środa, 6 lutego 2013

# 204. Wszyscy.


< music >

Bo czasem kilka wypowiedzianych pod wpływem chwili słów sprawia, że nareszcie człowiek widzi to, co powinien dostrzec dużo wcześniej. Wyrazy unoszące się nad ludźmi czyhają tylko na jeden słabszy moment i uderzają z siłą błyskawicy, rozdzielając na pozór trwały związek, dzieląc dwójkę na osobne jednostki, które tracą chęć do bycia ze sobą nawzajem.
Wyszłam spod prysznica, owinęłam się długim ręcznikiem i przeczesując palcami zwilżone włosy opuściłam łazienkę mając na celu sypialnię. Wiedziałam już, co powinnam zrobić.
Spod łóżka wyciągnęłam czarną walizkę pokrytą już dość pokaźną warstwą kurzu, lecz nie zawracałam sobie tym głowy. Otwierałam każdą szafę, komodę, wyjmowałam szuflady, zgarniałam rzeczy osobiste z półek… Bez ładu wrzucałam je do wnętrza torby. Pomimo ogromnego bólu głowy i chęci rozpłakania się nad niesprawiedliwością losu, wytrwale zamknęłam pakunek i wypchnęłam go z sypialni, zgarniając przy okazji kosmetyczkę z łazienki i stawiając walizkę koło drzwi udałam się do pokoju, by zmienić ręcznik na stary, wyciągnięty dres i za długą koszulkę.
Kuchnia przywołała mnie aromatem kawy, którą niedawno zaparzyłam, więc wypiłam ją duszkiem. Nie czułam się jednak po niej pełna sił, było wręcz odwrotnie – zmęczona i z brakiem jakichkolwiek chęci położyłam się na kanapie, zwinęłam się w kłębek i, włączając jakiś denny 277 odcinek serialu, który pierwszy raz widziała na oczy, próbowałam na nim skupić wzrok, odpychając od siebie wspomnienia sprzed dwóch godzin.
Znów tam byłam. Pomiędzy tłokiem znajomych mojego przyjaciela dostrzegałam sylwetki osób, które kojarzyłam bądź znałam dość dobrze. Wypatrzyłam Zayna z Perrie, Louisa z Eleanor, Harry’ego flirtującego z jakąś wysoką pięknością i Nialla opychającego się ciasteczkami maślanymi, co rusz wybuchającego śmiechem dzięki kawałom Josha i reszty jego kumpli.  Pozdrawiałam ludzi z uśmiechem odpowiadając na pytania, o mniej więcej tym samym sensie: „Gdzie się podziewałaś przez te dwa lata?” usprawiedliwiając się studiami i dość napiętymi stosunkami rodzinnymi.
Liam stanął koło mnie i teatralnie otarł z czoła pot, po czym chwycił stojący obok kubek i upił z niego odrobinę wody.
- Nienawidzę wyprawiać urodzin – rzekł, opierając się o blat stołu, a ja uśmiechnęłam się do niego ze zrozumieniem.
- Bierz przykład ze mnie – kameralnie, w gronie najbliższych…
- Czyli z chłopakiem, mną, Danielle, kanapą, telewizorem, szampanem i jedzeniem? – wszedł mi w słowo z szelmowskim uśmieszkiem. – Dzięki, wolę odrobinkę większy rozmach.
- Odrobinkę – powtórzyłam, kiedy koło mnie przeszedł chłopak na kilometr śmierdzący alkoholem niosąc na rękach swoją dziewczynę i ewidentnie kierując się w stronę sypialni.
- [T.I]! – krzyknął ktoś od salonu, a ja poznałam po głosie mojego chłopaka. Sądząc po bełkotliwości jego wypowiedzi, był już nieźle… ‘schlany’ że tak to ujmę. – Przynieś piwo, bo się skończyło!
Westchnęłam. Nie miał zbyt silnej głowy, a kiedy już pozwolił sobie na kilka silniejszych drinków, stawał się dość… irytujący.
- Wybacz, zaraz wracam – mruknęłam do Liama, chwytając zgrzewkę napoju, o który prosił Simon i wolnym krokiem, przepychając się pomiędzy ludźmi poszłam do salonu.
- No, nareszcie! Zabłądziłaś? – niemalże krzyknął przesyconym od sarkazmu głosem. – Nareszcie się do czegoś przydałaś!
Zamurowało mnie. Simon leżał z głową na kolanach u blondwłosej dziewczyny, która bawiła się jego loczkami, a on bezceremonialnie głaskał ją po lewym kolanie. Już na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że był pod wpływem, ale żeby odstawiać taki teatrzyk?!
- Co przepraszam? – spytałam, pewna tego, że się przesłyszałam.
- Nareszcie się na coś przydałaś! – krzyknął i zaśmiał się złośliwie. – Tylko byś leżała na kanapie i wpychała do buzi całe nasze jedzenie! Wracasz z roboty, kąpiesz się i wykręcasz się od wszystkiego, bo przecież jesteś tak bardzo ‘zmęczona’…
Momentalnie zaszkliły mi się oczy. Może i wracałam późno z pracy, ale to JA sprzątałam, prałam, gotowałam… Zresztą. Nie mam siły się z nim użerać. Miarka się przebrała. Ostatnio nie poznawałam Simona. Stał się oziębły, często znikał z domu, nie tłumacząc się, robił mi awantury o byle co…
Odwróciłam się na pięcie i unikając wzroku obecnych ludzi, kierowałam się do wyjścia. W uszach dźwięczał mi tylko śmiech mojego chłopaka i sarkastyczne zdania: „Gdzie się wybierasz?! W sumie masz rację, nie jesteś tu potrzebna!”.
Wybiegłam z mieszkania Liama zostawiając tam kurtkę. Nie chciałam wracać się do holu, by zdjąć ją z wieszaka. Sierpniowy wieczór nie należał do najcieplejszych, ale nie zwracałam uwagi na zimno. Biegłam w szpilkach do samochodu, zasiadłam za kierownicą i z piskiem opon odjechałam, ocierając twarz wierzchem dłoni.
Usłyszałam dzwonek. Ocknęłam się z przygnębienia i zgasiłam telewizor, w którym prezenter reklamował właśnie znakomity proszek do prania. Zerknęłam na zegar ścienny, który wskazywał za kwadrans szóstą rano, po czym owijając się ciaśniej kocem, poszłam otworzyć. W drzwiach stał nie kto inny jak Simon.
- Kto ci do cholery pozwolił odjechać?! – wydarł się, opierając się o futrynę, gdyż nie mógł złapać równowagi.
- To jest twoja walizka. Wynoś się – powiedziałam spokojnie, wypychając jego ubrania z mieszkania i próbując zamknąć mu drzwi przed nosem. Zablokował je jednak wkładając stopę pomiędzy futrynę.
- Co? Co ci odbiło?! [T.I.], nie mówisz tego poważnie…
- Jestem poważna. Wynocha stąd. Ponoć tak bardzo ci przeszkadzam, jestem leniwa i nic nie robię. Więc będzie ci beze mnie lepiej. WYNOŚ SIĘ.
Kopnęłam jego stopę i zatrzasnęłam prędko drzwi. Zamknęłam zasuwkę, przekręciłam klucz w zamku i oparłam się o nie plecami. Simon krzyczał jeszcze, wyzywał mnie niecenzuralnymi słowami, aż w końcu przegoniła go sąsiadka z naprzeciwka.
Ponownie poszłam do salonu. Położyłam się na kanapie i zasnęłam skąpana we własnych łzach.
~*~
- Wstawaj leniu!
Otworzyłam z ociąganiem oczy i się odkryłam. Usiadłam na kanapie, po czym dostrzegłam sylwetkę dziewczyny manewrującą pomiędzy fotelami a stołem.
- Boże, w życiu bym nie wpadła, że gazety można trzymać za oparciem fotela… - mruczała do siebie Danielle.
- To Simona – powiedziałam, ziewając.
- Wyrzuciłaś go? – spytała delikatnie, siadając obok i ściskając mnie za rękę. – Masz rację, nie jest ciebie wart.
- [T.I.], czy u ciebie w domu znajdę coś takiego jak kakao? – usłyszałam głos Liama z kuchni.
- Trzecia szafka od okna, w pojemniku z napisem ‘Herbata’! – krzyknęłam próbując złożyć koc.
- Wpadłbym na to bez twojej pomocy – rzekł z dozą sarkazmu, po czym wszedł do salonu niosąc na tacy osiem kubków z parującym napojem.
- Liamie, kochany ty mój, jest nasz trójka – zauważyłam, obawiając się, czy wczorajsza impreza nie wpłynęła niekorzystnie na przyjaciela, lecz nim ten zdołał się wytłumaczyć, drzwi wejściowe otwarły się z hukiem i weszły przez nie dwie pary, w tym jedna sprzeczająca się żartem i dwójka chłopaków niosąca reklamówki z zakupami.
- Witaj, kochana! – krzyknęła Perrie, zdejmując szybko płaszczyk i wieszając go na haczyku tuż koło drzwi, po czym wbiegła do salonu gubiąc przy okazji swoje jedenastocentymetrowe szpilki i racząc mnie słodkim buziakiem w policzek.
Wpatrywałam się w nowoprzybyłych z wybałuszonymi oczami.
- Czyście powariowali? Nie przypominam sobie, żebyśmy dziś robili powtórkę urodzinowego przyjęcia Liama. Poza tym, mogliście chociaż uprzedzić,  a tak witam was w starym dresie – rzekłam z frustracją.
 - To nie powtórka przyjęcia Liama – zaprzeczył Harry, rozwalając się na dywanie pod moimi stopami i opierając się plecami o moje nogi, a chwilę potem grzebał już w jednej z reklamówek, które przyniósł do domu, by rozkoszować się paczką czipsów.
- Hmm.. Harry, kochanie, nie pomyliłeś się aby? – zapytała, nadal niczego nie pojmując.
- Och, daj spokój, [T.I.] – przerwał nam Niall, wkraczając do salonu, po czym wyrwał mi z ręki pilota, nastawił powtórkę meczu i zaczął opychać się kolejną paczką niezdrowych fast foodów. – Jest niedziela, a my ostatnio widzieliśmy się jakiś rok temu. Dajże nam się tobą nacieszyć!
Uniosłam brwi. Nialler nie umiał kłamać. Z odsieczą przybył mu Lou, ciągnąc za sobą El.
- Mieliśmy chęć zastać twojego kochasia, by nauczyć go manier, ale skoro nam się nie poszczęściło – Zayn na te słowa pokiwał smutnie głową – postanowiliśmy odwiedzić cię i spędzić z tobą czas. W końcu – zaśmiał się i trącił mnie ramieniem – masz najlepszych przyjaciół na świecie!
Uśmiechnęłam się do każdego po kolei. Zgarnęłam garść czipsów od Harry’ego i kilka frytek od Nialla, który, o dziwo, nie zaprotestował i, robiąc miejsce na kanapie dla przyjaciół, powiedziałam:
- Macie rację. Mam najlepszych przyjaciół pod słońcem.
There’s nothing like us
There’s nothing like you… together through the storm
There’s nothing like us
There’s nothing you… together

 
~by Klara

13 komentarzy:

  1. Bardzo mi sie spodobał ;) Lubie takie imagine z całą 5.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oryginalne, wzruszające i... Wspaniałe :)
    Podoba mi się, nie ma tak wieeeele romantyzmu i wreszcie główna bohaterka nie jest z którymś z chłopaków :]
    Love xoxo
    Niall's wife :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Super *___________*

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny! Ale jestem zła, bo mogę kliknąć tylko jedną opinię. :/ Oczywiście 6 :))

    OdpowiedzUsuń
  5. a jednak jest :D mówiłaś, że ci się nie podoba. jest genialny <3
    Kina ;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co ?! Jak ci sie mógł nie podobać, świetny jest! c:

      Usuń
  6. LOOOOOOOVE będę wpadać częściej ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetny / natalia

    OdpowiedzUsuń
  8. O ku*wa... O.O świetny.. cudowny. *________*

    OdpowiedzUsuń
  9. Świetny
    http://magicisreall.blogspot.com
    zapraszam :-)

    OdpowiedzUsuń