Pamiętasz ich pierwsze spotkanie? Kiedy to za czasów
X-Factora stali się dla siebie, jak bracia? Ale między tą dwójką zawsze było
coś więcej. Te ukradkowe spojrzenia, chichoty, rzeczy o których wiedzieli tylko
oni. Od razu złapali ze sobą świetny kontakt, uznali że mogliby zamieszkać
razem, po czym zrobili to. Na dodatek Harry był niepełnoletni, a musiał
przeprowadzić się do Londynu. Nie będę Cię przekonywać, że między nimi jest coś
więcej niż zwykła przyjaźń czy też nie. Bo nie od tego tu jestem. Nie osądzam
Eleanor, mimo wyrobionej już opinii na jej temat. Chcę Ci tylko uświadomić,
czytelniku, że już nie jest tak, jak było kiedyś. Skończyło się, odeszło w dal.
Chcę Ci tylko opowiedzieć historię, która przecież mogła się zdarzyć. Bo niby
czemu nie?
Domu rodzinnego się
nie zapomina.
Louis spakował ostatnie rzeczy, pakując je do wielkiej przepastnej
torby podróżnej. Rozglądnął się dookoła swej dawnej sypialni, zastanawiając się
czy aby na pewno niczego nie zapomniał. Westchnął, zakładając torbę na ramię.
Zostawiał tu mnóstwo wspomnień. Szczególnie tych szczęśliwych, radosnych, ale i
pełnych gniewu. Przecież w każdej przyjaźni zdarzały się zgrzyty. Ale pomimo
to, to był jego dom. Tak, nie bał się użyć tego słowa. Te dwa krótkie lata,
które tu spędził razem z Harry'm mocno wyryły się w jego pamięci i, mimo że
właśnie się wprowadzał do nowego mieszkania, gdzie zamieszka ze swoją dziewczyną,
to mieszkanie będzie zawsze jego domem. Ciepłym, bezpiecznym, rodzinnym, do
którego uwielbiał wracać po męczących podróżach. Nie zwlekał z odejściem. Każda
minuta zwłoki oznaczała kolejne minuty cierpienia i wyrzutów sumienia, że
zostawia tu Harry'ego samego. W końcu taksówka już czekała na dole, gotowa
zawieźć go do jego nowego miejsca, które od dzisiaj będzie jego domem.
Przeszedł szybkim krokiem do przedpokoju, chwytając za klamkę, kiedy usłyszał
głos dochodzący z głębi mieszkania.
- Klucze zostaw na komodzie. - Drgnął. Był pewien, że jego
przyjaciel szwęda się gdzieś po mieście. A może on sam nie zauważył go, zbyt zajęty
pakowaniem się? Przymknął drzwi, które zdążył już w połowie otworzyć i położył
torbę na podłodze. Zaglądał do reszty pokoi, lecz stały one puste. Dopiero w
salonie ujrzał otwarte drzwi od balkonu. Podszedł bliżej, rozsuwając firankę.
Harry siedział tam sam, odwrócony do niego tyłem, patrząc w gwiazdy i dzierżąc
w dłoniach butelkę z piwem. Przyłożył ją do ust, upijając łyk bursztynowego
napoju, który wlał choć trochę ciepła w jego zmarznięte ciało. Poczuł gorzki
smak piwa, dzięki czemu choć jedna tysięczna cząstka jego ciała przestała być
trzeźwa. Przestała krzyczeć i wyć z bólu, chcąc za wszelką cenę pozostawić
Louisa przy swoim boku.
- Tak, nadal tu jestem. Zdziwiony? – Louis zadrżał na dźwięk
tych słów. Jego najlepszy przyjaciel nigdy się tak nie zachowywał. A już na
pewno nie w stosunku do niego. Harry sam się zdziwił, że wypowiedzenie tych
słów przyszło mu z taką łatwością. Ale czy na pewno? Więc co tu robią te łzy
skrzące się w kącikach jego oczu? Powinien dać sobie spokój, przestać odgrywać
te szopki, ale… Nie potrafił. To bolało. Tak cholernie bolało. Zdziwił się,
kiedy kątem oka zauważył swojego przyjaciela nadal stojącego za nim. Był pewny,
że już dawno odszedł i odjechał do swojego nowego domu. Zauważył, jak brunet
zadrżał z zimna, mimo płaszcza, który miał na sobie. Już chciał wstać i go
przytulić, jak to zawsze robił, kiedy uświadomił sobie okropną rzecz. Już nie
jest tak, jak kiedyś. Zawsze zamieni się w nigdy. Zamiast tego, chcąc
powstrzymać łzy cisnące się od oczu i chcące za wszelką cenę utorować sobie
drogę po jego policzkach, wypił kolejny łyk z butelki. Jedna, pojedyncza łza zdążyła
popłynąć po jego policzku, ale szybko ją starł, dziękując Bogu, że Louis nie
jest w stanie jej zauważyć.
- Też będę za tobą tęsknić – wyszeptał Louis sam do siebie
tak cicho, iż był pewien, że młodszy z chłopców nie usłyszał tego. Jak bardzo
się mylił.
Kiedy Harry upewnił się, że został już sam, zaczął płakać
jak małe dziecko, dając upust wszelkim emocjom, które kłębiły się w nim już
decydowanie za długo.
Louis wpakował już ostatnią torbę do taksówki, zatrzaskując
bagażnik. Już miał wsiąść do auta, kiedy jakiś skrawek przykuł jego uwagę.
Kartka odwrócona wierzchem do dołu, wyglądała jakby ktoś brutalnie ją rozerwał.
Obok niej, kilka metrów dalej, zauważył drugi taki sam fragment. Podniósł obie
te części, podchodząc bliżej latarni, by jej światło mogło mu oświetlić to co
trzymał w rękach. Odwrócił jedną część, na której ujrzał Harry’ego. Chłopak
uśmiechał się od ucha do ucha, uwydatniając dołeczki w policzkach. Jego oczy
wprost błyszczały radością. Obejmował kogoś, lecz w tym momencie zdjęcie zostało
oderwane. Louis znał to zdjęcie i był niemal pewien, co ujrzy na drugim
fragmencie. Z bijącym sercem odwrócił je. To był on sam. Tak samo uśmiechnięty,
wręcz trykający radością. Przyłożył dwa kawałki do siebie. Pasowały idealnie.
Spojrzał do góry, skąd widział ich balkon. Poprawka. J eg o balkon. Nadal tam siedział z butelką piwa w ręku, wpatrując
się tępo przed siebie. Jego oczy błyszczały w świetle księżyca, czyżby od łez?
Już chciał schować te dwa fragmenty do wewnętrznej kieszeni
płaszcza, kiedy coś przykuło jego uwagę. Data i dwa zdania.
23.07.2011. Przyjaciele na zawsze. I nikt nigdy nas nie rozdzieli.
Nie wytrzymał, rycząc jak małe dziecko. Spojrzał ponownie do
góry, niemal krzycząc i błagając w myślach, by Harry spojrzał w dół i go
zauważył. Lecz nic takiego się nie wydarzyło. Więc cały zalany łzami wsiadł do
taksówki, odjeżdżając na dobre.
Harry pamiętał, jak rozdzierał to zdjęcie. To było tego
samego dnia, kiedy Louis oznajmił mu, że się wyprowadza, by zamieszkać z
Eleanor i przyjechał, by spakować swoje rzeczy. Loczek w złości otworzył swój
album ze zdjęciami, odłączając to zdjęcie od reszty. Poszedł na balkon i
rozdarł je na pół, puszczając wolno na wietrze. Kilka minut później Louis
przyjechał i zaczął się pakować. Odganiając te wspomnienia, Harry dopił butelkę
i wrócił do wnętrza, zamykając uprzednio drzwi od balkonu. Wyrzucił butelkę do
kosza pod zlewem w kuchni i poszedł do swojego pokoju. Każde miejsce, kąt w tym
mieszkaniu przypominało mu o wspólnych chwilach z Louis’em. Padł na swoje łóżko,
mocno wtulając się w kołdrę i zaczął płakać.
Mijały dzień za
dniem. Godzina za godziną, minuta za minutą, sekunda za sekundą. Wracał tam
niemal co wieczór, obserwując swojego najlepszego przyjaciela na balkonie.
Siedział tam jak wtedy, tępo wpatrując się w jakiś punkt usytuowany gdzieś w
przestrzeni naprzeciw niego. Często wydawało mu się, że oprócz butelki alkoholu
w dłoniach, widział łzy w jego oczach. Jednak nie mógł tego stwierdzić przez
istniejący mrok.
I tym razem tu przyszedł, ledwo udając mu się wymknąć z
domu. Eleanor zaczęła coś podejrzewać, kiedy już któryś raz z kolei wychodził z
domu, wykręcając się tym, że zapomniał czegoś kupić, albo że właśnie umówił się
na spotkanie ze znajomymi. I tym razem
tak było, kiedy powiedział jej tą samą wymówkę. Nie chciała mu na to pozwolić,
już się ubierała, aby pójść z nim, ale on szybko chwycił płaszcz i jak wichura
wybiegł z domu, trzaskając za sobą drzwiami.
Stanął pod balkonem, lecz tym razem nikogo tam nie zobaczył.
Zamiast tego światło przedzierało się przez okno jego dawnej sypialni. Często
kiedy któryś z nich nie potrafił zasnąć lub po prostu potrzebował bliskości,
szedł w nocy do tego drugiego, bez słowa kładąc się do łóżka i wtulając w swojego
przyjaciela. To było takie normalne.
Louis wziął głęboki oddech i popchnął lekko drzwi furtki,
które o dziwo były niedomknięte. Ruszył ścieżką prowadzącą do drzwi frontowych,
a jego serce waliło mu jak młotem, jakby zaraz miało wyskoczyć z jego piersi.
Już podniósł dłoń zwiniętą w pięść, by zapukać, kiedy zamiast tego po prostu
nacisnął klamkę. Drzwi ustąpiły, co było kolejną rzeczą, która go zaskoczyła.
Całe mieszkanie było skąpane w ciemnościach, a jedynym źródłem światła była
poświata latarni zza okna na ulicy oraz blask żarówki z góry. Stał chwilę w przedpokoju
nasłuchując, ale jedyne co słyszał to martwą ciszę.
Nagle poczuł, jak cała krew odpływa mu z twarzy, kiedy do
głowy przyszła mu okropna myśl. A co, jeśli Harry coś sobie zrobił i już od
kilku godzin leży… martwy? Nie! Nie mógł tak myśleć. Podążając za poświatą
światła dochodzącą z góry, przeskakiwał po dwa stopnie schodów, najszybciej jak
mógł, nie zważając, że zaraz Harry może go wyprosić, jeśli tylko… Lekko dysząc,
uchylił lekko niedomknięte drzwi jego dawnej sypialni i… zamarł.
Loczek spał zwinięty w kłębek, w pozycji embrionalnej na
jego dawnym łóżku, ubrany w jego starą koszulkę, którą pewnie musiał pominąć
podczas pakowania, a która pewnie leżała na samym dnie szafy. W rękach trzymał
maskotkę, której bliźniaczka stała na półce w pokoju Louis’a. Kiedyś kupili
sobie dwa takie same pluszaki, z napisami na koszulkach. Louis miał „I love Harry”, a Harry „ I love
Louis”. Łzy napłynęły do jego oczu. Zauważył lekko podkrążone i
zaczerwienione oczy Styles’a, co wyglądało jakby nie spał, tylko płakał od
kilku dni. Serce ścisnęło mu się z rozpaczy, łzy napłynęły do oczu. Zakrył
dłonią usta, nie chcąc, by wydobył się z nich głośny, spazmatyczny szloch. Jak
najszybciej wydostał się stamtąd, uciekając jak tchórz.
Musiał minąć tydzień, by Louis był w stanie tam wrócić. Tym
razem był także gotów, by zapukać do drzwi i skonfrontować się z
rzeczywistością. Przeszedł ostatnie kilka metrów dróżką wiodącą do frontowych
drzwi i, wziąwszy głęboki wdech, zapukał. Odczekał kilkanaście sekund i zapukał
ponownie, gdyż nikt mu nie otworzył. Już miał powtórzyć po raz trzeci tę
czynność, gdy drzwi się otwarły. Jego serce galopowało, gdy podniósł wzrok i
ujrzał przed sobą wysokiego mężczyznę, który z pewnością nie był Harry’m.
Zamarł i zapomniał, czemu w ogóle się tu znalazł.
- Mogę w czymś pomóc? – odezwał się czterdziesto paroletni
mężczyzna.
- Um, mogę rozmawiać z Harry’m Stylesem? – spytał, wyraźnie
skonfundowany. – Właścicielem mieszkania – dopowiedział, w razie gdyby
mężczyzna nie pojął, o co mu chodziło.
- Z tego co mi wiadomo, ja jestem teraz właścicielem
mieszkania. Pan Styles sprzedał mi je tydzień temu.
Louis wybąkał jakieś nieskładne przeprosiny i natychmiast
zawrócił.
Harry nie pojawił się na próbie następnego dnia. Zamiast
tego, management oznajmił im tylko, iż brunet wziął urlop i wyleciał na
wakacje. Data jego powrotu była wielką niewiadomą. Mijały już dwa tygodnie, a
on nadal nie dawał znaku życia. Louis obawiał się najgorszego. Tego, że
Harry’emu coś się stało. Szedł właśnie uliczkami miejskiego parku, gdy całkowicie
rozbity emocjonalnie, usiadł na ławce, a łzy mimowolnie popłynęły po jego
twarzy. To była jego wina. Tylko i wyłącznie. To on się wyprowadził, on ciągle
tchórzył i uciekał przed rozmową. A teraz? Schował twarz w dłonie, uradowany iż
park o tej porze świecił pustkami. Na dodatek uświadomił sobie coś bardzo
ważnego. Niespodziewanie usłyszał swoje własne imię, lecz w jeszcze większe
zdumienie wprawiła go osoba, która to imię wypowiedziała.
- Louis? – przed nim stał Harry. Ten sam osiemnastolatek z
brązowymi lokami na głowie, teraz trochę mniej sprężystymi i bardziej matowymi,
z tymi samymi dołeczkami w policzkach, które aktualnie nie były ukazane. Jego
ubrania były z lekka pomięte, a on sam wyglądał jak duch siebie samego sprzed
lat. Ale to był wciąż ten sam Harry. Jego Harry, którego tak bardzo…
- Co ty tu robisz? – spytał starszy z nich, zadzierając do
góry głowę i nawet nie ocierając łez, które nadal płynęły z zapuchniętych oczu.
- Właśnie wróciłem z Ameryki, gdzie spędziłem dwa tygodnie.
Byłem w studio, ale chłopcy mi powiedzieli, że wyszedłeś się przejść.
- Skąd wiesz, że tu jestem?
- Louis – młodszy przysiadł na ławce, delikatnie się
uśmiechając. – Kto cię zna lepiej niż ja sam?
Louis pokręcił głową, jakby chciał temu zaprzeczyć. Ta
rzeczywistość za bardzo w niego uderzała, powodując kompletne ogłupienie.
- Byłem tam – wyszeptał, spuszczając wzrok i pozwalając łzom
kapać na ziemię. – Po mojej wyprowadzce przychodziłem do naszego wspólnego domu
niemal codziennie. Chciałem z tobą porozmawiać, widziałem jak cię to niszczyło,
ale… Nie potrafiłem. Jestem tchórzem. Czemu wyjechałeś? – spytał znienacka.
- Potrzebowałem przemyśleć parę spraw – odparł wymijająco
Harry, odrywając wzrok od Louisa, którego obserwował przez ostatnie kilka
minut.
- Jakich spraw? – drążył Louis.
- Między innymi musiałem rozgryźć swoje uczucia. Te w
stosunku do ciebie.
- Ja swoje już rozgryzłem, tak myślę. – Louis powoli
dochodził do sedna sprawy, chcąc wyznać loczkowi to, co sobie oświadomił
stosunkowo niedawno. – Harry… - nareszcie odwrócił się w jego stronę, lekko
biorąc jego dłoń w swoją. – Nie chcę już się ukrywać z tym co naprawdę czuję.
Nie chcę już udawać, że jestem szczęśliwy z Eleanor. Myślę, że ja cię…
Nie dane było mu dokończyć, gdyż Harry poderwał się z
miejsca, wyrywając swoją dłoń z uścisku.
- Nie! Nie! – wykrzyknął, zakrywając sobie uszy rękoma.
Zdziwiony Louis wstał, gotów uspokoić młodszego, gdyby ten dostał ataku paniki.
- Co się stało? – spytał łagodnie, chcąc podejść do
Harry’ego, lecz ten natychmiastowo się odsunął, uniemożliwiając jakikolwiek
kontakt.
- Właśnie dlatego wyjechałem. Chciałem się pogodzić z tym,
że jest jak jest, i że nigdy nie będzie tak, jak chcemy, żeby było.
- Ale to się może stać. – Louis wyciągnął rękę w jego
kierunku, która natychmiast została odepchnięta.
- Nie będzie. Ty jesteś z Eleanor, a ja… - jego oczy
zaświeciły się od łez, oddech przyspieszył i wyglądało na to, że zaraz
nadejdzie atak. – A ja to ja. Louis, nie chcę cierpieć, słyszysz? Nie chcę. –
ostatnie zdanie wyszeptał, a bariera pękła. Zaczął płakać, nie potrafiąc tego
zatrzymać. Louis natychmiast znalazł się blisko niego, porywając go w mocny
uścisk. Harry schował twarz w zagłębieniu jego szyi, szeptając:
- My nigdy nie będziemy razem, Louis. Nigdy.
Brunet lekko odsunął od siebie Harry’ego.
- A kto tak powiedział? – powoli zmniejszył dzielący ich
dystans, aż usta zetknęły się w delikatnym i słodkim pocałunku. Wiedzieli, ze
to pierwsza i ostatnia taka chwila. Że potem znów trzeba będzie udawać.
- Ale to w porządku. Bo ja dam radę, jeśli tylko będziesz
obok. – dokończył Harry, ponownie wtulając się w Louis’a. Tkwili tam jeszcze
przez kilka minut, aż odeszli, wracając do tego, co było wcześniej.
Może z tym wyjątkiem, że coś się miedzy nimi zmieniło. Mimo,
iż już mieszkali osobno, a Louis nadal był z Eleanor, oni to zdawali się zaakceptować.
Bo mieli siebie.
~by Julia
Piękny imagin :) Bardzo mi się podoba... ;p Wzruszyłam się... Po prostu nic nie mogę z siebie wydusić, brak mi słów... Bardzo piękny imagin
OdpowiedzUsuńFantastyczny imagine, choć nie za bardzo lubię imagine o Larrym ;D
OdpowiedzUsuńZapraszam do sb http://walk-away-and-stay.blogspot.com/
Larry? Serio? Ja zniosę wszystko, ale nie Larry'ego!
OdpowiedzUsuńA tak lubię tego bloga... :/
Niall's wife
A przepraszam bardzo. Czyli teraz, tylko dlatego że napisałam imagin o Larry'm, już nie lubisz tego bloga?
UsuńZrozumiałam aluzję. Wiem, że, jak widać, wszystko psuję.
Jula, nie przejmuj się, ja osobiście też nie przepadam za tego typu imaginami, ale ten jest naprawdę wspaniały, taki inny, w pozytywnym znaczeniu oczywiście. Dla mnie nie ma znaczenia czy to są postacie, których nie lubię czy też tak, ale ważne są uczucia, a ten imagin je ma i to jest najważniejsze.:) ♥
UsuńNaprawdę piękny, zgadzam się :)
UsuńNie przejmuj się :*
TO. BYŁO. GENIALNE. Jeszcze bardziej Cię kocham za ten imagin ;* Wiadomo, nie każdemu on się spodoba bo nie każdy akceptuje Larrego, ale świetnie to pokazałaś. I nie przejmuj się komentarzami jak ten powyżej. Nic nie psujesz, tylko pokazujesz, że jesteś otwarta na wszystkie tematy. Wiki. xoxo
OdpowiedzUsuńświetny, lubię te z Larrym c:
OdpowiedzUsuńohh cudowny imagin i wzruszyłam się...
OdpowiedzUsuńnaprawdę łzy mi leciały ciurkiem ;))
kurczę ludzie wiadomo, że każdy z nas jest inny i ma inny gust i upodobania... wam może nie podobać się ten imagin, bo jest to połączenie Larrego, ale założę się, że są tacy, którzy z wielką chęcią to czytali, bo ich uwielbiają ;))
nie można dogodzić każdemu, choć dziewczyny się starają, bo tworzą imaginy o każdym członku, nieraz o wszystkich... to jest właśnie świetnie ;)))
pozdrawiam ;*** hid.bloog.pl
Larry? hmm, nie, dziękuje ...
OdpowiedzUsuńWedług mnie larry jako przyjaciele - tak ,ale takim czymś, plotkami i historiami psujecie im życie . Nie piszę tego jako hejt , nie osądzam cię i nie chcę niczym obrażać. : ) Sądzę jednak ,ze właśnie przez to ich przyjaźń się rozpada , bo na każdym kroku są obserwowani ,a każdy ich uścisk jest dla wszystkim potwierdzeniem romansu./A.
OdpowiedzUsuńAww *____* Przepiękny! <3
OdpowiedzUsuńhttp://totaleclipseoftheheart69.blogspot.com/
http://do-not-forget-about-mee.blogspot.com/
Myślę że pisząc imagin nikt nikomu nie psuje życia. Niektórzy ludzie bywają głupi i ślą hejty do Eleanor i to oni psują im życie. Tak w ogóle to 'o nie nie Larry' to świadczy o waszej nietolerancyjności. Owszem można nie lubić Lou, albo Hazzy, ale wtedy nie nazywacie się directionerkami mam nadzieję? HOPE SO
OdpowiedzUsuńNiall's wife to moja przyjaciółka.
OdpowiedzUsuńJest trochę przewrażliwiona, jeśli w grę wchodzi Larry. Mnie też nie podoba się shippowanie Larrego. To przyjaciele. Ogólnie nie lubie o tym imaginów, ale coś mnie podkusiło żeby przeczytać tego. I wiesz co? Przepiękny. W bardzo subtelny sposób to pokazałaś ;).
A Niall's wife będzie czytać, uwierz mi :)
Ja też :)
Harry's wife :)
jestes naprawde cudowna!!! masz taki talent ze ja nie moge w to po prostu uwierzyc! napisz ksiazke dziewczyno, to moze z kasy jaka za nia zarobisz (a na pewno bedzie je duuuzo) oddasz mi za chusteczki ! :D tak ryczalam ze szok! jestes wspaniala! :**
OdpowiedzUsuńŚliczny imagin. Chciało mi się płakać. Ogólnie nie jestem za Larrym bo to tylko przyjaciele, ale przecież imaginy to tylko wytwory naszej wyobraźni i możemy pisać o czym tylko chcemy. Bardzo mi sie podobał.
OdpowiedzUsuńZapraszam wszystkich do mnie
another-world-tomlinsonowa.blogspot.com
nie za bardzo mi się podoba -,- robisz z nich gejów bez przesady
OdpowiedzUsuńale ogół nawet spoko :)
OdpowiedzUsuńnie wierzę w Larry'ego, ale płaczę. bo nigdy nie dowiemy się jaka była prawda. dlaczego? bo by ich zniszczyli. może za kilkanaście lat wszyscy o tym zapomną, a oni (jeśli to jest reale) będą razem. ale o tym już nikt nigdy nie będzie pamiętał, momi iż Directioner będą forever. bo ślad po nich i tak kiedyś zaginie... ;(
OdpowiedzUsuńjestem Larry Shipper i powiem tyle, że doprowadziłaś mnie do płaczu i teraz nie mogę się uspokoić.. piękny. tylko tyle jestem w stanie z siebie wydusić.
OdpowiedzUsuńosobiście nie wierzę w istnienie Larry'ego jako romans, tylko bromance, ale ten imagin jest piękny :)
OdpowiedzUsuńŻal mi cie lamo
OdpowiedzUsuńśliczny! Aż mnie wzruszył. Osobiście nic nie mam do Larrego. I autorka wcale nie zrobiła z nich gejów. Oni sie kochają jak bracia. Gdyby ktoś ważny dla ciebie nagle wyjechał na pewno też być płakała.
OdpowiedzUsuńJezu jest taki piekny jestem larry shipper a to jest na prawde cudowne
OdpowiedzUsuńJezu jest taki piekny jestem larry shipper a to jest na prawde cudowne
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc, to jest najpiękniejszy imagin o Larrym jaki kiedykolwiek czytałam! Ukazałaś ich w bardzo piękny, delikatny sposób, jestem pod ogromnym wrażeniem! Momentami łzy zakręciły mi się w oczach. Gratuluję, to było coś pięknego! :)
OdpowiedzUsuńO TAK!!! Ten imagin był genialny. I te zakończenie:) Mam nadzieję, że napiszesz jeszcze coś takiego ale z happy endem:D
OdpowiedzUsuńBoze , czytalam , i ryczalam jak pojebana! Tak, jestem Larry Shipper. ;) to jest po prostu piekne! ♥
OdpowiedzUsuńPoryczałam się.
OdpowiedzUsuńPiękny imagin.
Cieszę się że nie zostali ukazani jak jakieś pedały
Nie wierzę w Larry'ego. Louis ma dziewczynę, a Harry też był w kilku związkach ;)
Po prostu są dobrymi przyjaciółmi, taka braterska miłość
Masz talent dziewczyno, jeden z najlepszych jakie czytałam