazd do stolicy Wielkiej Brytanii – Londynu. Skończyłam szkołę w moim rodzinnym mieście w Polsce i postanowiłam udać się do wymienionego wcześniej miejsca na studia wyższe pod kierunkiem dziennikarstwa, gdyż miałam ogromną nadzieję, że w przyszłości los ześle na mnie zdroje łask i pozwoli wydać książkę mojego autorstwa, którą pisze już od kilkunastu miesięcy. Lecz najpierw, nie wybiegając za bardzo w mistyfikacje, wiedziałam, że przyjdzie mi skończyć ową uczelnię i poszukać pracy, by dać radę z najbardziej błahymi sprawami mego pobytu w wymarzonym miejscu, a co za tym idzie zdobyć pieniądze. Sama. Bez rodziców i namolnej siostry, której obsesja na punkcie piątki utalentowanych chłopaków, tworzących wspólnie zespół o jednoznacznej nazwie One Direction była nie tyle co uciążliwa, lecz już nudna. Kochałam ją, rzecz jasna, ale, by oddać to, co czułam, kiedy rozpoczynała swój fascynujący monolog, który z owych młodzieńców jest najzdolniejszy, najprzystojniejszy czy też najsłodszy posłużę się fachowym określeniem „pasjonujący wykład, któremu nikt z zebranych nie poświęca zbytecznej uwagi”.
Swój bagaż pakowałam już dwa tygodnie przed wyjazdem, by niczego nie zapomnieć. Do walizek chowałam wszystkie ubrania, pamiątki rodzinne, rzeczy osobiste i przedmioty, z którymi nijak nie potrafiłam rozstać się na dłużej niż kilka dni: mój laptop, cenny niczym złoto, gdyż zawierał wszystkie notatki, prace i zapiski, które pomóc mi miały w przyszłości na uczelni, gdybym miała wrócić, w co nie wątpię, do wcześniejszych tematów, fotografia całej naszej czwórki i terminarza, w którym zapisywałam swoje przeżycia, światopogląd, którego i ja czasem nie mogłam zinterpretować, a co najważniejsze- urywki książki , którą kiedyś, w dalekiej przyszłości, miałam szczerą nadzieje wydać. Chowałam wszystko, starannie selekcjonując wkładane rzeczy do ekwipunku, bym w moim przyszłym mieszkaniu mogła obejść się bez zbędnego szukania przedmiotów mnie interesujących, które, jak okazałoby się pod koniec poszukiwań, były na samym dnie walizki.
Trzy dni przed wylotem mój pokój w rodzinnym domu był już niemal zupełnie pusty. Niemal, gdyż na ścianie, tak jak od kilku miesięcy, nadal wisiał olbrzymi plakat piątki chłopców, który, po wielu namowach i błaganiach, pozwoliłam przywiesić tam swojej młodszej siostrze.
- Dlaczego ja nie mogę lecieć? Znając jej perfidnie nieustające szczęście spotka ICH, a tego nie doceni – marudziła bez przerwy czternastolatka, błąkając się bez celu po domu i przybierając minę zbitego psa.

- Odwiedzimy ją pod koniec wakacji – zarzekła mama chcąc zaprzestać burkliwym docinkom córki, mocno mnie przy tym przytulając. – Obiecaj mi, że dasz sobie tam radę. Będziesz pisać, dzwonić i utrzymywać z nami wszelki kontakt, tak? Przyjedziesz na święta? Wysyłaj nam wszystkie swoje prace, oceny, które zdobędziesz na studiach i wszystko, czym będziesz mogła się pochwalić. Będziesz tak robiła, prawda? Jeśli...
- Mamo, nie panikuj – przerwałam jej, próbując uspokoić jej zszargane nerwy, gdyż od paru miesięcy nie robiła nic innego, tylko zamartwiała się, czy aby na pewno dam sobie radę sama w tak wielkim mieście. Próbowałam opanować szeroki uśmiech, który towarzyszył mi niemal wszędzie, kiedy tylko pomyślałam, że zacznę życie z czystym kontem, od nowa. – Będę dzwonić codziennie, jeśli taka jest twoja wola, ale ostrzegam, że w końcu ci to zbrzydnie i sama zaczniesz unikać kontaktu ze mną. – Urwałam, próbując przypomnieć sobie kolejność zadanych przez nią pytań. - Jasne, że odwiedzę was na święta, bo co to za gwiazdka nie spędzona w gronie najbliższych? Jeśli tylko będę mogła, będę tą ‘skromną’ córeczką, na jaką mnie wychowaliście i postaram się przysyłać wam moje prace. Przestań zamartwiać się o mnie. Obiecuję, że dam sobie radę. Martw się lepiej, czy mnie tam zaakceptują. No wiesz, dziewczyna z prowincji, pochodząca z Polski, z dziwnym, niezrozumiałym akcentem, pragnąca studiować na jednej z prestiżowych uczelni? To chyba żart – zaśmiałam się, chcąc rozładować napięcie i rozluźnić atmosferę.
- Będę tęsknić za moją wyuczoną córeczką, która z pewnością zrobi międzynarodową karierę i której książka sprzeda się w nakładzie kilku milionów egzemplarzy – zachlipała mi do ucha i pogładziła po włosach.
- I ja będę za wami tęsknić, mamo.
~*~
- Tato, miażdżysz mi żebra. Odstaw mnie na ziemię, proszę.
Ojciec puścił mnie i postawił na stabilnym podłożu. Dostrzegłam w jego szmaragdowych oczach smutek i żałość, która przemawiała do niego przez mój przyszły wyjazd.
- Córeczko, będziesz dzwonić, tak? Nie zapomnij o nas, kiedy już wkręcisz się w wir pracy akademickiej i zaczniesz rozkręcać karierę. – Uśmiechnął się przez łzy.
- Nie zapomnę – odpowiedziałam lakonicznie. Cóż więcej mogłam rzec? O wszystkim wiedział. To, co chciał usłyszeć z moich ust wypowiedziałam już wcześniej, podczas naszej ostatniej rozmowy o moim intrygującym wyjeździe. Pozostało mu tylko wierzyć, że go nie zawiodę. A nie zrobię tego, choćbym miała porzucić wszystkie swoje marzenia dla tego jednego, całkiem prostolinijnego, łatwego do spełniania.
Tato chwycił rączki moich walizek i udał się w stronę wejścia numer 4., które kierowało klientów na pokład samolotu, by ukryć coraz częściej płynące z jego oczu łzy.
Spojrzałam na niewysoką siostrę. Długie miodowozłote włosy spięła w wysoki kok, a grzywkę, która opadała na jej wysokie, opalone czoło lekko podkręciła. Makijaż, nad którym spędziła kilkanaście minut tuż przed swoją toaletką, spływał wraz z jej siarczystymi łzami tworząc na owalnej twarzy długie różnobarwne smugi. Wiedziałam, że była na mnie zła , że nie może mi towarzyszyć, lecz mimo to była wzruszona długą, może już wieczną, rozłąką.
- No co? Nie pożegnasz jedynej siostry? – drażniłam się.
Próbowała zachować powagę, lecz już po chwili wyraz zdecydowanej beznamiętności do wszystkiego zastąpił promienny uśmiech. Podbiegła do mnie i rzuciła mi się w wyciągnięte ramiona. Uważała, by nie pobrudzić mojej białej koszulki resztkami make-up’u, ale mimo jej protestów, przytuliłam ją mocno do piersi.
- Jeśli ich spotkasz – wymamrotała w moją cieniutką bluzeczkę, cała zapłakana. – a nie poprosisz o autograf dla mnie to wiedz, że przylecę ta do ciebie bez pozwolenia rodziców i wymyślę specjalnie dla mojej ukochanej siostruni straszne tortury, by w końcu zadać jej bolesną i ostateczną śmierć, rozumiesz?
Planowała wypowiedzieć te słowa okrutnie, lecz przez ściśnięte gardło wydobył się tylko żałosny szloch.
- Hej, mała, nie lecę na koniec świata. A wracając do sprawy twoich znakomitych chłopców – rzekłam, gładząc jej blond włosy, całkowicie odmienne od moich, prostych, mahoniowych pukli. – szykuj już męczarnie, kochana. Nie wiem, co ty w nich widzisz. Mimo że próbowałaś zaszczepić we mnie choć zaczątek...
- ...One Direction Infection... – wpadła mi w słowo, ocierając twarz.
- ...jakoś nie czuję w sobie rozhisteryzowanej fanki, w którą na siłę próbowałaś mnie zmienić. Ale dobrze, jeśli to sprawi, że nie będę musiała kupować ci prezentów urodzinowych przez najbliższe dziesięć lat, to się postaram i będę choćby błagać na kolanach o wszakże wielkich bogów – naigrałam się z niej.
Nastolatka oderwała się ode mnie i szybko ucałowała mój rumiany policzek.
- Będę za tobą tęsknić, moja irytująca, ale wspaniała siostro – wyrzuciła z siebie słowa z szybkością karabinu maszynowego.
- I ja będę tęsknić za moją denerwującą i niedojrzałą siostrzyczką.
Uśmiechnęła się i ponownie otarła opaloną twarz, ścierając przy tym odrobinę kolorowych strużek, które utorowały sobie słone łzy.
Moment później jej miejsce zajęła mama. Porwała mnie w swoje ramiona i powiedziała drżącym głosem:
- Odzywaj się, kochanie. I masz się uczyć, zrozumiano? – Wiem, że mówiła to na żarty, jednak odpowiedziałam zdecydowanie, akcentując każde słowo:
- Oczywiście, mamo. Po to tam lecę.
- Samolot do Londynu wystartuje za czterdzieści minut z pasu numer cztery. Pasażerowie proszeni są o udanie się na odprawę – ogłosił chłodny, kobiecy głos.
- No, widocznie na mnie już czas. Trzymajcie się i nie tęsknijcie za bardzo, dobrze? A ty, Emily, pilnuj się, jeśli chcesz dostać autograf. Niech no dojdzie do mnie tylko słówko, że dałaś rodzicom popalić, to słono tego pożałujesz – mówiłam przez łzy, jeszcze raz ściskając siostrę i mamę.
Pożegnaliśmy się już ostatecznie, a ja udałam się do wysokiej kobiety w służbowym mundurku, która kontrolowała przebieg odprawy. Zerknęłam ostatni raz na zapłakaną rodzinę i westchnęłam. „Pora zacząć nowe życie” – pomyślałam i weszłam na pokład samolotu, by nareszcie spotkać się z przeznaczeniem.
~*~
Lot minął spokojnie, nie włączając lekkich turbulencji, które spotkały nas po wystartowaniu. Już po dwóch godzinach monotonnej podróży schodziłam po stopniach na ziemię, by udać się po bagaże. Miałam ogromną ochotę uklęknąć i pocałować ziemię. Nie, nie dlatego, że bałam się latać, tylko z powodu, że właśnie trafiłam do raju. Do miejsca, w którym, mam nadzieję, spełnią się moje najskrytsze marzenia. Uśmiech nie znikał mi z twarzy, a ponura pogoda oraz nisko wiszące, sprawiające wrażenie ciężkich kłębiące się obłoki mnie nie zrażały; czułam, że to właśnie tu odnajdę szczęście i cel życia, którego odszukać nie mogłam w Polsce. 
Pierwszy dzień minął na prostolinijnym rozpakowywaniu rzeczy. W moim nowym mieszkaniu unosiła się eteryczna woń kadzidełek i olejków zapachowych, które, jak wynikało z moich podejrzeń, były pozostałością po poprzednich właścicielach małego, acz przytulnego lokum.
Mieszkanie było podzielone na trzy dość duże pokoje. Salon, sypialnia i kuchnia, plus mała łazienka to wszystko czego potrzebowałam i co do pełni szczęścia było mi potrzebne. Wszędzie panowały kolory beżu, błękitu i odcienie brzoskwiniowe. Staroświeckie meble, kryształowy żyrandol w salonie – istny cud – i ogromne okna w ciemnobrązowych ramach , przez które cały dzień przedostawały się promienie słoneczne tworzyły majestatyczny obraz, na który nie mogłam się napatrzeć.
Pod wieczór wybrałam się na mały spacer. Nieraz zostałam popchnięta przez przypadkowych przechodniów śpieszących z pracy do domu na późny obiad, lub wręcz odwrotnie – z mieszkania do zakładów zatrudnienia. Przemierzałam zatłoczone ulice, przysłuchując się akcentom napotkanych ludzi, by w mieszkaniu przed lustrem poćwiczyć artykulację. Nie chciałam się wyróżniać, a osądzenie mnie po tym, skąd pochodzę również się do tego nie zaliczało.
Drugi dzień w większości poświęciłam na zwiedzanie i poznawanie nowego terenu. Niestety, odeszłam zbyt daleko od domu i nijak nie potrafiłam odnaleźć trasy powrotnej. Zaczynało się ściemniać, a ja nadal błąkałam się obcymi uliczkami, zupełnie nie wiedząc co robić.
Przechodziłam właśnie koło wysokiego budynku wzniesionego z kruszącej się już rdzawej cegły, nad którego wejściem neonowy napis ogłaszał nazwę owego miejsca. „<Paradise> brzmi obiecująco” – pomyślałam, kiedy usłyszałam głośne takty muzyki. Podejrzewałam, że to jakiś całonocny klub, gdyż ludzie wyczekujący pod wejściem do niego mnożyli się z każdą minutą.
Zrezygnowałam jednak z zapytania któregoś z ludzi o wskazanie drogi. Żadna z osób nie wyglądała zaufanie, a moim najmniejszym problemem było zamartwianie się teraz nad niechcianymi i nachalnymi wizytami nieproszonych gości.
Postanowiłam więc ominąć zatłoczone miejsce i przejść tyłami. Próbowałam nie wyróżniać się zbytnio z tłumu, więc spokojnym, spacerowym krokiem zmierzałam w kierunku wysokiej, solidnej bramy wykonanej z jakiegoś wytrzymałego metalu z zamiarem jej otworzenia, gdyż uniemożliwiała mi ona przejście.
W tym samym momencie, kiedy chwytałam żeliwną klamkę, ktoś otworzył furtkę i uderzył mnie mocno drzwiczkami w skroń. Zdezorientowana nagłym wydarzeniem, upadłam na bruk, nie zaprzątając sobie nawet głowy zamortyzowaniem bolesnego upadku.
-          Pośpiesz się! – warknęła osoba, lecz w ciemnościach, które pogłębiały się z każdą minutą, nie byłam w stanie dostrzec twarzy rozmówcy ani stwierdzić, czy takowa zwraca się do mnie.
-          Chwila! Nie możemy jej przecież tak zostawić! – rozwiał moje wątpliwości drugi chłopak, właściciel cichego, tajemniczego głosu, pomagając mi przy tym wstać. – Wszystko w porządku?
-          Nie baw się w sentymenty! Szybko, zaraz tu będą, zbierajmy się - ponownie ponaglał mężczyzna głębokim barytonem.
-          Uspokój się, Paul. Zajmij się Harrym – mruknął mój wybawiciel, na co jego wspomniany prychnął.
-          To ty kleisz się do każdej napotkanej panienki – wydukał sennie kolejny chłopak.
-          Nieprawda – żachnął się, wciąż trzymający mnie   za rękę, młodzieniec.
-          Yyy... Ja już może... Na mnie już czas – wyjąkałam obawiając się, co wyniknie z owej sprzeczki, gdyż obydwaj nastolatkowie mierzyli się złowrogimi spojrzeniami.
-          Przepraszam za niego. Jest nie do wytrzymania, kiedy sobie za dużo pozwoli – wymamrotał mężczyzna nazwany Paulem,  a podtrzymujący mnie nastolatek poprowadził mnie w stronę ciemnego samochodu. – Odwiozę cię do domu, przecież mogło ci się coś stać. Czy może wolisz do szpitala? Niall naprawdę mocno ci przyłożył...
-          Nie! – krzyknęłam z przerażeniem, a gdy się opanowałam dodałam ciszej: - Nie, nie ma potrzeby, nic mi nie jest. Przejdę się.
-          A jeśli coś ci się tanie po drodze? Nie ma mowy, odwożę cię – powiedział zdecydowanie mężczyzna i otworzył tylnie drzwi do czarnego Rand Rovera (wiem, że takiego nie mają xD) .
Przystanęłam. Zaparłam się nogami nie pozwalając, by jeden z chłopaków wepchnął mnie do auta. Miałam złe przeczucia.
-          Nie znamy się – rzekłam z dystansem, zakładając ręce na piersi.
-          To jest Niall, ja jestem Harry. Starczy. Wsiadaj, bo nie mam zamiaru pozować do zdjęć, podejrzewam, że i ty nie chcesz zostać stratowana przez krzyczące fanki...
-          Zdjęć? – pochwyciłam. – Jakich zdjęć?
-          Ktoś dał cynk dziennikarzom, że tu jesteśmy. Zaraz się tu pojawią, więc jeśli nie chcesz wrócić do domu w gorszym stanie niż ten... – wskazał ręką na moją obolałą głowę, a wyraz jego twarzy zmienił się na troskliwy i trochę niepewny. - ... który ufundował ci Niall, wsiadaj. Au... Moja głowa – mruknął do siebie, chwytając się kluczowo za czaszkę.
-          Harry, dość – przerwał mu beznamiętnie brunet patrząc na niego karcącym spojrzeniem.
Twarz nastolatka ukazała mi się w pełnej krasie w świetle lampki na desce rozdzielczej.
Wiem, że zabrzmi to absurdalnie, lecz przypominał mi kogoś. Kasztanowe loki, wysokie, lekko opalone czoło, szafirowe, błyszczące, podejrzewam, że po alkoholu, oczy, mały nos i usta, zaciśnięte teraz w geście zniecierpliwienia i obawy. Wszystko to było znajome.
-          Proszę, wsiądź. Obiecuję, że odstawię cię do domu, nigdzie indziej – prosił rozpaczliwie postawny mężczyzna, rozglądając się rozgorączkowanym wzrokiem po uliczce, w której się znajdowaliśmy.
Nie zwróciłam jednak na niego zbytecznej uwagi. Całą swą czujność poświęciłam na wpatrywanie się w nadal trzymającego mnie w swoich ramionach chłopaka.
Przyjrzałam mu się bliżej. Blond włosy, których proste pukle opadały na jasne czoło, płowe brwi, oczy, których błękitność i przemawiająca przez nie mądrość mogły zadziwić niejednego, karmazynowe, pełne wargi... Olśniło mnie. Niall... Paul… Harry... Harry… Paul… Niall…
“O mój Boże” – przemknęło mi przez myśl. Dostałam palpitacji serca. „To Niall Horan. I jego menager. I Harry... Harry... Styles?” – myślałam gorączkowo próbując przypomnieć sobie wiszący w moim starym pokoju plakat i napisy zamieszczone pod każdym członkiem zespołu. „To możliwe? Nie, to z pewnością jakieś nieporozumienie...” – aforyzmy plątały się w mojej czaszce, a ja rozpaczliwie próbowałam dostrzec tu logikę.  Z mizernym jednak skutkiem.
-          A ty? Jak masz na imię? – spytał Niall, kiedy Paul usiadł już na miejscu kierowcy i wwiercał się we mnie ciekawym spojrzeniem.
-          [T.I.] – mruknęłam, nieśmiało wpatrując się w blondyna.
-          [T.I.]? Ładnie. To nie jest angielskie imię, prawda? Skąd pochodzisz? Masz intrygujący akcent...
-          Nie, nie jest angielskie. Pochodzę z Polski.
-          Dobra, gołąbeczki, przestać gruchać, bo zaraz się tu zrobi gorąco – ponaglał nas odpalający właśnie silnik Paul.
-          Zaufaj mi. Odwieziemy cię tylko do domu – przekonywał mnie blondyn.
Nie wiedziałam, czym był spowodowany owy impuls, ale pod wpływem błękitu oczu chłopaka zgodziłam się. Wsiadłam pośpiesznie do wysokiego auta, a Horan zatrzasnął za mną drzwi, by po chwili otworzyć je po drugiej stronie. Z momentem, kiedy Irlandczyk zamykał podwoje, Paul nacisnął gaz „do dechy” i z piskiem opon wycofał samochód  z ciasnej uliczki, by móc wyjechać na zatłoczoną londyńską ulicę.
-          Światła – mruknęłam, wpatrując się w zaciemnioną sylwetkę mężczyzny.
Harry parsknął śmiechem. Wraz z Niallem i Paulem spojrzeliśmy na niego zdziwieni.
-          No co? Całkiem obca dziewczyna jedzie z nami w aucie i, nie przejmując się niczym, daje ci wskazówki – zarechotał, pokładając się ze śmiechu. – Równie dobrze mogliśmy okazać się nieuwarunkowanymi psychicznie bandytami czy porywaczami...
-          Na pewno nie chcesz, żebym odwiózł cię do szpitala? – spytał kierowca, ignorując napady chichotu towarzysza.
-          Nie, nic mi nie jest – skłamałam, nie zważając na ból głowy w miejscu, gdzie uderzył mnie blondyn. – Odwieźcie mnie tylko do domu. Proszę – dodałam pośpiesznie, nie chcąc wyjść na nieuprzejmą i niewdzięczną.
Przez całą drogę siedziałam w ciszy i wyglądałam przez zaciemnione okna Rovera. Kilka razy złapałam się na tym, że wpatrywałam się w widoczny w nikłym świetle mijanych latarni profil blondyna, po czym, zdawszy sobie z tego sprawę, od razy spuszczałam wzrok, pozwalając przy tym, by kasztanowe pukle włosów zasłoniły mi zarumienioną ze wstydu twarz.
-          Nie wiesz, kim jesteśmy, prawda? – przerwał ciszę brunet siedzący na przedzie i zachichotał. – Może to i lepiej....
-          Wybacz, ale cię zmartwię: znam was.
Stylesowi zrzedła mina, a ja musiałam powstrzymać się całą siłą swojej woli, by nie uśmiechnąć się złośliwie, dumna z siebie.
-          Wiesz? – jego oczy się powiększyły, gdy odwrócił głowę w moim kierunku.
-          Wiem. Ale nie należę do milionów rozwrzeszczanych fanek, które piszczą i mdleją na wasz widok – odrzekłam spokojnie, ponownie wyglądając przez szybę, by po chwili znów spojrzeć na rozmówcę. – Nie lubię was. Ale toleruję.
-          Ot, tak? – obruszył się loczek, a w jego zielonych oczach dostrzegłam śladowe ilości irytacji. – Nie mam nic przeciwko ludziom, którzy nas nie lubią ale... Dlaczego? Nie podoba ci się nasza muzyka?
-          Tego nie powiedziałam – zaoponowałam automatycznie, zerkając ze spokojem na bruneta. – Nie szaleję za wami jak inne fanki, w to wliczając moją młodszą siostrę. – Założyłam ręce na piersi. – Muzyka jest w porządku.
-          Nawet nas nie znasz – syknął, jednak nie jadowicie, tylko jakby chcąc uświadomić mi, że popełniam błąd, a ja, nadal ze stoickim spokojem, odpowiedziałam niewzruszenie:
-          Otóż to. Nie znam was, więc nie mogę stwierdzić, jacy jesteście. Imiona, nazwiska i wymaglowane na potrzeby brukowców fakty o was nie wystarczą mi do stwierdzenia, czy popełniam błąd, nie interesując się wami, czy jest wręcz odwrotnie- powinnam uścisnąć sobie ręce.
-          Wszystko, co mówimy, nie tylko w wywiadach dla prasy, ale i w telewizji i na koncertach, jest prawdą – odpowiedział już z opanowaniem, po czym zerknął na kompana, kiwającego potakująco głową i dodał: - Więc pozwól, że się powtórzę: tolerujemy ludzi, którzy nie są naszymi fanami.
Skinęłam taktownie dając mu do zrozumienia, że przyjęłam tą „rewelację” do wiadomości i uważam temat za zamknięty. Dziwiłam się, że prowadzący auto Paul nie wziął chłopców w obronę, jednak podejrzewałam, że chciał, by poradzili sobie z negatywną opinią, a moja się do nich wliczała, sami.
Odwróciłam głowę w stronę zacienionego okna i wyglądając przez nią, pomyślałam o siostrze. Chciałam sprawić jej przyjemność i sprezentować  autografy, ale przez moje, bądź co bądź, irytujące przedstawienie, chyba straciłam jedyną szansę na przyjazną rozmowę.
„Trudno” – pomyślałam, w duchu karcąc się za niewybaczalne pyskówki. Zajeżdżaliśmy właśnie pod moje mieszkanie. „Zbłaźnię się jeszcze bardziej, ale przynajmniej ujdę z życiem”.
-          Przepraszam – wymamrotałam cicho, wpatrzona w swoje zaciśnięte na kolanach, wypielęgnowane dłonie i nadrabiając swój żałosny ton głosu skruszoną miną. – Nie powinnam była tak na was naskakiwać. Chciałam podziękować za dostarczenie mnie do domu i... – zawahałam się .
-          Tak? – ośmielił mnie Niall i posłał mi delikatny uśmiech, na którego widok serce zabiło mi szybciej. Dlaczego? Sama tego nie wiem.
-          Moja siostra jest waszą... fanką – skrzywiłam się mimowolnie, ledwo powstrzymując się przed dodaniem przedrostka „psycho” , gdyż jej mania była wprost nie do zniesienia. - ...Moglibyście... To znaczy, zrozumiem, jeśli odmówicie, bo zważając na moje niegrzeczne zachowanie nie powinnam się dziwić, że budzę w was niechęć, ale byłoby bardzo miło, nie mnie, ale Emily, gdybyście...
Podczas mojego monologu chłopcy zdążyli podpisać się na kawałku kartki znalezionym w dużym, pojemnym schowku i podsunąć mi go pod nos.
-          ...podpisali się dla wspomnianej siostry – wymamrotałam, biorąc od blondyna zwitek. – Dziękuję. I jeszcze raz bardzo, bardzo przepraszam.
-          Nie ma za co. Nie ma sprawy, rozumiem. – Horan uśmiechnął się przyjacielsko, próbując ukryć ból, który mu zadałam. Zrobiło mi się głupio, kiedy zauważyłam, jak bardzo musiałam go zranić.
Zmusiłam się do delikatnego uśmiechu i pożegnawszy się z chłopcami i ich menagerem, czym prędzej wyszłam z auta. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i udałam się w kierunku mieszkania.
Parę minut później, po pokonaniu kilkudziesięciu stopni oparłam się o wejście z ulgą malującą się na mojej rumianej twarzy. Przycisnęłam kartkę do piersi, gdyż z niewiadomych przyczyn, myśl, że właśnie poznałam Nialla Horana i Harry’ego Stylesa, wychodząc przy tym na kompletną idiotkę, napawała mnie dumą i niepohamowaną radością. Jednak za mój niepochwalony behawior, miałam ochotę sama siebie ukarać za tak niedopuszczalne zachowanie.
„Takie uroki życia” westchnęłam w duchu i pędem udałam się do sypialni.


 
-----------------------------------------------------
cz. 1 dłuuga, ale chciałam, żeby w owym parcie pierwszym wystąpił już główny bohater ; ) następne części będą chyba troszkę krótsze :D

* historia napisana na podstawie jednego z filmów produkcji Wolta Disneya .
(mam nadzieję, że nie jesteście złe i się nie zrazicie przez to, że akcja podobna jest do akcji w "StarStruck" . : p )
Pamiętajcie o naborze i shoutoutach ^^

zakochałam się *.*
<klik>  kto jest za tym, żeby Olly i Niall nagrali HSAB razem? ^^

~by Klara

15 komentarzy:

  1. Super, super, super, super! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajne! Zresztą jak wszystkie imaginny :*

    OdpowiedzUsuń
  3. geenialny <3 Dodasz czesc 2 dzis ? ;> Prooooooszee :) Świeetnie piszesz ;*
    Lovee xxxxXxxxxX.

    OdpowiedzUsuń
  4. świetny jest ten imagin *.*
    Uzależniam sie od tego bloga ^^

    [http://tell-me-a-lie-lara.blogspot.com/]

    OdpowiedzUsuń
  5. Supeer :)
    Szkoda, ze dodajesz jednego imagina dziennie. Powinno być wiecej ;D
    Kina ;p

    OdpowiedzUsuń
  6. zybko nowy prosze jest swietny

    OdpowiedzUsuń
  7. zybko nowy prosze jest swietny

    OdpowiedzUsuń
  8. już od dawna czytam twojego bloga ( jest GENIALNY ) i staram się komentować :)
    Świetny imagin ;) tylko proszę nie opieraj się za bardzo na tym filmie bo kiedyś czytałam imagina napisanego na podstawie filmu i był do bani, bo wszystko było jak w filmie;/ ale wiem że ty mnie nie zawiedziesz ;**
    Kinga :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Swietnie piszesz . ;***
    + zachecam do odwiedzenia mojego bloga : *

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie, nie jestem zła, bo nawet na oczy nie widziałam tego filmu. Ba, nawet pierwszy raz o nim słyszę. :D W każdym bądź razie imagin zaczyna się świetnie i nie mogę się doczekać już drugiej części. :)

    [trzynasty-dzien-milosci.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  11. Świetny:)
    Nie dam rady skomentować wszystkich rozdziałów, ale każdy by powiedział ;p boski, świetny, genialny, cudowny, fantastyczny, ciekawy... więc wiesz xD
    I zapraszam do siebie:) BYłabym wdzieczna jakbys mogla pozostawić po sobie jakiś znak :)

    http://one-thing-onedirection.blogspot.com/
    http://moments-in-times-onedirection.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  12. no to ja może dopiszę do mojej biografii, że mam niespotykaną chorobę o nazwie One Direction Infection, jestem uzależniona od 1D i tego bloga. :D
    Elisabeth

    OdpowiedzUsuń
  13. cudnie piszesz a fakt że piszesz o One Direction jak w filmie randka z gwiazdą to zbieg okoliczności [ jeśli chodzi o kolor włosów] bo grający głownego bochatera aktor też był blondynem ;)
    ale nie tak przystojnym [ bez obrazy dla fanów sterlinga ] myśle że bohaterka polubi w końcu blond zadziornego przystojniaka :P
    a tu coś dla śmiechu wpiszcie sobie to na youtube i pośmiejecie sie troche :) wieeeeeeeeeelkie buźźźźźźka dla autorki świetnego imaginu
    NIKA
    One Direction - Call Me Maybe [ A TU TO CO OBIECAŁAM]

    OdpowiedzUsuń
  14. to jest takie wzruszajace!Kocham Nialla a ta opowiesc pasuje do mnie :P(ja to ta siostra :D)

    OdpowiedzUsuń