środa, 31 października 2012

# 168 . Konkurs .

W związku z tym, że ogłosiłam nabór i przysłaliście do mnie mnóstwo prac, a że jestem okropnie niesprawiedliwa i nie potrafię wybrać tej jednej, najlepszej, postanowiłam, że może Wy same wybierzecie czwartą redaktorkę tego bloga? ;) Razem z Natalią i Julią wybrałyśmy więc, według nas, cztery najlepsze prace z wszystkich, które do nas dotarły i postanowiłyśmy umieścić je tutaj w jednej notce, byście mogły zapoznać się z nimi i do 16 listopada 2012r. wybrały tą jedną, najlepszą (w sondzie obok). Więc... Miłego czytania. :)
__________________________________________________________
KOREKTA! BandXplusE oraz Ewa odmówiły współpracy, konkurs rozgrywa się pomiędzy Anną i Agatą. (Prosimy nie głosować na B. i E., gdyż głosy na nie oddane nie będą uwzględniane.
 __________________________________________________________
 Praca Anny

 Starałam się upchać ciężkie i całkowicie niezbędne książki na ten dzień do mojej beżowej torby. Wiedziałam, że jeśli się nie pospieszę, to spóźnię się na lekcje. Zaklęłam cicho pod nosem gdy zeszyty spadły mi na podłogę. Schyliłam się i szybko je podniosłam.
 - ( Twoje imię), autobus przyjechał! - krzyknęła z kuchni moja mama.
 Zrezygnowana, przełożyłam książki do starego, dawno nieużywanego plecaka. Wzięłam go do ręki po czym pędem zeszłam ze schodów. Poprawka, prawie zleciałam. Przywitałam się z mamą i zamieniłam z nią kilka słów. Mniej więcej tak zawsze wyglądał mój poranek, oprócz tego opóźnienia. Spakowałam naszykowane i zawinięte w folię kanapki po czym wyszłam z mieszkania. Autobus na szczęście nadal stał, chociaż już z oddali widziałam, że kierowca się niecierpliwi. Postanowiłam dłużej nie nadwyrężać jego nerwów. Przywitałam go krótkim ' Cześć ' i zajęłam miejsce obok swojej najlepszej przyjaciółki, Lily. Autobus ruszył. Do szkoły dojechał w tempie zdumiewającym, chociaż i tak niewiele brakowało do dzwonka na lekcje. Idąc dziedzińcem z Lily, mój wzrok przykuł młody chłopak, zapewne niedużo starszy ode mnie. Stał z skrzynką z narzędziami, zaciekle dyskutując z moją nauczycielką od biologii.
 - To nowy woźny - powiedziała Lily, widząc, że nie mogę od niego oderwać wzroku.
 Woźny? Przecież woźny to najczęściej miał z czterdzieści lat, a temu brunetowi nie dałabym więcej niż dwadzieścia pięć.
 - Z tego co słyszałam, kiedyś chodził do naszej szkoły. Dziewczyny mówią, że nazywa się Louis i jest baardzo przystojny - ciągnęła dalej Lily, rozmarzonym głosem.
 - Nie liczy się wygląd, a wnętrze - odparłam machinalnie. Moja przyjaciółka wybuchnęła śmiechem.
 - ( Twoje imię), a ty dalej swoje, co? Skończ z tą starą filozofią.
 Nic nie odpowiedziałam bo było wiadome, że ona i tak nie zrozumie. Gdy zadzwonił dzwonek, weszłyśmy do klasy. Przez prawie całą lekcję nie uważałam. W mojej głowie siedział Louis. Najgorsze było to, że nie zanosiło się, żeby szybko z niej wyszedł. Chciałam go poznać, ale nie wiedziałam jak się do tego zabrać. Na kolejnej lekcji wpadłam na genialny pomysł. Podniosłam w górę dwa palce. Gdybym tego nie zrobiła, nauczycielka na pewno nie udzieliłaby mi głosu.
 - Proszę pani, czy mogę wyjść do toalety? - spytałam się, modląc się w duchu by mi pozwoliła.
 - Za 15 minut będzie dzwonek na przerwę, ale niech ci będzie. Weź od razu swój plecak bo znając ciebie, już nie wrócisz.
 Ostentacyjniehju przewróciłam oczami. Matematyczka nigdy mnie nie lubiła i najwyraźniej jej niechęć do mnie zaczęła się powiększać. Wrzuciłam książki do plecaka po czym z triumfującym uśmieszkiem wyszłam z klasy. Gdzie on może teraz być....
 - Kogo szukasz? - Odezwał się nieznany aczkolwiek miły głos za mną.
 Odwróciłam się i tak oto stanęłam twarzą w twarz z Louisem. Dziewczyny miały rację, nie miał on przeciętnej urody.
 - Pewnie zabrzmi to jak tani podryw, ale...szukam ciebie - powiedziałam nieco onieśmielona. Chłopak przekrzywił głowę.
 - Yup, brzmi jak tani podryw. - zaśmiał się tubalnie. Zawtórowałam mu.
 - Jestem (Twoje imię ) ( Twoje Nazwisko), a ty?
 - Nazywam się Louis Tomlinson i jestem woźnym. Miło poznać.
 Uścisnęliśmy sobie dłonie jak starzy przyjaciele.
 - Kończę teraz pracę, a bardzo bym chciał się dowiedzieć do czego tak ładnej dziewczynie potrzebna jest moja osoba. Masz ochotę na kawę? - spojrzał na mnie spod grzywki.
 Przez dłuższą chwilę się nie odzywałam. Czułam się jak w tych głupich filmach gdy na prawym ramieniu pojawia się aniołek, a na lewym diabełek. Ten z piekła mówił: ' Co ci szkodzi? Przecież on nic ci nie zrobi.' natomiast ten dobry: 'Zostań w szkole. Przecież nawet go nie znasz' Problem był też w tym, że nigdy nie słucham niczyich zaleceń. Tym razem posłuchałam diabełka. Jak się później okazało, dobrze zrobiłam.
 - Chętnie.
 ***
 - Nigdy nie chciałem być woźnym. Zawsze marzyłem by śpiewać. Jednakże marzenia najczęściej na zawsze pozostają tylko marzeniami.
 Słuchałam go, jednocześnie porównując się do niego. Czy potrafiłabym zrezygnować z marzeń, zostań woźnym i utrzymywać z niewielkiej pensji swoją rodzinę? Nie, nie byłabym zdolna do takiego poświęcenia. Nieśmiało dotknęłam jego ciepłej dłoni i lekko ją uścisnęłam. Chłopak to patrzył na nasze dłonie, to na moją twarz. W końcu zatrzymał się na mnie.
 - Podziwiam cię, Louis. Poświęciłeś wiele dla rodziny. Chcę ci pomóc.
 Uniósł brwi po czym splótł nasze palce. Wzięłam to za zgodę. Od tej pory postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce.
 - W jaki sposób, (Twoje imię)? Nawet mnie nie znasz - powiedział Tomlinson, spuszczając wzrok.
 - A czy coś stoi na przeszkodzie bym poznała? - Chłopak podniósł głowę. W jego niebieskich oczach dostrzegłam iskierki nadziei.
 - Nie.
 To mi wystarczyło.
 ***
 Spotykaliśmy się dzień po dniu. Miał piękny głos, a teraz dzięki mojej małej pomocy, mógł ćwiczyć. Cieszyłam się razem z nim gdy udało mu się osiągnąć najwyższą gamę. Staliśmy się przyjaciółmi.
 - (Twoje imię), nie pędź tak. - dobiegł mnie głos Louisa, a potem poczułam jego palce na swoim ramieniu.
 Przyjrzałam mu się badawczo. Jego twarz rozświetlał szeroki uśmiech. Dziwiło mnie to, tak jak i to, że wciąż trzymał mnie za ramię. W szkole najczęściej udawał, że mnie nie zna. Dlaczego? Dlatego, że mogli go wyrzucić na bruk. My, uczniowie, nie mogliśmy się pouchwalać z nauczycielami, ani z woźnymi czy sprzątaczkami. Po prostu takie były zasady narzucone przez dyrektora.
 - Louis, co ty wyrabiasz? - spytałam się, strzepując jego dłoń z ramienia, rozglądając się na boki czy nikt tego nie widział. Na szczęście korytarz był pusty.
 Chłopak nic nie powiedział tylko mocno mnie przytulił.
 - W schowku na miotły. Będę czekał - szepnął mi na ucho i wypuścił mnie z objęć. Odszedł wesołym krokiem. Poczułam, że na moją twarz wpełza rumieniec. Uśmiechnęłam się szeroko, widząc jak brunet znika za drzwiami. Uwielbiałam go za jego szalone pomysły. Widząc, że nikogo niewłaściwego nie ma w pobliżu, weszłam do schowka. Ciemność otaczała mnie równie mocno jak ramiona Louisa. Nie widziałam jego twarzy, ale wiedziałam że to on.
 - Lou - szepnęłam cicho. - Co się stało?
 On dalej nic nie powiedział tylko wtulił się w zagłębienie na mojej szyi. Zdziwił mnie ten przypływ czułości. Byliśmy tylko przyjaciółmi....tak? Niechcący włączyłam światło. Blask mnie oświecił do tego stopnia, że aż przewróciłam kilka mioteł. Tomlinson parsknął śmiechem, a ja spłonęłam rumieńcem. Wpatrywałam się w jego niebieskie oczy, czekając na jakiekolwiek wyjaśnienie.
 - Zgłosiłem się do x-factora. Wszyscy twierdzą, że mam szanse!
 - To świetnie! Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę. - Mocno go przytuliłam, by pokazać mu że mówię prawdę.
 Louis odsunął się ode mnie po czym spytał się:
 - (Twoje imię) czy chciałabyś uczcić to ze mną? U mnie? Dzisiaj?
 Patrzyłam na jego czerwoną od emocji twarz. Pokiwałam głową i uśmiechnęłam się zadziornie, szturchając go łokciem.
 - Oczywiście, że tak, głupku.
 Obydwoje zaśmialiśmy się. Ja dlatego, że miałam jego, a on dlatego, że się zgodziłam..
 ***
 Ubrana w czarną sukienkę do kolan, ozdobioną koronką i ciepły płaszcz, szłam w stronę domu Lou. Stukot moich obcasów odbijał się echem po ulicy. Pamiętam, że gdy miałam 10 lat, zawsze prosiłam o nie mamę. Teraz mając 18, mogłam je nosić, mając pewność, że się nie połamię. Doszłam do domu Louisa. Nacisnęłam dzwonek i czekałam. Chłopak ubrany w koszulę w paski i czerwone spodnie ukazał się moim oczom.
 - Witaj - powiedział z nutką radości w głosie.
 - Cześć - odparłam po czym weszłam do środka.
 Jego dom może był i niewielki, ale przytulny i kojarzący się z ciepłem rodzinnym. Wydawało mi się, że to dzięki zdjęciom w ramkach, które przedstawiały jego rodzinę.
 - Cudnie wyglądasz. - ściągnął mój płaszcz z moich ramion i powiesił go na stojaku.
 - Dziękuję.
 Pół godziny później zjedliśmy pyszną kolację przygotowaną przez Tomlinsona.
 Następnie chłopak usiadł przy pianinie. Chciałam być jak najbliżej niego więc usiadłam na fotelu obok wraz z lampką wina. Chłopak zaczął grać same pojedyncze akordy, później przeszedł dalej, cicho podśpiewując:
- You make me
Feel like I'm living a
Teenage dream
The way you turn me on
I can't sleep
Let's run away and
Don't ever look back, don't ever look back

 Spojrzał na mnie z czułością, odwzajemniłam to spojrzenie. Poczułam jak łzy zbierają się w moich oczach.

- My heart stops
When you look at me
Just one touch
Now baby I believe
This is real
So take a chance and
Don't ever look back, don't ever look back.

 Gdy skończył, wstał i do mnie podszedł. Palcem starł łzy z moich policzków.  Nie wierzyłam w to, co się dzieje. Z drugiej strony cieszyłam się z obrotu sprawy, bo moje uczucia do Louisa już dawno przestały być czysto przyjacielskie.
 - Kocham cię, (Twoje imię). Za wszystko co dla mnie zrobiłaś. Nigdy nie wierzyłem, że spotkam taką osobę jak ty.
 - Ja..też cię kocham, Lou.
 Chłopak uniósł kąciki ust w uśmiechu po czym czule musnął moje wargi. Poczułam się jak osoba w piosence, jak w śnie nastolatki.
 **
 Co było dalej, pewnie wiecie. Louis Tomlinson został członkiem zespołu One Direction. Nie zapomniał o mnie. Wciąż jesteśmy razem, silniejsi niż na początku.

 _________________________________________________________________
Praca Agaty

Did I disappoint you or let you down?
Should I be feeling guilty or let the judges frown?
'Cause I saw the end before we'd begun,
Yes I saw you were blinded and I knew I had won.
*Harry*
Kroczyłem po uliczkach Londynu szukając miejsca, w którym mógłbym pomyśleć na spokojnie o moim życiu, o tym co kocham, o wszystkim co mnie otacza. Nagle w ciemnym rogu dostrzegłem małą kawiarenkę, z pięknymi oknami, rzeźbionymi drzwiami i pośrodku wielkim herbem nuty. Nie zwlekając długo wszedłem tam i usiadłem przy jednym ze stolików.  Od razu uderzył mnie zapach świeżo parzonej kawy i kwiatu wanilii. Co tu dużo mówić, wystrój był cudowny. Ściany zostały pomalowane na kolor brązowy, a na nich wymalowano białe nuty. Stoły również odzwierciedlały styl właściciela lokalu. W rogu stała duża, brązowa sofa, przy której postawiono biały stolik, a na nim 2 kawy. Przy małym barku stały również brązowe krzesła, z jaśniejszymi poszyciami. Ale to, co zobaczyłem na końcu, zaparło mi dech w piersiach. Na końcu sali stał biały fortepian, a przy nim siedziała i grała jakaś dziewczyna. Wsłuchałem się  w piosenkę i zamyśliłem nad pewnymi słowami. „Zmieniłeś się Harry, nie poznaje cię. Straciłam mojego syna” Czy to możliwe, że 9 słów może zupełnie zniszczyć człowieka? Nie wiem, ale postanowiłem się nad tym zastanowić. Przestałem chodzić do kościoła, nie uśmiecham się, nie śpiewam, a przecież to moja pasja, nie potrafię już kochać. Może mi ktoś powie czy to ja zawiniłem, czy to był mój błąd? Piosenka się skończyła. Dziewczyna wstała od instrumentu i wtedy zobaczyłem jej twarz. Brunetka, z pięknymi, zielonymi oczami, ze szczerym uśmiechem, prostą postawą i niesamowitym głosem. Siedziałem pół metra od fortepianu, gdy nagle podeszła do mojego stolika kelnerka, z pytaniem co zamawiam.
-  Kawę z mlekiem, poproszę- powiedziałem i z uśmiechem na ustach odwróciłem się do jednostki, która rozbudziła we mnie uczucie jakiego już nie pamiętałem. To chyba była miłość.
Dziewczyna znowu zajęła swoje miejsce, a ja patrzyłem się w nią jak urzeczony. Była taka intrygująca.
So I took what's mine by eternal right.
Took your soul out into the night.
It may be over but it won't stop there,
I am here for you if you'd only care.
*[T.I]*
Jak zwykle po szkole przyszłam do mamy, do kawiarni. Moim stałym zajęciem, a także pasją była gra na fortepianie. Dostałam go od mamy na 16 urodziny. W domu ćwiczę na pianinie, a tu na fortepianie. Londyn tętnił życiem jak zawsze około 16. Wszyscy się gdzieś spieszyli. Jednak tu w kawiarni „Nuta” czas się zatrzymywał. Nie lubiłam opuszczać tego miejsca. Różnorakie zapachy kaw, czekolady, wanilii, świeżych kwiatów harmonijnie współgrały z wykonywanymi przeze mnie utworami. Na największym parapecie mama zrobiła mi miejsce, gdzie mogłam się położyć lub usiąść i czytać książki, albo po prostu grzać się w popołudniowym słońcu. Moim ulubionym utworem było „Goodbye my lover” Jamesa Blunta.  Czy ja byłam zwykłą nastolatką? Nie, bo nie chodziłam na imprezy, nie przeklinałam , bo lubiłam czytać książki i dobrze się uczyłam i nie, ponieważ miałam swoją pasję. Jednak to, co odróżniało mnie na zewnątrz nie było tak ważne, jak to co wewnątrz. Z tym musiałam się pogodzić, to właśnie z tym było najciężej, nie mogłam nikomu powiedzieć, że jestem chora. No bo i po co? Żeby się nade mną litowali, żeby mnie wyśmiali?
Znowu zaczęłam mój mały koncert od tego utworu, potem zagrałam jeszcze parę innych ballad i usiadłam na parapecie, wyłożonym kilkoma poduszkami i białym suknem. Patrzyłam w okno i rozmyślałam, gdy nagle z transu wyrwał mnie męski, lekko zachrypnięty głos:
- Mogłabyś jeszcze coś zagrać?- W momencie gdy to powiedział odwróciłam się do mojego rozmówcy. Okazało się, że to wysoki brunet miał chyba ok. 180 cm, z pięknymi brązowymi lokami, zielonymi, hipnotyzującymi oczami i niesamowitym uśmiechem, podczas którego ukazywał rząd białych zębów i cudowne dołeczki.
- Jasne. – Odpowiedziałam i się uśmiechnęłam. Zaraz potem usiadłam przy instrumencie i zaczęłam grać. Chłopak patrzył na moje palce jak zaklęty. Skończyłam grać i spojrzałam na niego. On nadal jak w transie wpatrywał się w nieruchomą już klawiaturę.
- A jak ty właściwie masz na imię?- zapytała, a mój głos lekko zadrżał
- Przepraszam zamyśliłem się. Harry a ty?- odpowiedział a na jego ustach znów zagościł ten niespotykany uśmiech.
- [T.I.] Grasz na pianinie, że się tak przyglądasz?
Zaśmiał się, myślałam, że powiedziałam coś nie tak.
- Nie,  nie gram, ale uwielbiam słuchać jak ktoś gra. A może nauczyłabyś mnie jakiejś piosenki?
- Dobra, ale musisz coś wybrać i powiedzieć coś o sobie – zaczęłam się z nim droczyć
- Hmm jestem Harry, Harry Styles, ale to chyba już wiesz, lubię śpiewać, muzyka jest moją pasją. Przyszedłem do tej kawiarni bo nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Zastanawiam się nad moim życiem i jego sensem. Moim rodzinnym miastem jest Holmes Chapel, mam siostrę Gemmę i mamę Anne. – Odpowiedział mało precyzyjnie, ale cóż dobre i to.
You touched my heart you touched my soul.
You changed my life and all my goals.
And love is blind and that I knew when,
My heart was blinded by you.
*Harry*
[T.I.] bo tak miała na imię piękność zaśmiała się życzliwie. Nie wiem dlaczego, ale gdy po raz pierwszy zobaczyłem jej twarz coś we mnie pękło. Nauczyłem się kochać. Wiedziałem, że chce z nią spędzać każdy dzień, na dobranoc mówić jej te dwa krótkie, a jakże ważne słowa: „Kocham Cię”,  rano robić śniadanie do łóżka, a gdy już staniemy na łożu śmierci, obydwoje chwycimy się za ręce i z uśmiechem na ustach pójdziemy do światełka nadziei, a tam zostaniemy już razem na zawsze. Wraz z początkiem miłości odrodziła się we mnie wiara w Boga, rzeczy niemożliwe i cudy, jakich dokonuje nadzieja, dobro i miłość.
-  Sens życia przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie, spada jak dar Boży, jest podporą i nadzieją na lepsze jutro.- Z monotonnych rozmyślań wyrwał mnie słodki głos [T.I.].
- Dziękuje… To co nauczysz mnie w końcu tej piosenki? Niech będzie to twoja ulubiona.
-  Skoro nadal chcesz. To będzie „Goodbye my lover”
Usiadła przy instrumencie i poklepała miejsce obok. Usiadłem i z drżącymi rękami dotknąłem klawiszy białych jak kość słoniowa i delikatnych jak szkło. Dziewczyna zaczęła pokazywać mi na klawisze i uderzać w nie. Wzięła moją rękę i wystukiwała nią rytm. Po około godzinie nauczyłem się zwrotki i refrenu. [T.I.] poprosiła żebym jej to teraz zagrał. Zgodziłem się.
I've kissed your lips and held your head.
Shared your dreams and shared your bed.
I know you well, I know your smell.
I've been addicted to you.
*[T.I.]*
Poprosiłam Harrego, by zagrał mi tą piosenkę sam. Zdziwiłam się ponieważ nie grał na instrumencie, tylko śpiewał, a wszystko wyszło mu tak jakby nic innego w życiu nie robił. Ale gdy spytałam jeszcze raz, on znowu pokręcił głową. Dałam mu spokój, najwidoczniej był bardzo zdolny.
*2 miesiące później*
Harry od naszego pamiętnego spotkania w kawiarni, codziennie przychodził po lekcjach i opowiadał mi o swoim życiu. Dowiedziałam się, że teraz znowu zaczął wierzyć w Boga, że ma we mnie oparcie. To wszystko było miłe, znalazłam niesamowitego przyjaciela, razem często śpiewaliśmy i graliśmy, tworzyliśmy wspaniały duet. Mama dokupiła jeszcze jeden fortepian, tym razem dla Harrego.  Kochaliśmy grać, to była nasza wspólna pasja, która nas łączyła i dawała ukojenie. Z nim mogłam porozmawiać o wszystkim, wyżalić się, popłakać jak małe dziecko i być zrozumiana. Dopiero wtedy zrozumiałam pojęcie miłość, sens życia. On był dla mnie sensem życia, powodem dla którego codziennie wstaje z łóżka i dla którego jestem na tym świecie i walczę. Tak walczę z chorobą. Z Harrym jesteśmy tylko przyjaciółmi, ale ja czuję coś więcej. Dlatego nie powiedziałam mu o chorobie, nie chciałam, żeby był ze mną z litości i nie chciałam psuć tego co pomiędzy nami było.
Goodbye my lover.
Goodbye my friend.
You have been the one.
You have been the one for me.
*Harry*
Z [T.I.] dogadywałem się świetnie. Dzięki niej odżyłem.  Odrodziła się we mnie  miłość do muzyki i uczucia, które wydawały się być tak odległe, wręcz nieosiągalne. Tak, mogę to śmiało powiedzieć. Kocham jej uśmiech, piękne, zielone oczy, błyszczące jak gwiazdy, włosy, które mienią się w słońcu i wszystko co z nią związane. Jednak ciągle mam nieodparte wrażenie, że coś przede mną ukrywa, jakiś sekret, coś związane z jej osobą. Chciałem jej wyznać moje uczucia, ale czy to coś by zmieniło, jeśli ona nie czuje tego samego? Nie zmuszę jej do miłości.
*1 tydzień później*
Leżałem w łóżku i patrzyłem w lekko przybrudzony, niebieski sufit. Rozmyślałem nad moją przyszłością, gdy nagle zadzwonił telefon.
- Harry Styles, słucham. – powiedziałem, ale w odpowiedzi usłyszałem tylko cichy szloch.
- Harry proszę przyjedź do szpitala, mówi mama [T.I.]
- Ale coś się stało [T.I.]? Proszę niech mi pani powie…- teraz już ja płakałem.
- Harry przyjedź po prostu, wszystkiego się dowiesz na miejscu – powiedziała i podała mi adres szpitala.
Szybko wyskoczyłem z łóżka, pobiegłem do łazienki i ubrałem się. W drodze wziąłem jakąś kanapkę i krzyknąłem do mamy:
- Mamo jadę do [T.I.], później zadzwonię!
Nie usłyszałem odpowiedzi, bo byłem już w samochodzie. Przez całą drogę zastanawiałem się co takiego mogło się stać. Z duszą na ramieniu przekroczyłem próg szpitala i pobiegłem do recepcji.
- W jakiej Sali leży [T.I.] [T.N.]?
- W Sali 24.
Szybko pobiegłem na piętro i zatrzymałem się na korytarzu. Dostrzegłem jej płaczącą mamę, podszedłem do niej i przytuliłem.
- Co się stało?
- Harry. Nic ci nie mówiła. [T.I.] ma raka, zaawansowane stadium, został jej tydzień życia.
- Nie to nie może być prawda, na pewno, ale dlaczego mi nie powiedziała? Co jej się stało?
- Dzisiaj zasłabła w domu, zadzwoniłam po pogotowie, zabrali ją i zdiagnozowali raka złośliwego, który atakuje już organizm i zostały jej już… nie mogę.
- Jest na Sali?
-  Tak idź do niej, już się obudziła.
I am a dreamer but when I wake,
You can't break my spirit - it's my dreams you take.
And as you move on, remember me,
Remember us and all we used to be
*[T.I.]*
Rak znowu pokazał swoją obecność. A było już tak dobrze… Mam tylko nadzieję, że mama nic nie powiedziała Harremu. Nie chciałam go okłamywać, ale nie mogłam mu tego powiedzieć tak wprost. Załamałby się, a ja razem z nim.
Nagle usłyszałam ciche pukanie, a za drzwi wysunęły się brązowe loki, zaraz po nich wyjrzały oczy, a na końcu reszta ciała. Usiadł przy moim łóżku i patrzył mi się w oczy. Minęło chyba z dziesięć minut, a my nadal się na siebie patrzyliśmy. Widziałam w tych tęczówkach wszystko: ból, troskę, smutek, dobro, nadzieję, miłość. Miłość? Tak to było chyba to.
- Dlaczego [T.I.], dlaczego? – Przerwał błogą ciszę tymi jakże raniącymi mnie słowami.
- Harry ja nie chciałam…- Zaczęłam się tłumaczyć, ale on przerwał mi w połowie.
- Jak mogłaś?!
- A jak niby miałam ci to powiedzieć?! Harry słuchaj jestem chora na raka, ale spoko zostały mi 3 tygodnie życia. To co idziemy na kawę? Naprawdę chciałbyś to usłyszeć?!
Opuścił głowę i zalał się łzami. Torowały sobie drogę po jego policzkach, spływały jak deszcz w rynnie, cicho szlochając. Jego widok tak mnie zasmucił, że sama zaczęłam płakać.
Przytulił mnie, a moje włosy zagłuszały jego słowa:
- Wszystko będzie dobrze, będę z tobą.
Zaczęłam szlochać jeszcze bardziej.
- Harry dla mnie już nie ma ratunku.
I've seen you cry, I've seen you smile.
I've watched you sleeping for a while.
I'd be the father of your child.
I'd spend a lifetime with you.
*Harry*
Zrozumiałem, to był ten sekret. Kocham ją i wiem, że muszę się pospieszyć, żeby jej to powiedzieć.
Nagle maszyna zaczęła piszczeć, a [T.I.] zaczęła mrużyć oczy.
- Harry to koniec.
- Ja muszę ci coś powiedzieć, [T.I.] ja cię kocham- delikatnie musnąłem jej usta.
- Harry ja ciebie też. Pamiętaj o mnie, od teraz ja będę twoim aniołem, tam, na górze w niebie, dziękuje za to wszystko co dla mnie zrobiłeś. Zmieniłeś moje życie. Kocham cię już na zawsze.
Pocałowałem ją ostatni raz, chwyciłem za rękę i zacząłem śpiewać jej ulubioną piosenkę.:
I am a dreamer but when I wake,
You can't break my spirit - it's my dreams you take.
And as you move on, remember me,
Remember us and all we used to be
I've seen you cry, I've seen you smile.
I've watched you sleeping for a while.
I'd be the father of your child.
I'd spend a lifetime with you.
I know your fears and you know mine.
We've had our doubts but now we're fine,
And I love you, I swear that's true.
I cannot live without you.
Goodbye my lover.
Goodbye my friend.
You have been the one.
You have been the one for me.

Dwa lata później Harrego odkryli łowcy talentów w X-factorze. Połączyli go z 4 chłopcami. Od tej pory jest wielką gwiazdą, ale nigdy więcej się nie zakochał. Codziennie wspomina chwile spędzone z nią, dziewczyną marzeń. Za każdym razem, gdy wychodzi na scenę, patrzy w górę, do [T.I.]. Wie, że dzięki niej dostał drugie życie. To od niej dostał to, co najlepsze w życiu, zrozumiał czym była i będzie dla niego. Nadzieją na lepsze jutro, latarnią pośród ciemnych ulic życia i jego sensem.


---------

Liczę na Wasze szczere opinie. ;)
Do napisania! ; *

~by Klara.

wtorek, 30 października 2012

# 167 . Harry .

Joł ;D Mam nadzieję, że u Was lepiej, niż u mnie, bo... No, delikatnie rzecz ujmując, szkoła doprowadza mnie do szewskiej pasji. :D
Dziś Harry, dedykacja dla: Ani, Mai S. i Karoliny Styles. ;)
Song: < klik >
_____________________________________________________

Przystanęłam na chodniku przed szkołą i uniosłam głowę w górę dokładnie oglądając każdy szczegół budynku z czerwonej cegły. Mżawka, która roztaczała się nad Londynem pokrywała moją uniesioną twarz, przez co musiałam mrużyć oczy. Z zewnątrz placówka prezentowała się przyjemnie: mały dziedziniec otoczony drzewami z zielonymi koronami, trawnikami, na których stały ławeczki… Wprost wymarzone miejsce do odpoczynku pomiędzy lekcjami w ciepłe, jesienne popołudnia.
Poprawiłam torbę na ramieniu i próbując stłamsić poddenerwowanie i ból brzucha, który buntował się już od samego rana, ruszyłam dziarskim krokiem w kierunku oszklonych drzwi chcąc jak najszybciej znaleźć się daleko od deszczu, od którego moje włosy przypominać będą stóg siana.
Pociągnęłam za klamkę i od razu otoczył mnie gwar rozmów, śmiechów i przyjacielskich bójek. Szłam korytarzem, starając nie zmieniać tempa marszu i nie zważać na szepty i śmiechy oraz kąśliwe uwagi o mniej więcej tej samej treści: „Oooo, nowa! Zobaczymy, czy z niej taka bohaterka!”
Weszłam do przytulnego sekretariatu. Otrzymałam plan lekcji, po czym podziękowawszy sekretarce, która nie wyglądała na zachwyconą, że przyszło jej wypełniać swoje obowiązki, opuściłam pomieszczenie i przyglądając się uważnie rozpisce szłam korytarzem poszukując swojej szafki.
- Przepraszam – mruknęłam, gdy na kogoś wpadłam, lecz nie odwróciłam się, by zobaczyć kto to.
Po dość długim marszu znalazłam skrzyneczkę z numerem 174, która teraz należała do mnie. Wprowadziłam doń szyfr, uniosłam klamkę i pociągnęłam do siebie by móc schować do niej niepotrzebne książki. W torbie zostawiłam tylko biologię, gdyż to ją jako pierwszą miałam w planie. Modląc się, by nauczyciel nie kazał mi się przedstawiać na forum klasy, zarzuciwszy torbę na ramię, szłam na końcu grupki rozchichotanych blondynek zmierzających w kierunku ów pomieszczenia.
Profesor przedmiotu okazał się łysiejącym starszym mężczyzną, który powitał mnie tylko z dobrotliwym uśmiechem na pomarszczonej twarzy i powrócił do omawiania genetyki, za co byłam mu dozgonnie wdzięczna.
Również późniejsze przedmioty nie okazały się być warte stresu, który przeżywałam wchodząc do klasy. Już całkiem zrelaksowana, gdyż pozostała mi jeszcze tylko dwugodzinna lekcja wychowania fizycznego, wciągałam czarne leginsy i białą bluzkę, które zwykłam nosić, gdy zapowiadał się dzień na siłowni czy też inne aktywne spędzanie czasu.
Wyszłam jako pierwsza z szatni postanawiając porozciągać się przed grą w siatkówkę, gdyż to ją dziś nauczyciel zaproponował, na co pozostałe dziewczęta zareagowały z entuzjazmem.
Lekka rozgrzewka, dwa mecze i ponownie wracałam do pomieszczenia z ubraniami, by wciągnąć na siebie dżinsy, założyć bluzę i porywając torbę z wieszaka móc opuścić salę.
Wstąpiłam jeszcze do biblioteki, gdyż spis lektur przypadających na ten rok był wręcz przerażająco zbyt obszerny i wolałam zapoznać się z powieściami już teraz, by później nie musieć zarywać nocy z powodu studiowania ów dzieł.
Zaczytana w prologu książki, opuściłam bibliotekę. Pchnęłam oszklone drzwi, następnie drugie, by móc znaleźć się na świeżym powietrzu, jednak w tym samym momencie, kiedy zrobiłam wdech, a do moich płuc przedostało się powietrze naznaczone śladami dymu z kominów i spalin paliwowych wejście odskoczyło z powrotem w tył, przez co zostałam brutalnie uderzona w głowę.
- Jezuuu, jeszcze to! – jęknął ktoś, zdegustowany, po czym westchnął przeciągle i pochylił się nade mną. – Jesteś cała?
- Widzę, że średnio obchodzi cię stan mojego zdrowia – wytknęłam mu i próbowałam ponieść się z podłogi. Przyłożyłam lewą dłoń do czoła – już teraz wyczuwałam porządne zgrubienie.
- Świetnie! – Rzekłam z irytacją. – Cudownie! Więc pozwól, panie niezdaro, że już sobie pójdę, zanim mnie całkowicie uszkodzisz…
- Hej, to nie ja czytałem książkę! Trzeba było patrzeć, gdzie się idzie! – odrzekł z oburzeniem.
- Tak się składa, że JA potrafię otwierać drzwi – wytknęłam mu, dopiero teraz patrząc chłopakowi prosto w twarz. Jego uroda nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia. No, może troszeczkę… - Najpierw może przeczytaj instrukcję obsługi klamki i zwróć uwagę, co znaczy ‘pchać’ i ‘ciągnąć’, dopiero później miej pretensje do osoby, która te reguły już zna!
- Jakoś straciłem ochotę na podtrzymywanie tej rozmowy.
- Ja w ogóle jej nie miałam!
Wyminęłam go w drzwiach i czym prędzej opuściłam duszny korytarz.
~*~
- Twoja książka.
Odwróciłam się gwałtownie i trzasnęłam głową w metalowe drzwiczki od szafki. Syknęłam z bólu.
- Co jest…?
- Może powinienem nie zbliżać się do ciebie na więcej niż metr, bo poważnie szkodzę twojej głowie – usłyszałam ciche zdanie, jakby właściciel głosu ledwo powstrzymywał się od wybuchnięcia śmiechem. Uniosłam brwi.
- Chodziło mi o to, że przeze mnie doznajesz urazów głowy – linia moich brwi zniknęła pod grzywką – Może zacznę inaczej: Nabiłem ci już wystarczającą ilość guzów.
- To miłe – rzekłam sarkastycznie, na co brunet wybuchnął śmiechem.
- Naprawdę, przykro mi – stwierdził ze smutną miną, patrząc na moje buty.
- Urzekła mnie twoja historia.
- Czemu jesteś sarkastyczna? – spytał.
- Ja? Sarkastyczna? Skąd! – prychnęłam i zatrzasnęłam szafkę, po czym zarzuciwszy na ramię torbę i wyjąwszy moją własność z rąk chłopaka, poszłam w kierunku klasy, a chłopak zawołał za mną:
- Przyjdź o 5 po południu na salę! Pozwolę ci się zrewanżować!
~*~
Nie wiedząc, jaki instynkt przemawia za moim działaniem, postanowiłam zaszczycić Stylesa moją obecnością na hali. Poprawiłam bluzę, rzuciłam plecak w kąt sali i podeszłam do chłopaka, który stał przy koszu i celował do niego pomarańczową piłką. Ubrany był w strój koszykarski, którym w naszej szkole były długie do kolan spodenki i długa bluzka w kolorze błękitu, co doskonale podkreślało muskularność Harry’ego. Zganiłam się za to stwierdzenie i chrząknęłam, na co brunet przerwał czynność i okręcił się w miejscu, stając do mnie przodem.
- Witam – podniósł uroczyście głos i uniósł ramiona jakby chciał objąć całą salę – w moim królestwie.
Uniosłam sceptycznie brwi.
- Kilkanaście osób twierdziło, że twoim ‘królestwem’, jak to trafnie ująłeś, jest scena – wytknęłam mu, zakładając ręce na piersi.
Westchnął przeciągle i rzucił piłką do kosza. Trafił.
- Jak widać, można urodzić się bogiem i być dobrym w więcej niż jednej konkurencji – poruszył śmiesznie brwiami i poprawił opadające mu na czoło pukle lokowatych włosów.
- Widać skromnością też nie grzeszysz – rzekłam z udawanym uznaniem, po czym rozejrzałam się po sali i dodałam: - Po co mnie tu ściągnąłeś?
- Żebyś miała okazję się zrewanżować – uśmiechnął się łobuzersko.
- W takim razie wybrałeś kiepski sposób, bo nie jestem zbyt dobra z koszykówki – rzekłam z przekąsem.
- Tylko to wpadło mi do głowy – usprawiedliwił się. – Okej, żeby cię przekonać… Mam! Za każdy celny traf przeciwnik odpowiada na jedno zadane pytanie. I… Ściąga jedną rzecz – ponownie wpełzł mu na twarz złośliwy uśmieszek.
- Równie dobrze mogę już teraz oddać ci moje ciuchy – stwierdziłam.
- Och, dam ci fory – zapewnił. – To jak? Przyjmujesz propozycję?
Przekrzywiłam głowę, udając zamyślenie. Teoretycznie za nic w świecie nie zgodziłabym się na podobną sprawę, lecz miałam olbrzymią ochotę, by utrzeć Harry’emu nosa.
- Zgoda – potwierdziłam. - O co?
- Honor? Nieee… To zbyt oklepane. Zakładamy się o… Wygrany wybierze zestaw ciuchów, który włożyć będzie musiał przegrany w następnym dniu szkoły. – Zatarł ręce. - Świetnie, więc…
- Ale, ale! – ostudziłam jego nagłe ożywienie. – Ja zaczynam.
Udał obrażonego.
- Dooobra, dobra, już… - podał mi piłkę.
- Pamiętaj, że nie można się wycofywać – zastrzegłam, przyjmując pozycję.
- Grozisz mi? – odpowiedział pytaniem.
- Tylko informuję – uśmiechnęłam się słodko, po czym skupiłam swój wzrok na odległym koszu, napięłam mięśnie i rzuciłam.
- Chcesz mi coś powiedzieć? – zagaił z niedowierzaniem Harry, kiedy piłka z łatwością prześlizgnęła się przez obręcz i wpadła wprost w wyznaczone miejsce.
- Hmm… Oprócz tego, że mając na myśli ‘nie jestem zbyt dobra w kosza’ chodziło mi o zdobycie mistrzostwa w dawnej szkole… To nie – udałam niewiniątko. – No już, Styles, wyskakuj z gaci!
Spojrzał na mnie wielkimi oczami.
- Mam przechlapane – wyszeptał, ale posłusznie zdjął buty.
- I kto tutaj będzie musiał dawać przeciwnikowi fory? – spytałam, podając mu piłkę. – No, Harry, pokaż swe królestwo!
Nie trwało długo, kiedy Harry został w samych bokserkach, a ja natomiast straciłam tylko obuwie i skarpetki. Teraz wypadał mój rzut.
- Więc, kochany, ile już dziewcząt wpadło w twoje sidła? – Rzut. Traf.
- Cóż…. Nie chcę o tym mówić.
- Czyli przestałeś już to liczyć. No tak. – Pokiwałam głową.
- Muszę? – spytał, posyłając mi proszący wzrok i wskazując na resztę swojego stroju.
Zachowałam powagę i pokiwałam głową.
- Honor, mężczyzno. Należy wypełnić przyrzeczenie. Obiecuję nie patrzeć.
Odwróciłam się w tym samym momencie, gdy do sali wszedł woźny.
- Dzieciaki, co wy tutaj…? – Wytrzeszczył oczy na niemalże gołego chłopaka stojącego za mną. – Co… Co to ma być?!
- Zakład, który właśnie wygrałam. Dziękuję za uwagę – pisnęłam spłoszona i pozbierawszy swoje rzeczy z podłogi i wrzuciwszy je do plecaka czmychnęłam w stronę wyjścia, mijając zdezorientowanego i oburzonego za razem woźnego.
Nie mogąc uwierzyć w ów wydarzenie, którego byłam świadkiem, przysiadłam na jednej z ławek w parku przed budynkiem szkoły i zawiązałam sznurowadła przy butach, które w pośpiechu naciągnęłam na stopy. Moment później dołączył do mnie Harry, wciągając na siebie beżowy sweterek.
- Przez ciebie mam przechlapane – wytknął mi na wstępie. – Smith wziął mnie za zboczeńca.
- Wiele się nie omylił – zażartowałam, lecz ten zgromił mnie spojrzeniem. – No co, w końcu to ty wpadłeś na pomysł, by po każdym trafie pozbyć się ciuchów, więc nie miej teraz pretensji do mnie, że…
- Bo przecież ty musiałaś się odegrać…
- Bo przecież sam mi to zaproponowałeś…
- Bo przecież nie ominęłabyś okazji, żeby się ze mnie ponabijać…
- Bo przecież to ja sama sobie nabiłam tysiące siniaków…
- Bo przecież to ja jestem sierotą, która nie potrafi otworzyć drzwi…
- Bo przecież… Nie, akurat w tym się z tobą zgodzę. Nie umiesz otwierać drzwi.
Zmierzył mnie wzrokiem.
- Co byś teraz nie powiedział, i tak wygrałam. Oczekuj paczki z sukienką dziś pod twoim domem – rzuciłam na odchodnym, nie zapominając o złośliwym uśmiechu i odeszłam w stronę domu, kompletując w myślach jutrzejszy strój Harry’ego.


------------------------------------------------------------

Niby pisząc go płakałam ze śmiechu, ale czytając go po zakończeniu... Nie wydawał mi się już w pełni tak zabawny. Ale to Wasza opinia się tutaj liczy, przepraszam, jeśli zawiodłam, bo ostatnio... Mam zanik inwencji twórczej ^^

~by Klara

poniedziałek, 29 października 2012

# 166. Zayn .

Piosenka: <klik>


Ponownie obróciłam głowę, by dyskretnie na niego zerknąć. Stał kilka metrów koło mnie, wędrując w tę i we w tę, rozmawiając z kimś przez telefon. Był rozemocjonowany i przejęty. Widziałam to po jego pewnym chodzie, skupionym wzroku i zmarszczonym czole. Szybko odwróciłam wzrok, gdy spojrzał na mnie. Udałam, że rozglądam się za autobusem, który miał lada chwila przyjechać.
Ponownie zerknęłam, dokładnie w chwili, kiedy wściekły rozłączył się, mrucząc coś do siebie pod nosem, zapewne same przekleństwa. Ponownie spojrzał na mnie, przez co zaczerwieniłam się. Musiał zauważyć, że od dobrych pięciu minut, czyli odkąd jestem na tym przystanku, co chwila gapię się na niego jak sroka w gnat. Przyjechał właśnie mój autobus, a on akurat w tej samej chwili przeszedł koło mnie, odchodząc z przystanka wściekle stawiając kroki. Zdumiona, na chwilę zamarłam. Ludzie przepychali się koło mnie, a ja gapiłam się na jego plecy, powoli się ode mnie oddalające. Otrząsnęłam się z tego dziwnego letargu, dopiero kiedy ktoś przez przypadek mnie trącił łokciem, próbując dostać się do pojazdu. Zrobiłam krok w przód, nadal go obserwując. Już miałam wchodzić, kiedy gwałtownie się cofnęłam, przez co wpadłam na ludzi za mną. Nawet ich nie przepraszając, ruszyłam za chłopakiem. Zwykły, głupi impuls. Coś mnie pchnęło, skłoniło ku temu, bym ruszyła za nim. I tak zrobiłam.
Z każdą sekundą, chwilą przybliżałam się do niego. Czarna skórzana kurtka, pod nim tego samego koloru koszulka, ciemne dżinsy, buty. Jego kruczoczarne włosy idealnie współgrały z jego ciemniejszą karnacją. Na pewno miał jakieś inne korzenie niż Anglia. Szłam tak szybko, że już po chwili byłam tuż za nim. Mogłam bez skrępowania go obserwować, a on i tak tego nie widział.
Co ja robię?, zastanawiałam się. Przez jakieś głupie, chwilowe zauroczenie jakimś obcym i starszym facetem latam za nim po całym mieście!
Nagle wpadłam na coś twardego i zdałam sobie sprawę, że był to ów chłopak. Niespodziewanie przystanął na środku ulicy, a ja zagapiona wpadłam na niego. Odwrócił się, ale na moje szczęście odnotowałam, że nie był zły, tylko zdezorientowany.
- Przepraszam – wybąknęłam, gdy udało mi się dojść do siebie. Popatrzył na mnie chwilę, po czym ruszył nadal przed siebie. Nie wiadomo czego, poczułam ponowny impuls i, zanim zdążył odejść, chwyciłam go za rękaw. Odwrócił się i popatrzył na mnie, wyczekując co powiem. Odchrząknęłam, puszczając jego rękaw.
- Przepraszam, po prostu… Jestem [T.I] – wyciągnęłam rękę, nerwowo zagryzając wargi. Idiotka, przeklęłam się w myślach. Zaśmiał się.
- Idziesz tu za mną i przegapiasz swój autobus tylko po to, żeby powiedzieć mi jak masz na imię?
Zaczerwieniłam się, gdyż ta prawda w jego ustach napawała mnie wstydem.
- Zayn – przedstawił się po kilkunastu sekundach ciszy, ale nie uścisnął mojej ręki, więc zabrałam ją. Odsunęłam się na bok, aby ludzie mogli przejść.
- Może miałbyś ochotę się przejść? – zdołałam wreszcie z siebie wykrztusić. Popatrzył na mnie dziwnym, nieprzeniknionym wzrokiem. Miałam pewność, że mi odmówi, ale wtedy usłyszałam jego odpowiedź:
- Jasne.
*
Minęły trzy tygodnie. Od tego czasu zadurzyłam się w Zaynie po uszy. O niczym innym nie myślałam, niczego innego nie widziałam, jak tylko jego. Śniłam o nim, myślałam o nim, przez co moje wyniki w nauce się pogorszyły. Nie mogłam się skupić na niczym innym, jak tylko na jego czekoladowych tęczówkach, tym cudownym uśmiechu, którym często mnie obdarowywał. Rodzice i przyjaciele zauważyli tą zmianę. Zamiast piątek, zaczęłam przynosić do domu tróje i dwóje.        
Moje stosunki z przyjaciółmi znacznie się zmieniły. Pogorszyły, oziębiły. Zaczęłam wszystkich postrzegać jako niedojrzałe dzieciaki. Nie to co Zayn i jego przyjaciele. Dojrzali, pełnoletni, samodzielni. Nikt im nie mówił co mają robić, robili to na co mieli ochotę. Też tego pragnęłam. Wolności. Niestety, moi rodzice byli w stosunku do mnie nadopiekuńczy. Na dworze mogłam przesiadywać jedynie do dwudziestej pierwszej. Potem musiałam wracać i grzecznie się uczyć. Ale miałam dość.
Z Zaynem i jego przyjaciółmi spotykaliśmy się w piątki na przysłowiowych imprezach. Tylko zamiast iść do klubu i tańczyć, my przesiadywaliśmy w jakichś opuszczonych uliczkach, koło bloków, popijając z gwinta i hałasując. Ja nie piłam. To była jedyna rzecz, która się we mnie nie zmieniła. Nadal alkohol i używki budziły we mnie wstręt. Jednak nawet zewnętrznie się zmieniłam. Zaczęłam się inaczej ubierać, by wyglądać na straszą i przypodobać się Zaynowi. On tego ode mnie nie wymagał, nie. Ale to ja odczuwałam potrzebę, by móc godnie się czuć z nimi. Zaczęłam nosić głównie czerń, gdyż postarzała mnie i zamiast na piętnaście lat, wyglądałam na dziewiętnaście. Zaczęłam się mocniej malować, używać kredki, tak że nikt mnie nie poznawał. To nie ta stara [T.I].
Właśnie wysiadłam z autobusu, którym zajechałam pod miejsce naszych stałych spotkań. Już z daleka usłyszałam głośne śmiechy i rozmowy.
- Cześć - przywitałam się, kiedy doszłam pieszo do reszty. Rozejrzałam się po grupie, poszukując twarzy, którą pragnęłam zobaczyć.
- Zayn jest gdzieś dalej - wskazał głową jasnowłosy Bradley.
- Ale wiesz... Jakbyś chciała mocniejszych wrażeń... - odezwał się znacząco Oliver, poruszając brwiami w górę i w dół, jakby coś sugerując. Przewróciłam oczami, ruszając w kierunku, który wskazał mi Bradley. Moje serce przyspieszyło na samą myśl o tym, że zaraz go zobaczę. Uśmiechnęłam się i ruszyłam przed siebie, rozglądając się wokoło. Zaglądałam pobieżnie w zakamarki, ale nikogo tam nie było. Dopiero na samym końcu ujrzałam go. Stał odwrócony do mnie tyłem, opierając obie dłonie o mur.
Moje usta wygięły się w jeszcze szerszy uśmiech, o ile to w ogóle było możliwe. Był ubrany na ciemno, tak że prawie zlewał się z ciemnym murem i niemal czarną nocą, ale czułam, niemal miałam pewność, że to on. Już miałam się odezwać, kiedy zauważyłam inny szczegół. Stanąwszy z boku stwierdziłam, że nie był sam.
Wpity w wargi innej dziewczyny, zachłannie ją całował, jakby miało nie być jutra albo jakby widzieli się po ponad rocznej separacji od siebie. Co najmniej rocznej.
Rozpoznałam tą dziewczynę. Jej włosy jaśniały na ciemnym tle, co wskazywało na to, iż jest blondynką. Perrie. Była jedyną jasnowłosą dziewczyną wśród dziewczyn w naszym towarzystwie. Z tego co zapamiętałam na pierwszym zapoznawczym spotkaniu, była w wieku Zayna. Zresztą tylko ja w ich towarzystwie byłam niepełnoletnia. I wtedy ogarnęła mnie wściekłość. Łzy, które zaczęły spływać po mojej twarzy nie wiadomo kiedy, zatrzymały się i już podchodziłam bliżej, klepiąc Zayna po ramieniu. Odwrócił się oszołomiony.
- [T.I.]... – zdążył wykrztusić, a ja z całej siły go spoliczkowałam. Chyba zabolało, bo złapał się za miejsce, w które go uderzyłam i aż zatoczył się, skomląc z bólu.
- Co ty robisz? - krzyknęła Perrie, podbiegając do mulata, który próbował w danej chwili rozmasować policzek.
- Idź stąd - powiedziałam do niej hardo. - Chcę z nim porozmawiać na osobności.
Patrzyła na mnie chwilę w taki sposób, że sekundę wydało mi się, ze się na mnie rzuci, ale zamiast tego posłusznie wykonała moją prośbę, która raczej zabrzmiała jak rozkaz, i stukając obcasami, poszła w drugą stronę, zapewne udając się do reszty.
- Za co to, do cholery? - Spytał, nadal nie odrywając ręki od swojej twarzy. Nagle zaczęłam mu współczuć i ganić siebie za to, co zrobiłam. Wyglądał tak bezbronnie. Oderwał na chwilę dłoń i zobaczyłam, że cały jego policzek jest zaczerwieniony, jakby przebiegł kilka kilometrów bez postoju. Dotknęłam go, lecz niemal natychmiast zabrałam dłoń, jakbym się sparzyła. Policzek palił niemal żywym ogniem.
- Jak mogłeś - wyszeptałam, z łzami niebezpiecznie szybko napływającymi pod powieki. - Dlaczego to zrobiłeś?
- Przestań zachowywać się jak histeryczka. Przecież wiedziałaś, że to nie wypali. Że między nami nie dojdzie do niczego więcej. Nie zrozum mnie źle. Naprawdę cię lubię, mała ale jesteś za młoda. To nie twój świat. - wyciągnął ramiona na boki, jakby chcąc pokazać mi to, co znajduje się w zasięgu tych rąk. - Ty taka nie jesteś. Jesteś miła, uczynna, grzeczna.
- Przecież się zmieniłam - burknęłam, ocierając wierzchem dłoni już spływające łzy.
- Ale ja nie chcę, żebyś się zmieniała. - Położył swoje dłonie na moich ramionach, znajdując sie przy mnie w sekundę. - Dla nikogo. A już szczególnie nie dla mnie. Rozumiesz? - Popatrzył mi głęboko w oczy, jakby chcąc wyczytać o czym myślę. - A teraz wracaj do domu i żyj tak, jak żyłaś, zanim mnie poznałaś.
- Ale ja nie chcę cię stracić - odezwałam się rozpaczliwie, będąc na skraju histerii. - Zayn, ja cię kocham.
- Wcale nie. - Uśmiechnął się. - To tylko głupie, szczeniackie zafascynowanie, które minie po kilku tygodniach.
- To boli. – Wychrypiałam, kręcąc głową i spuszczając wzrok.
- Wiem. Ale minie. Obiecuję. – uniósł mój podbródek i przycisnął swoje wargi do mojego czoła. Przytrzymał je kilka sekund, jakby nie chcąc odchodzić. Wkładał w to całe uczucie, wiem to. Zacisnęłam powieki, chcąc tak trwać wieczność. Ale wróciłam do rzeczywistości, gdy zamiast jego ciepłych warg poczułam chłód.
- Też cię kocham. - Usłyszałam jeszcze tylko. Nie kłamał.
Powieki zebrałam się na odwagę otworzyć dopiero po dłuższej chwili. Ale jego już nie było.
~by Julia