środa, 19 grudnia 2012

185 . Zayn . część 3 .


Korzystając z okazji, że John wyszedł do sklepu, szybkim ruchem przystawiłam krzesło do blatu, po czym weszłam na nie i sięgnęłam metalową puszkę z kakałem. Zeszłam ze stołka, odsunęłam je na miejsce, następnie otwierając naczynie zaciągnęłam się słodkawym zapachem i wsypałam do kubka z parującym mlekiem trzy łyżeczki proszku, po czym schowałam kakao za papierowym ręcznikiem i zadowolona, udałam się z napojem na kanapę do salonu.
Dzień w dzień, przez cztery dni jadałam same warzywa, owoce, produkty zbożowe i inne paskudztwa, które pomóc miały mi odzyskać pełnię sił. Wmuszałam takie posiłki, jadłam je tylko ze względu na wiecznie martwiącego się Johna. A co jak co, kochałam go. Dbał o mnie, zabawiał, opiekował się mną i pocieszał, kiedy usilnie próbowałam przypomnieć sobie choć skrawki przeszłości. Coraz bardziej jednak zastanawiałam się co jest z nim nie tak. Często przyłapywałam go na przeglądaniu albumów, wpatrywaniu się we mnie czy też, co dziwne, przeszukiwaniu szafek, co tłumaczył „stęsknieniem się za rodzinnymi kątami”.  Mnie to wyglądało, jakby próbował… Poznać i mnie, i dom ponownie. Dziwne.
Trzask drzwi frontowych spowodował, że omal nie oparzyłam się napojem. Schowałam go za plecy, nastawiałam telewizor odrobinę głośniej i czekałam, aż mój braciszek wkroczy do salonu z kolejną porcją ‘witaminek’.
Sądząc po brzdęku i szuraniu, zostawił zakupy w kuchni, po czym ściągając kurtkę, udał się w moim kierunku. Stanął w drzwiach, oparł się o framugę i przypatrywał mi się z niemałym uśmiechem. Jednak jakiś niewyjaśniony smutek, zaduma sprawiały, że ów grymas mnie paraliżował.
- Coś się stało? – spytałam cicho, niewinnie.
Chłopak przekrzywił głowę.
- Dlaczego w kuchni za ręcznikiem stoi kakao?
Odwróciłam wzrok.
- Chciałam…
- O tak, zapewne chciałaś nakarmić nim Lucky’ego – powiedział, uśmiechając się lekko, ale w jego oczach dostrzegłam naganę.
- To jeden raz – poprosiłam.
Wzruszył ramionami i poszedł do kuchni. Dopiłam kakao, wyłączyłam telewizję i ruszyłam do holu, by móc zadzwonić do mamy. Znalazłam jej numer w spisie kontaktów, gdyż jak na złość nie potrafiłam przypomnieć sobie ciągu cyfr, połączyłam się i po czterech sygnałach przywitałam się ze stęsknioną matką.
- [T.I.]? Jak dobrze, że dzwonisz – powiedziała na wstępie. – Jak się masz?
- Jest w porządku, szkoła daje o sobie znać – skłamałam, dziękując Bogu, że telefony zniekształcają nieco głos, dzięki czemu mogłam uniknąć zdemaskowania.
Uzgodniłam z Johnem, że nie powinniśmy mówić mamie o wypadku. Coraz częściej miewałam przebłyski pamięci, coraz więcej rzeczy sobie przypominałam. Miewałam też czasem absurdalne stwierdzenia, że mój brat nie jest moim bratem. Szybko odrzucałam jednak tą irracjonalną ideę, będąc w przekonaniu, że przez upadek jakieś części mego mózgu uległy jednak zniszczeniu.
- A co u ciebie? Jak idzie fotografowanie?
- Tęsknię za naszym cieplutkim Londynem. Tam nie jest przynajmniej tak wilgotno – wymamrotała z obrzydzeniem, po czym dodała, jakby podsycając moją ciekawość: - Ale las deszczowy swoją drogą jest fascynujący… Tym bardziej tutejsze rośliny. Kontaktował się z tobą John? – zmieniła nagle temat, a w słuchawce coś dziwnie zaszeleściło.
- Nie, nie miałam z nim kontaktu. – Przełknęłam ślinę. – Mamo, muszę kończyć, mam tonę prac domowych, jutro egzamin z angielskiego… Odezwę się. Do zobaczenia.
- Nie zapomnij zadzwonić. Kocham cię. Pa!
- Ja ciebie też, mamo.
John wychylił się z kuchni, kiedy odkładałam słuchawkę na widełki i posłał mi pełne współczucia spojrzenie.
- Wiem. Nawet nie mów – westchnęłam i podążyłam krętymi schodami na górę. Mój pokój był schludnie posprzątany, jako że ostatnimi czasy spędzałam w nim mało czasu. Głównie sypiałam w salonie, przed telewizorem, gdyż na noc zostawałam sama, a bałam się ciemności. John wychodził do dziewczyny, przynajmniej takim argumentem się tłumaczył, kiedy znikał przed 20, lecz codziennie rano przynosił mi świeże pieczywo, produkty spożywcze, z których mogłam przygotować obiad. Był taki troskliwy i kochany.
Usiadłam po turecku na posłanym łóżku i sięgnęłam po książkę leżącą na stoliku obok. Lektury zawsze pozwalały mi odpłynąć, znaleźć się jakby w innej rzeczywistości, gdzie wszystko było łatwiejsze, prostsze, mniej skomplikowane.  Od dziecka uciekałam się do tego typu zagrań. Światopogląd innych ludzi stanowił dla mnie inspirację, coś, dzięki czemu nie ruszając się z łóżka mogłam poznawać nawet najodleglejsze zakątki świata.
Jednak to nie opisy miejsc sprawiały, że dzięki książkom odnalazłam siebie. Uczucia, które przepełniały bohaterów, ich odruchy, zachowania – to wszystko miało, już od najmłodszych lat, wpływ na kształtowanie mojej psychiki, zachowania. Moi rodzice często żartowali, że już jako ośmiolatka niemal pochłaniałam książki, jednakże w dziełach odnalazłam prawdziwych przyjaciół dopiero po śmierci taty. Zaczytywałam się w dramatach, książkach na podstawie wydarzeń autentycznych… I tak już zostało. W nich szukam sensu życia, retorycznych pytań i wskazówek, jak radzić sobie z nawet najcięższymi problemami.
Nim się spostrzegłam, wycieńczona usnęłam. Ocknęłam się z potwornym bólem głowy, gdy zegar z kukułką na ścianie wybił szóstą. Przeciągnęłam się, wyprostowałam zdrętwiałe kończyny i zamykając książkę zeszłam z łóżka. Udałam się do łazienki, by przemyć twarz z nadzieją na ukojenie bólu, lecz gdy zimne okłady nie pomogły, zrezygnowana, poszłam do kuchni. Wyjęłam z lodówki zapiekankę z kalafiorem i brokułami, włożyłam ją do mikrofali i nastawiłam zegar. W międzyczasie wyjęłam mleko. Z zamiarem wzięcia krzesła i sięgnięcia szklanki dojrzałam kartkę napisaną pismem Johna. Odczytałam trzy krótkie zdania: „Musiałem wyjść, wybacz, pilna sprawa. Dbaj o siebie i nie nabrój! Wrócę jutro.”
Wzruszyłam ramionami.
- Okej – wymamrotałam i przystawiłam krzesło do marmurowego blatu, by po wdrapaniu się na nie móc sięgnąć kubek z Mikołajem, który dostałam od taty na dziewiąte urodziny.
Chwyciłam koniuszkiem palców rączkę i już miałam zamknąć szafkę, kiedy uchwyt oderwał się od drzwiczek, przez co straciłam równowagę. Stopa odziana w skarpetkę poślizgnęła się na obitym w skórę krześle i z ogromnym łoskotem upadłam na podłogę wyłożoną grafitowymi płytkami, rozbijając sobie na głowie kubek. Straciłam przytomność.

~*~

- Jestem!
Odłożyłem klucze na szafkę i stopą zatrzasnąłem za sobą drzwi. Torby z zakupami niemalże pękały od ciężaru, a palce, w które wrzynały się boleśnie siatki, niemalże posiniały od braku dopływu krwi. Postawiłem reklamówki przy wejściu do jadalni i zdejmując kurtkę wszedłem do salonu. Nie było w nim [T.I.].  W łazience na piętrze też pusto. I jej pokój był nieużywany.
- [T.I.]? – nawoływałem ją, zaniepokojony.
Odwiesiłem odzienie na wieszak i ponownie zabrałem torby w ręce, udając się do kuchni.
- Boże… [T.I.]! [T.I.], CO CI JEST?!
Dziewczyna leżała na płytkach w szczątkach czerwonego naczynia z rozrzuconymi rękami i nogami. Jej włosy, całe posklejane od ciemnobordowej, zakrzepniętej krwi, przyklejały się do jej policzka i czoła.
- Boże, przeżyłem to już raz, ona też ledwie wyszła z wypadku ciała, daj jej żyć… - mruknąłem, rzucając torby i klękając przy dziewczynie, równocześnie wyjmując z kieszeni spodni telefon. Pogotowie… Pogotowie… Gdzie u licha jest ten numer?!
- [T.I.], [T.I.], proszę, wytrzymaj… - mamrotałem jak modlitwę, równocześnie licząc sygnały w słuchawce.
- Pogotowie…
- Wypadek, nastoletnia dziewczyna, którą potrąciło auto spadła z krzesła, rozbiła sobie głowę... – trajkotałem do komórki, podając adres domu.
- Przestań… Głowa mi… pęka…
Zamarłem z ręką przy czerwonej słuchawce. Nastolatka zacisnęła szczęki i odwróciła głowę w moją stronę, powoli otwierając oczy.
- Co się… Co się stało…? Kim… KIM TY JESTEŚ?! CO ROBISZ W MOIM DOMU?!
Otwarłem szeroko oczy. Wykrzyczane słowa sprawiły, że krew odpłynęła mi z kończyn i, mógłbym przysiąc, że zrobiłem się upiornie blady na twarzy. [T.I.] wydawała się całkowicie świadoma swoich słów. Odzyskała pamięć.
~*~
Patrzyłem, jak pogotowie zabiera [T.I.]. Nie mogłem odejść, właściwie nie chciałem odejść. Za bardzo się z nią zżyłem, za bardzo się o nią bałem. Stała się ważną częścią mego dnia, gdy co dzień w mentalnym harmonogramie odznaczałem punkt odwiedzenia jej, gotowania dla niej, sprzątania w jej domu, pomagania w przypominaniu sobie przeszłości… Mimo, że kłamałem. Brzydziłem się siebie, kiedy wspominałem sobie słowa, które były niezgodne z prawdą. Nie byłem jej bratem, ba!, nie byłem nawet jej znajomym, wykorzystałem to, ze mi zaufała, że miała mnie za kogoś innego. Ale… Chciałem jej pomóc. Może w wypadku nie było mojej winy, jednakże czułem się jakbym to ja ją potrącił, jakbym to ja winien był jej zaniku pamięci.
Kiedy karetka zniknęła za rogiem, z westchnieniem zmusiłem swoje mięśnie do pracy i odszedłem, by nareszcie, po tygodniowej nieobecności, udać się do domu.
~*~
Moja skwaszona mina rozbawiła doktora.
- Proszę wybaczyć, jednakże ja nie widzę tutaj nic śmiesznego – odparowałam na jego śmiech.
Opanował się.
- [T.I.], musisz pogodzić się z faktem, że chcemy twojego dobra i takie liche badania wzroku pomagają nam w wykryciu choćby najlichszego zawahania od normy – wyjaśnił mi cierpliwie, przesuwając latarką przed moimi oczami. Zamrugałam, oślepiona.
- Powtarzam po raz setny: nic mi nie jest.
- Pozwól, że sam to stwierdzę – odpowiedział zarozumiale, skrobiąc coś na mojej karcie pacjenta.
Z westchnieniem opadłam na twardy materac. Oprócz dokuczliwego bólu głowy spowodowanego założeniem szwów, naprawdę nic mi nie dolegało. Może i straciłam trochę krwi, leżałam nieprzytomna przez całą noc, krwawiąc, ale chyba sama potrafiłam określić stan mojego organizmu, prawda? Medycyna nie była mi do tego potrzebna.
- Kiedy pan będzie kalkulował wszystkie moje leukocyty, erytrocyty i Bóg wie co jeszcze, mogłabym zadzwonić? – sądząc po minie doktora, nie uraził go mój komentarz, lecz rozbawił. Świetnie, trafił mi się Wujek Dowcipniś. – Hmm?
- Zaraz przyniosę ci telefon – odpowiedział, uśmiechając się do siebie i opuścił salę, łopocząc długim białym fartuchem.
Zamknęłam oczy. Szczęki, które zaciskałam z gniewu zaczynały mnie już boleć, więc je rozluźniłam. Za oknem piękna pogoda, środek tygodnia, szkoły szły pełną parą, a ja ostatnie dwa tygodnie albo spędzałam w szpitalu lub siedziałam w potrzasku w domu z nieznanym mi facetem. Paranoja.
Lekarz wrócił po kilkunastu sekundach, dzierżąc w dłoni przenośny telefon. Porwałam słuchawkę w dłonie, wystukałam numer matki i nacisnęłam zieloną słuchawkę, modląc się w duchu, by pośrodku lasu deszczowego odnalazła choć krztę zasięgu.
- Halo?
- Mamo, wracaj – wymamrotałam bez powitania, ponownie upadając na pościel.
~*~
Otwarłam drzwi i rzuciłam kluczami w szafkę, z której z poślizgiem spadły. Zamknęłam oczy.
- Wszystko w porządku? – usłyszałam za sobą głos pielęgniarki.
- Poza natręctwem służby zdrowia, uporczywym bólem głowy, pechem, który prześladuje mnie dobre kilka tygodni, wszystko gra. Niech mi pani wierzy, kocham swoje życie! – wydusiłam z ironią, podnosząc metalowe przedmioty i z furią kładąc je tym razem na samym środku mebla.
- Może… - zaczęła kobieta, jednak niekulturalnie wpadłam jej w słowo.
- Wróci pani do szpitala i zostawi mnie w spokoju będąc utwierdzona w przekonaniu, że do jasnej cholery DAM SOBIE RADĘ?!
Westchnęłam i podparłam się pod boki.
- Przepraszam, nie wiem, co we mnie wstąpiło. Proszę mi uwierzyć, mam wiele za sobą, ale potrafię użyć sama przez kilka godzin, dopóki nie wróci moja matka. Nie mam w planach ponownie wchodzić na krzesła, przechodzić przez jezdnię na czerwonym czy robić czegoś bardziej niebezpiecznego. Jeśli pani sobie tego życzy, mogę usiąść na kanapie i czekać na mamę tylko siedząc. Nie grozi mi raczej żadne niebezpieczeństwo? Chyba, że dziwnym trafem sufit wyda z siebie ostatnie tchnienie i zwali mi się wprost na głowę, co wykluczam, gdyż dom został wybudowany czterdzieści lat temu i raczej nie jest przeżytkiem ze spróchniałymi deskami.
- [T.I.], my chcemy twojego dobra… - rzekła spokojnie kobieta, łagodnym tonem.
- Ależ ja to wiem. Nie rozumiem tylko, dlaczego tak bardzo się mną interesujecie? Jestem zdrową dziewiętnastolatką, nie żadną starszą panią po zawale. Umiem o siebie zadbać.
Pielęgniarka przypatrywała mi się z powątpiewaniem.
- Proszę – dodałam ciszej.
Kobieta uległa. Zostawiła mi swoje namiary, wydała zakazy i polecenia, ale dzięki Bogu wróciła do szpitala. Z westchnieniem ulgi zaparzyłam sobie herbatę, dolałam do niej odrobinę soku z cytryny i zaniosłam filiżankę ostrożnie do salonu, zważając, by nie poparzyć się wrzątkiem i nie wylądować ponownie na oddziale, bo po takim przypadku już na pewno nie opędziłabym się od lekarzy.
Czekając, aż napój ostygnie, postanowiłam wyjąć pocztę ze skrzynki. Trzy rachunki, jeden list prywatny do mamy, jeden z agencji, dla której moja matka świadczyła usługi i… Jedna koperta zaadresowana do mnie. Zamknęłam drzwiczki i oglądając przesyłkę, weszłam ponownie do mieszkania. Pocztę ogólną i niezaadresowaną do mnie położyłam na szafce w przedpokoju, natomiast kopertę do mnie rozpakowałam już w drodze na kanapę. Nie było na niej nadawcy, nie wyróżniała się też niczym specjalnym. Pochyłe, ładne pismo, znaczek – to wszystko. Rozerwałam do końca zlepioną część pakunka i wyjęłam złożoną na trzy części kartkę sztywnego, lekko zdobionego papieru.
- Co do licha…?
Odłożyłam kopertę obok siebie i, rozsiadając się, zaczęłam czytać drobno zadrukowaną odręcznym pismem kartkę, a z każdym zdaniem czułam się coraz bardziej nieswojo.


~by Klara

22 komentarze:

  1. Świetne ! :D
    Mam pytanie, ile bd części ? ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. O Boziu Kochany! Te dialogi, nie wiedziałam, że tak strasznie nadużywam sarkazmów! Ge-NIALL-nie! Nieziemskie! Boskie! Co ja mam Ci jeszcze dodać?! To chyba Ty musisz dodać kolejną część Klara! I to jak najszybciej! ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. AAAA!!!
    Zajebiste! I to jak zajebiste <3
    Dodaj kolejną część...proszę^^

    Zapraszam do mnie:
    http://you-and-i-1d.blogspot.com/
    http://onedirection-imaginy-pati.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. szczerze to zapomniałam o tym imaginie no ale gdy zobaczyłam kolejną część to cieszyłam się jak głupia :) świetna część, ten imagin cały jest świetny. czekam na kontynuacje ;D
    Kinga :)

    OdpowiedzUsuń
  5. świetne! omal nie zapomniałam poprzednich części, ale szybko sobie przypomniałam ;) Emm.. Dalszego ciągu raczej nie będzie, czy będzie? Bo tak dziwnie się skończyło.

    OdpowiedzUsuń
  6. czyli że będzie 4 część ? TAKK !! :) xx

    OdpowiedzUsuń
  7. Piękny rozdział.
    Część 4 musi być:)
    Pozdrawiam;*
    warto-zaufac-milosci.blogspot.bom
    one-direction-with-emily.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  8. Awwwwwwwwwwww :33
    Normalnie mnie ciekawość zżera, co jest w tym liście :)
    Love xoxo
    Niall's wife :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Świetne zapraszam również do mojej dłubaniny
    http://myhopeisyourlove.blogspot.com
    Nie mogę się doczeka 4 :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Dalej dalej kocham to

    OdpowiedzUsuń
  11. Boże jakie te imaginy są zajebiste ^^
    Plosę wejdźcie na nasz blog
    >>>>> http://www.horogin1d.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  12. Musisz tak pisac ???? Jestes cudooooowna <3<3<3<3<3 czekam na kolejny i zapraszam do siebie. Oczywiscie dopiero zaczynam www.juliehoran.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  13. Klara jesteś the best <3
    kocham Twoje imginy po prostu <3
    nie mogę się doczekać następnego rozdziału :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Kiedy następna część?! Nie mogę się doczekać!

    OdpowiedzUsuń